Miszalski: Kryzys w UE i USA to skutek odejścia od wolnego rynku

REKLAMA

Unia Europejska, początkowo jako Europejska Wspólnota Węgla i Stali, nigdy nie była projektem gospodarczym – była i jest projektem czysto politycznym. Ekonomiczna otoczka tego projektu była zawsze tylko propagandą.

Najpierw, tuż po wojnie, Francja chciała mieć kontrolę nad strategicznymi wówczas materiałami, niemieckim wydobyciem węgla i niemiecką produkcją stali. Amerykanie nie wyrazili sprzeciwu, a sami Niemcy w poddaniu się tej kontroli dostrzegli swą szansę na wyjście z powojennej izolacji. Zresztą sama atmosfera zimnej wojny sprzyjała naturalnej integracji gospodarczej krajów Europy Zachodniej, a silna amerykańska obecność militarna cementowała tę integrację. Chyba właśnie w okresie zimnej wojny, zakończonej kresem epoki breżniewowskiej, tworząca się Unia Europejska spełniała niejako mimowolnie i najpełniej deklarowane oficjalnie cele integracji gospodarczej: „redukowania nierówności”,„zrównoważonego rozwoju” etc.

REKLAMA

Dyktat Berlina

Niemcy, zwolnione wówczas z obowiązku „świadczeń militarnych” (podczas gdy wyścig zbrojeń był bardzo kosztowny dla innych państw europejskich), wspierane nadto potężnie przez kapitał amerykański, stosunkowo szybko zdobyły dominującą pozycję gospodarczą w Europie Zachodniej, wyzwalając się spod francuskiej kurateli. Z chwilą sowieckiej pieriestrojki, zburzenia muru berlińskiego i zjednoczenia Niemiec Unia Europejska nie była już francuskim instrumentem trzymania w ryzach polityki niemieckiej – była już wspólnym francusko-niemieckim narzędziem kształtowania polityki europejskiej. W ciągu dwudziestu następnych lat Niemcy przejęły z wolna polityczne kierownictwo Unii Europejskiej, naginając jej struktury do swoich politycznych interesów, a ogłoszone za rządów Schrödera strategiczne partnerstwo Niemiec z Rosją, bez uzgodnień z „Brukselą” ani kimkolwiek innym – zwłaszcza z Paryżem – pokazało to dobitnie.

Po zjednoczeniu Niemiec propagandowa otoczka „gospodarcza” wokół UE brała coraz bardziej w łeb, a „Bruksela” z jej komisarzami i stadami eurokratów stawała się coraz wyraźniej kosztowną przykrywką dla polityki niemieckiej. Fakt, że ta niebywale kosztowna struktura i jej nomenklatura „nie dostrzegała”, co dzieje się z finansami Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch czy Francji, świadczy, że albo to jakaś banda niedoinformowanych durniów, albo – w co chętniej wierzymy – sprzedajnych biurokratów i polityków, nomenklaturowców na niemieckim w konsekwencji garnuszku. Niemcy – największy płatnik netto do budżetu UE – z sardoniczną radością obserwować musiały proces postępującego zadłużania się krajów euro, a nawet – z całą pewnością – inspirować go za pośrednictwem „unijnych instytucji, ich decyzji i praw”.

Drogi postęp demokracji

„Demokracja” w UE, podszyta interwencjonizmem państwowym i zadłużaniem się, czyniła zatem nieustanne postępy, a wiadomo, że postępy demokracji kosztują podatników niewyobrażalne wprost sumy. Interwencjonizm państwowy (swoista forma socjalizmu) umożliwia właśnie dojenie podatnika. Gdy więc politycy unijni swymi socjalnymi obietnicami przekupują opinię publiczną, by nadal istnieć w polityce, forsa na realizację tych obietnic jest boleśnie wydzierana z kieszeni tychże podatników – najczęściej przy minimalnej realizacji obietnic wyborczych. Forsa ta idzie na nomenklaturę unijną i biurokrację krajów członkowskich, a socjalne programy utrwalają tylko – zwłaszcza u biedniejszych „płatników brutto” – postęp zadłużenia, państwowy interwencjonizm, kapitalizm kompradorski czy republikę bananową Taki jest mechanizm „demokracji” w dzisiejszej Unii Europejskiej, która osiągnęła kolejne stadium politycznej ewolucji: z wolna staje się instrumentem niemiecko-rosyjskiej polityki w Europie, do której Francja – niegdysiejsza „kontrolerka” Niemiec – musi się dostosować.

Początek końca

Bankructwo UE jako rzekomego projektu gospodarczego jest dzisiaj porażające: jeśli to miał być projekt gospodarczy (stabilizacja, usuwanie różnic, równomierny rozwój itp.), to przykład Grecji, krytyczna sytuacja Hiszpanii, Włoch, Portugalii, a i samej Francji, bezrobocie i stagnacja w krajach UE świadczą jak najgorzej o tym pomyśle; jako projekt gospodarczy UE bankrutuje podobnie, jak wcześniej zbankrutował socjalizm w „miłującym pokój obozie państw socjalistycznych pod przewodem Związku Radzieckiego”. Rzecz jasna, bankructwo to trwać będzie o tyle dłużej niż gospodarczy upadek krajów RWPG, o ile Europa Zachodnia była bogatsza od poddanej sowieckiej okupacji Europy Wschodniej, gdzie upaństwowiono przemysł, handel i banki. Ze sklepów w krajach UE nie znikną więc towary i nie pozostanie ocet plus wódka oraz papierosy na kartki, ale inflacja i podatki to też świetne instrumenty wyzuwania obywateli z własności i wolności.

Obecny kryzys finansowy – zarówno w Ameryce, jak i w Unii Europejskiej wywołany „wspólnotą rozbójniczą” rządów i banków – nie jest więc ekscesem gospodarki wolnorynkowej, ale skutkiem jej wypierania przez socjalistyczne projekty polityczne. Czy Europa niemiecko-rosyjska będzie zatem Europą jeszcze bardziej socjalistyczną niż obecna?

W pętli zadłużenia

Wiele na to wskazuje, bo przecież obecne długi publiczne państw UE przerzucane są na następne pokolenia i w tych następnych pokoleniach dadzą o sobie znać. Ten sprawdzian może być straszny – straszniejszy niż amerykański kryzys z lat 30. (też zresztą wywołany polityką rządową). W roku 2009 dług publiczny Grecji wynosił 115 proc. PKB, Por-tugalii – 77 proc., Irlandii – 64 procent. W 2010 roku dług publiczny Grecji stanowił 142 proc. PKB, Portugalii – 93 proc., Irlandii – 96 procent. W roku 2011: Grecji – 159 proc. PKB, Portugalii – 110 proc., Irlandii – 104 procent. Prognoza dla Grecji na rok bieżący: 198 proc., ale z początku roku… Dług publiczny Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii zbliża się do 90 proc. PKB, ale w szacunkach tych nie uwzględnia się „wypłukanego” ostatnio z powietrza prawie biliona euro na „walkę z kryzysem”… W roku 2007 (według danych MFW) dług publiczny państw rozwiniętych wynosił średnio 72 proc. ich PKB, w roku 2011 – już 103 procent.

Jak widać, przekształceniom projektu politycznego pod nazwą Wspólnoty Europejskiej w Unię Europejską (z rysującą się perspektywą jej dalszej ewolucji w instrument polityki niemiecko-rosyjskiej) towarzyszy postępujący upadek gospodarczy, ograniczenia wolności obywatelskiej i rosnące zadłużenie ludności, które musi skończyć się przynajmniej wielką inflacją, a więc wielką grabieżą – przede wszystkim najbiedniejszych, biednych i średnio zamożnych.

Czy aby tegoroczna olimpiada w Londynie nie będzie ostatnim weselszym akordem w tych rozpoczynających się czasach wielkiej eurosmuty?

REKLAMA