Witold Modzelewski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i założyciel Instytutu Studiów Podatkowych „Modzelewski i Wspólnicy”, 17 maja br. napisał w „Naszym Dzienniku” artykuł na temat urojeń ekonomicznych Polaków. Przedstawił gospodarkę ze skrajnie lewicowego punktu widzenia, co ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Powtórzył błędy marksistów i keynesistów. Na dodatek nawet nie spróbował dowodzić swoich racji przy pomocy przykładów czy wiarygodnych statystyk.
Urojenie numer 1: Biurokracja w prywatnych firmach nie odbiega zbytnio od biurokracji publicznej, która też nie jest taka zła.
Oczywiście można się zgodzić, że formalnie pracownicy administracji w bankach czy dużych spółkach giełdowych dbają wyłącznie o własny interes, który nie jest zbieżny z interesem właściciela. Rzeczywiście góra może nie do końca wiedzieć, co robi dół. Jednak prof. Modzelewski zapomina o sprawie najistotniejszej. Całkowicie inna jest etyka pracy i atmosfera pracy w państwowej biurokracji i wśród pracowników sektora prywatnego, a od tego zależą efekty. Pracownik w firmie prywatnej, także tej dużej i średniej, rozliczany jest z efektów swojej pracy. W spółce panuje atmosfera nacisku na zysk, a za brak efektów pracownika czeka sankcja w postaci cofnięcia premii, a nawet zwolnienia z pracy. Takiego nacisku nie ma w administracji publicznej. Przełożeni patrzą na nakłady, a nie efekty, i jeśli nie zmieni się ekipa polityczna – co dotyczy tylko wyższych szczebli – to małe są szanse, że nawet najgorszy pracownik zostanie zwolniony przed emeryturą. W międzyczasie będzie otrzymywał nawet ciągłe podwyżki, niezależnie od jakości swojej pracy. Wiem coś o tym, bo miałem szczęście, a może nieszczęście pracować swego czasu zarówno w spółce giełdowej, jak i w urzędzie państwowym.
Urojenie numer 2: Nadmiar regulacji nie szkodzi gospodarce.
Oczywiście, że nadmiar regulacji nie tylko szkodzi każdej gospodarce, ale może ją doprowadzić do upadku. Regulacje kosztują biznes i zmarnowany czas, i spore pieniądze. Według raportu „Poza kontrolą” brytyjskiego think tanku OpenEurope, samo dostosowywanie się przez Polskę do różnorakich unijnych regulacji kosztuje nasz kraj ponad 4,8 mln euro rocznie, a przestrzeganie wszystkich wspólnotowych regulacji kosztuje unijne przedsiębiorstwa 600 mld euro rocznie! Amerykańscy przedsiębiorcy, przepytani przez Instytut Gallupa, twierdzą, że rządowe regulacje i przepisy są największą przeszkodzą w prowadzeniu biznesu i zawsze ograniczają konkurencję. Z kolei deregulacja przynosi rozwój – jak to miało miejsce na przykład w Nowej Zelandii po roku 1984 czy w Chile za rządów Augusto Pinocheta. Także tłamszone nadmiernymi podatkami państwa skandynawskie rozwijają się jeszcze jako tak właśnie dlatego, że tam państwo nie wtrąca się zbytnio do gospodarki.
Renomowany brytyjski tygodnik „The Economist” pisze o nadmiernych regulacjach w Polsce, które spowalniają wzrost gospodarczy: „Mali przedsiębiorcy tracą tysiące godzin, wypełniając formularze, odwiedzając urzędy i płacąc prawnikom i doradcom”. Podobnie zdaniem Jeremiego Mordasewicza, doradcy PKPP „Lewiatan”, zawiłe i zmienne przepisy, miliony formalności i absurdalna biurokracja to jeden z powodów wysokiego bezrobocia w Polsce i gdyby tego nie było, to pracę od zaraz mogłoby w naszym kraju dostać nawet 200 tysięcy osób. Zresztą coroczny Indeks Wolności Gospodarczej waszyngtońskiej Heritage Foundation potwierdza, że najbogatsze są te kraje, które mają najwięcej wolności gospodarczej, a nie regulacji. Z badań Fundacji wynika, że wysoki poziom wolności gospodarczej nie tylko przyspiesza rozwój gospodarczy, ale także ułatwia postęp w rozwoju cywilizacyjnym, włączając w to lepsze zdrowie, dłuższe życie, lepszą edukację i czystsze środowisko, a kraje bardziej wolne szybciej redukują poziom biedy, powiększając jednocześnie ogólne bezpieczeństwo ekonomiczne.
Wiele dużych firm ucieka z krajów Unii Europejskiej właśnie przed regulacjami – jak gigant ubezpieczeniowy Prudencial do Hongkongu, a McDonald’s, Kraft, Procter & Gamble, Colgate-Palmolive, Yahoo! czy Google swoje główne europejskie siedziby przeniosły z krajów unijnych do Szwajcarii. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy korzystniejsze jest, by otwarcie działalności gospodarczej trwało 32 dni, jak to według raportu „Doing Business” jest w Polsce – czy może jeden dzień, jak to jest w Nowej Zelandii?
Urojenie numer 3: Niskie podatki nie sprzyjają przedsiębiorczości
Prof. Modzelewski wymienia dziedziny, w które państwo musi być zaangażowane, aby biznes mógł dobrze działać (uczciwy wymiar sprawiedliwości, infrastruktura transportowa, edukacja i dobre prawo), a na to potrzebne są pieniądze. Podobny katalog podstawowych funkcji państwa wymienił zresztą prof. Fryderyk August von Hayek. Oczywiście, że są to elementy niezbędne, by przedsiębiorstwa mogły normalnie funkcjonować, ale nie wszystkie z nich muszą być wyłącznie państwowe – jak edukacja – a nawet jeśli, to łącznie i tak stanowią one zaledwie ułamek potrzeb w porównaniu do bizantyjskich wydatków współczesnych państw, które rozdysponowują połowę produktu krajowego brutto i jeszcze im mało. Aby państwo mogło zapewnić dobre działanie tych podstawowych dziedzin, wystarczyłyby mu wydatki na poziomie 10-15 procent produktu krajowego brutto. Tak jest choćby w Hongkongu, więc nie można mówić, że jest to niemożliwe. Wyższe wydatki – zgodnie z krzywą opracowaną przez Richarda Rahna, a także badaniami empirycznymi – powodują mniejszy wzrost PKB niż potencjalnie byłby możliwy, gdyby wydatki byłyby niższe. Niskie podatki dla przedsiębiorstw, a najlepiej ich brak są bardzo korzystne dla rozwoju, ponieważ wtedy firmy są nie tylko znacznie bardziej konkurencyjne niż choćby przedsiębiorstwa zagraniczne, ale mają też pieniądze na inwestycje i rozwój. Zresztą badania gospodarek 23 krajów wysoko rozwiniętych udowodniły, że obniżka podatku od dochodów osób prawnych wywiera pozytywny wpływ na konkurencyjność gospodarki. Bo za co firmy mają inwestować, kiedy państwo zabierze im wszystko w podatkach?
Urojenie numer 4: Państwo zredukowane do roli stróża nocnego jest nieprzyjazne dla ludzi bogatych
Prof. Modzelewski argumentuje to tym, że ludzie bogaci potrzebują silnego państwa, by chroniło ich bogactwo. Tylko dlaczego profesor stawia znak równości pomiędzy państwem-stróżem nocnym, a państwem słabym oraz pomiędzy państwem rozbudowanym a silnym? Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Siła państwa nie zależy od wielkości jego wydatków. Państwo-minimum również może być silne i właśnie zwykle jest, bo priorytetem dla niego jest dobre prawo, bezpieczeństwo i uczciwy wymiar sprawiedliwości. Z kolei państwo, które wydaje pieniądze na różne inne rzeczy (te z katalogu prof. Modzelewskiego), nie ma ich na zapewnienie faktycznego bezpieczeństwa obywatelom. Biedne i słabe jest właśnie państwo opiekuńcze, które ciągle nie ma na nic pieniędzy. Zadłuża się i jest na pasku światowej finansjery. Musi wszystkim ulegać, by dalej móc funkcjonować. Gdyby było tak, jak twierdzi prof. Modzelewski, to Polska jako rozbudowane państwo opiekuńcze byłaby państwem silnym, a przecież tak nie jest. Z kolei państwo minimum ma niewielkie wydatki, ale na konkretnie określone cele – i tego się trzyma. Dlatego jest stanie skutecznie chronić własność prywatną swoich obywateli.
Urojenie numer 5: W Polsce nie można kopiować dobrych światowych rozwiązań, które przyniosłyby sukces gospodarczy – jak Japonia, Hongkong czy Irlandia – gdyż Polacy i tak uciekają na Zachód do pracy.
Otóż uciekają właśnie dlatego, że ani państwo przedsiębiorcom, ani przez to przedsiębiorcy pracownikom nie stworzyli warunków do pracy i uczciwego zarobku. Dyktatura związków zawodowych, kodeksu pracy i płacy minimalnej tworzy bezrobocie, a Polacy chcą normalnie żyć, więc muszą jeździć na wózku magazynowym w Tesco w Anglii czy podcierać tyłki niemieckim emerytom. Natomiast wolnorynkowe rozwiązania legislacyjne zawsze przynoszą pozytywne efekty w każdym kraju, gdzie je zastosowano, jak miało to miejsce – oprócz wymienionych przed chwilą państw – np. w Estonii, Nowej Zelandii, Chile, Korei Południowej, Singapurze czy na Tajwanie. Te same koncepcje mogłyby zostać wprowadzone w Polsce i skutek byłby ten sam – przyspieszony wzrost gospodarczy. To przełożyłoby się na szybki wzrost dobrobytu mieszkańców, którzy widząc dobre perspektywy w kraju, nie emigrowaliby za pracą. Ciekawe, że według prof. Modzelewskiego nie da się zastosować dobrych światowych rozwiązań, a jak najbardziej można (a od 2004 roku nawet trzeba) kopiować złe rozwiązania z krajów Unii Europejskiej, które przynoszą stagnację.
Urojenie numer 6: Inwestycje zagraniczne nie przynoszą rozwoju w kraju, gdzie są lokowane, gdyż zyski z nich są transferowane za granicę.
Otóż nawet jeśli tak jest, to nie znaczy, że tysiące miejsc pracy powstające dzięki inwestycjom, nowe technologie przywożone do kraju, stwarzanie konkurencji dla biznesu lokalnego są czymś złym! Właśnie te czynniki są napędem gospodarki i przynoszą wzrost dobrobytu. Poza tym jeśli klimat dla biznesu jest dobry (niskie podatki, deregulacja, liberalne prawo pracy, ochrona własności prywatnej, odpowiednia polityka monetarna – zauważmy, że na to nie potrzeba pieniędzy, tylko odpowiednie prawo), to inwestor zagraniczny będzie zainteresowany reinwestowaniem swoich zysków, aby przyniosły dodatkowy pieniądz w przyszłości, a nie wywożeniem ich za granicę w celach konsumpcji. Dlatego na inwestycjach zagranicznych można sporo zyskać, jak od dwóch dekad zyskuje Polska. A miejmy nadzieję, że Chiny, działając w perspektywie długoterminowej, wybrały Polskę jako swojego przyszłego partnera strategicznego, bo na chińskich inwestycjach także możemy sporo skorzystać. Prof. Witold Modzelewski w swoim tekście jawi nam się jako zwolennik omnipotencji państwa i wysokich wydatków publicznych. A to zawsze prowadzi do katastrofy gospodarczej. Wszelkie doświadczenie historyczne pokazuje jednoznacznie, że model państwa opiekuńczego, które dodatkowo uprawia głęboki interwencjonizm w gospodarce, powoduje kryzys, zmniejszony wzrost gospodarczy w stosunku do potencjalnie możliwego, wysokie bezrobocie i ogólny marazm władzy.
Czy takiego państwa chce prof. Modzelewski? Przecież na koniec pisze, że „musimy zmienić nasze państwo, aby służyło ono naszym obywatelom, którzy powinni tu widzieć swoją przyszłość, czyli pracę i dobrobyt”. Ale gdyby sugerować się jego receptami, to mielibyśmy jeszcze większą stagnację! Trzeba likwidować biurokrację publiczną, deregulować gospodarkę, zmniejszać podatki, zmniejszać rolę państwa poprzez redukcję jego wydatków, kopiować dobre wzory z zagranicy i zachęcać zagraniczne firmy do inwestowania w kraju. Tak więc to nie Polacy mają urojenia ekonomiczne, ale prof. Witold Modzelewski. Ich realizacja przyniosłaby w Polsce jeszcze większe szkody niż wprowadzony przez niego dwie dekady temu podatek VAT.