Dobosz: Klęska centroprawicy we Francji

REKLAMA

Pora na podsumowanie wyników wyborów do francuskiego parlamentu. Od początku było wiadomo, że jednomandatowe okręgi preferują w II turze ugrupowania, które mają większą „zdolność koalicyjną”. Stąd np. takie „kwiatki” jak wybór tylko 2 deputowanych Frontu Narodowego, który w I turze zebrał 13,6% głosów i aż 17 posłów Zielonych, którzy mieli wynik niemal o połowę gorszy. Jeszcze słabiej wypadł w skali ogólnej Front Lewicy, w skład którego wchodzą komuniści. Jednak dzięki układom z socjalistami FL wprowadził do parlamentu 10 deputowanych.

Wygrali, zgodnie z oczekiwaniami socjaliści, którzy mają większość do samodzielnego sprawowania rządów. W liczącym 577 członków Zgromadzeniu Narodowym mają obecnie 314 posłów. Razem z Zielonymi Frontem Ludowym – 343.

REKLAMA

Z kolei centroprawica we Francji może mówić o klęsce. Rządząca do niedawna UMP straciła prawie połowę mandatów. Ma teraz w parlamencie tylko 229 deputowanych. Rozprzężenie w partii po przegranej Sarkozyego było wyraźne i wynik ten nie dziwi, choć rozmiary porażki już tak. Zawinił tu z pewnością kryzys gospodarczy, ale też chyba w dużym stopniu niepopularność poprzedniego prezydenta.

Poza dwoma dużymi blokami centrum i lewicy w parlamencie znajdzie się jeszcze dwóch suwerenistów z Martyniki, dwóch posłów centrolewicowego Ruchu Demokratycznego (MoDemu), dwóch z Frontu Narodowego i zbliżony do tej formacji szef Ligi Południowej, niegdyś członek FN Jacques Bompard, który wygrał w Orange.

Po przegranych dwukrotnie wyborach w 2002 i 2007 roku, lewica ma obecnie większość w parlamencie, Senacie, ma swojego prezydenta, władzę w większości samorządów i w dużych miastach. Rządzi także w we wszystkich, poza jednym, regionach. Socjalistyczny prezydent, rząd i parlament wyznaczają drogę polityczną Francji na kilka lat. Można mówić o socjalistycznej hegemonii i rozsypaniu się wszystkich dotychczasowych reform prezydenta Sarkozyego w proch i pył. Nad Sekwaną można się za to spodziewać wielu eksperymentów ideologicznych (już poczyniono np. pierwsze kroki w kierunku zgody na szeroką eutanazję). W przypadku wygranej socjaldemokratów w sąsiednich Niemczech można się spodziewać narzucania lewicowych pomysłów i rekonstrukcji w całej UE. Czołowi politycy niemieckiej lewicy już teraz odwiedzają Pałac Elizejski, zaś media sprzyjające kanclerz Merkel piszą nawet o „różowym spisku”.

Po wyborach rząd przeprowadził manewr retuszowania rządu. Z gabinetu Jana Marka Ayraulta nie odszedł żaden z ministrów, przybyło za to czterech nowych. Oczywiście zachowano parytet płci (przybyły więc 2 nowe „ministry”). Rząd powiększył się o resorty ds. decentralizacji, formacji i szkoleń, żywności i Francuzów za granicą. Francja ma obecnie 38 ministrów. Warto tu przypomnieć, że prezydent Franciszek Hollande celem „oszczędności budżetowych” zmniejszył niemal natychmiast ministerialne pensje. Jednak liczba ministrów sprawia, że wydatki będą większe niż za czasów duetu Sarkozy-Fillon. Tak wygląda bowiem zawsze „oszczędzanie” przez socjalistów.

Poza socjalistami, to właśnie francuscy narodowcy są chyba z wyników wyborów najbardziej usatysfakcjonowani. Poza Marion Marechal Le Pen w Carpentras, do parlamentu dostał się także znany adwokat i „ludowy trybun” Gilbert Collard (startował w okręgu Gard). FN wraca do parlamentu po 25 latach, nie licząc epizodu z wygraną w 1998 Jana Marii Le Chevalliera, który to wybór unieważniła szybko Rada Konstytucyjna. Poseł-elekt Collard skomentował wybory słowami – „jest nas tylko dwójka, ale jesteśmy!”.

Naprawdę deputowanych narodowych będzie zaś „trójka”, bo należy tu doliczyć b. działacza tej partii Bomparda, który wygrał w Orange. O pechu może natomiast mówić szefowa FN Maryna Le Pen. W II turze w okręgu Henin-Beaumont decydowały dosłownie pojedyncze głosy. Ostatecznie Le Pen osiągnęła wynik 49,9% i przegrała. Na 45 tysięcy głosów oddanych w okręgu, o jej porażce zadecydowało… 114 wyborczych kartek. Komisja wyborcza nie zgodziła się na ponowne przeliczanie głosów, ale nie wykluczone, że przegrana kandydatka odwoła się jeszcze do trybunału.

Zgodnie z oczekiwaniami, tragedią dla Segolene Royal skończył się „melodramat elizejski”, o którym pisaliśmy w poprzednim numerze. W Charente-Maritime, popierana przez kierownictwo PS kandydatka przegrała z miejscowym socjalistą Falornim, którego wyrzucono wcześniej z partii za decyzję o stanięciu w wyborcze szranki przeciw partyjnej towarzyszce. Falorniego poparło 62,97% wyborców, którzy zagłosowali w ten sposób często z przekory. Przypomnijmy, że Royal to kandydatka PS w poprzednich wyborach prezydenckich i była konkubina obecnego prezydenta Hollande’a. Miała szansę wygranej do momentu, w którym obecna konkubina Hollande’a Trierweiler nie poparła… jej konkurenta. Panie zrobiły sobie na złość, a kierownictwo PS po wygranej dysydenta musiało przełknąć gorzką pigułkę.

Słabsze wyniki wyborcze powodują tradycyjnie „szukanie winnych” i etap rozliczeń. Centrowa UMP wyraźnie sobie wybory parlamentarne odpuściła i pogodziła się z porażką już po klęsce Sarkozyego. Partię czekają zmiany w kierownictwie. Na razie trwa „liczenie szabel” wśród deputowanych. Wśród kandydatów na nowego prezesa partii wymienia się trzy nazwiska. Są to Krystian Jacob (uważany za „człowieka” dotychczasowego przewodniczącego Copé), Ksawery Bertrand (ma stać za nim b. premier Franciszek Fillon) i Herve Gaymard.

Pomimo 17 deputowanych niezadowolenie i kłótnie widać w szeregach Zielonych. Co prawda przewodnicząca tej partii Cecylia Duflot weszła do rządu, ale wywodzący się z jej szeregów eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit skrytykował kierownictwo partii. Jego zdaniem skupiono się na grach partyjnych i zagubiono „dynamikę obywatelską” ruchu. „Autorytarna struktura” Zielonych tak zniechęciła Cohn-Bendita, że zagroził nawet wystąpieniem z partii.

Rozliczają także komuniści. Wynik Frontu Ludowego był lepszy od wyników samej PCF, ale liczby deputowanych nie zwiększono. Na 10 deputowanych Frontu Lewicy – 9 to działacze komunistyczni. W poprzednim parlamencie było ich 15. Komuniści uważają, że Front Ludowy pod wodzą socjalistycznego dysydenta Melenchona zaniedbał kampanię ogólnokrajową i skupił się na spektakularnej walce, przede wszystkim z Frontem Narodowym. Spowodowało to odpływ wyborców do PS. Za błąd uznaje się także ataki Melenchona na Hollande’a przed I turą. Komuniści poparli rząd socjalisty Ayrault, ale w jego skład nie weszli, chociaż na „giełdzie politycznej” pojawiało się nazwisko b. szefa PCF Roberta Hue. Przyszłość Frontu Lewicy stoi w ten sposób pod znakiem zapytania i nie wykluczone, że komuniści powrócą do swoich sztandarów.

No i doczekaliśmy się. Po parytetach politycznych dla kobiet nadchodzi najwyraźniej czas „dowartościowywania” kolejnych grup. Organizacje Cran (Rada Reprezentatywna Organizacji Czarnych) i stowarzyszenie „Przedmieścia Obywatelskie” wezwały socjalistyczny rząd do podjęcia prac nad ordynacją, która zapewniłaby odpowiedni udział w parlamencie deputowanych reprezentujących etniczną różnorodność. Na 577 deputowanych owa „różnorodność” jest reprezentowana zaledwie przez 10 deputowanych, a właściwie przez ośmiu, bo dwójka kolorowych deputowanych to ministrowie, których reprezentują w Zgromadzeniu Narodowym ich, niestety, biali zastępcy. Poza tym przedstawicieli „różnorodności” nie ma w partii centroprawicowej, a wspomniana „dziesiątka wspaniałych” to tylko członkowie PS i Zielonych. Dominacja białych jest więc nie do zaakceptowania i obydwie organizacje chcą, by socjaliści wzięli te „nierówności” pod lupę. Jest jednak i problem. Prawo francuskie zakazuje tworzenia jakichkolwiek statystyk opartych o etniczne pochodzenie. Może być więc problem z ustaleniem wysokości parytetu. Nieoficjalne badania mówią, że we Francji mamy od 10 do 11% Arabów, Azjatów i obywateli o czarnym kolorze skóry. Szefowie Cran i „Obywatelskich Przedmieść” tymczasem mówią, że ów nowy parytet to nie tylko opcja idei „egalité”, ale „pilna konieczność”.

Swoją drogą inicjatywa taka może przynieść owoce, których inicjatorzy akcji nie przewidzieli. Ujawnienie oficjalnych statystyk może wielu Francuzów zdziwić, a nawet przestraszyć. Po drugie wymaga to nieznanego dotąd we francuskim „ porządku republikańskim” wprowadzenia kryterium rasowego. Jeśli zaś „różnorodni” politycy popełnią gafy, odium spadnie na całe reprezentowane przez nich społeczności. Z tym może zaś być różnie… Francuski internet obiegły niedawno filmiki z uroczystości oddania przez prezydenta Hollande’a hołdu 4 żołnierzom poległym w Afganistanie. Sensację wzbudziło zachowanie mającej korzenie w Maroku, minister ds. frankofonii Yaminy Benguigui. Pani Yamina z nudów przeżuwa sobie mało elegancko gumę…

W wieku 98 lat zmarł francuski filozof Roger Garaudy. Jego pogrzeb odbył się w Champigny sur Marne. Była to postać wyjątkowo barwna. Odznaczony Krzyżem Wojennym i medalem deportowanych, w czasie II wojny był więźniem rządu Vichy w Algierii. Zaczynał jako marksista. Przez lata był stalinistą i oficjalnym ideologiem PCF, członkiem polit-biura, a także deputowanym (nawet wicemarszałkiem Zgromadzenia Narodowego). Z partii został wyrzucony w roku 1970 r. Oskarżono go o rewizjonizm. Garaudy zaczął krytykować Związek Sowiecki. W swojej filozofii zaczął zaś łączyć z marksizmem myśl egzystencjalistyczną, a także chrześcijański personalizm. Ewoluowała także jego postawa. Z religii marksizmu przeszedł najpierw na protestantyzm, a później na… katolicyzm. Na tym się jednak nie skończyło. W 1982 roku wyznał wiarę w Allacha i w to, że Mahomet był jego prorokiem. Przybrał imię Ragaa i stał się zwolennikiem islamu sunnickiego. Konwersja ta łączyła się z nowymi elementami w jego twórczości. W 1995 roku ukazała się książka „Mity założycieli polityki Izraela”. Garaudy, bohater lat okupacji, został wciągnięty natychmiast na listę zakazanych „negacjonistów”. W 1998 francuski sąd uznał, że filozof „zaprzecza zbrodni przeciw ludzkości” i został skazany na wysoką grzywnę . Uznany za rasistę i rewizjonistę holocaustu znalazł się poza intelektualną elitą. Część grzywny opłacił mu rząd Iranu. W 2002 roku Garaudy odebrał groteskową nagrodę pokojową przyznawaną przez Kadafiego (laureatami jej byli m.in. Chavez, Ben Bella, czy Castro). Ostatnie lata życia spędzał w Hiszpanii. Jest to ciekawy przykład ewolucji poglądów od marksizmu do islamizmu. Garaudy był zresztą członkiem Akademii Nauk Związku Sowieckiego i… Królestwa Maroka. Można sobie postawić pytanie, czy filozof ten rzeczywiście odszedł od marksizmu, czy też może po prostu odkrył możliwość „zmieniania świata” dzięki religii muzułmańskiej i jest w tym jakaś konsekwencja jego poglądów?

Na pogrzebie pojawiło się kilku znanych działaczy komunistycznych, a ceremonia miała charakter muzułmański.

REKLAMA