Polska to nie kraj dla młodych ludzi

REKLAMA

Wraz z Instytutem Globalizacji po raz drugi przygotowaliśmy raport „Cena państwa” na temat opodatkowania pracowników w Polsce oraz tego, na co te podatki tak naprawdę idą. Wnioski są smutne: średnia wartość płaconych podatków rok do roku wzrosła aż o 10% (czyli trzeba zapłacić państwu o 2235 złotych więcej), wzrosły też wydatki. Ponad 27% wszystkich wydatków państwowych pożerają renty i emerytury. Z czasem udział ten będzie jeszcze bardziej rósł.

Gdy rosną średnie wynagrodzenia Polaków (a w zeszłym roku wzrosły na rękę o ok. 105 zł), to oprócz samych zainteresowanych rączki zaciera fiskus, który w stosunku do zeszłego roku zwiększył opodatkowanie pracy aż o 179 złotych. Znacznie większa wartość podatków płaconych z pensji wynika głównie ze zwiększonej (aż o 33%) składki rentowej po stronie pracodawcy, na którą pracownik i tak musi zarobić.

REKLAMA

Pazerność państwa

Niemniej (patrz tabela 1) z prawie 2435 zł, które średnio pracownik otrzymuje „do ręki” (mediana, czyli wartość, od której połowa Polaków zarabia więcej, a połowa mniej, jest o ok. 600 zł niższa), i tak nie wszystko pozostaje do jego dyspozycji. A po to, żeby dostać taką pensję, musi wypracować aż o 70% więcej w celu pokrycia podatków.

[nggallery id=39]

Zatem już na dzień dobry za samą chęć pracy trzeba w 2012 roku oddać ok. 1670 zł w podatkach od wynagrodzeń. A z tego, co zostanie i wyda się na rynku, zostaną odprowadzone podatki pośrednie, takie jak VAT i akcyza, co przełoży się na kolejne uszczuplenie portfela o ok. 450 złotych. Do tego trzeba jeszcze doliczyć inne opłaty i podatki (np. od czynności cywilno-prawnych lub abonament telewizyjny) w wysokości ok. 50 zł miesięcznie. Takie podsumowanie pokazuje, że zarabiający średnią krajową płaci miesięcznie 2169 zł podatków, a do dyspozycji zostaje mu zaledwie 1935 złotych. Czyli pracownik dysponuje mniej niż połową dochodu (47%). Przeciętnej rodzinie, w której pracuje dwójka osób, państwo zabiera rocznie niebotyczną kwotę ponad 52 tysięcy złotych.

Co z tą forsą?

Państwo zabiera pokaźną część owoców pracy każdego pracownika (ponad połowę czasu pracy pożerają obciążenia podatkowe), a w zamian oferuje byle jakie usługi, za które już zapłaciliśmy (średnio 26 tys. zł rocznie), czy tego chcemy, czy też nie (w większości wypadków tych usług nie potrzebujemy). Tabela 2 przedstawia zbiorcze zestawienie, na co idą nasz pieniądze. Najwięcej, podobnie jak przed rokiem, przeznaczamy na renty i emerytury. Jest to aż ponad 8 tysięcy złotych.

[nggallery id=39]

Nie są tu ujęte wszystkie renty i emerytury, ponieważ „mundurówki” wypłacane są przez resorty siłowe (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Ministerstwo Obrony Narodowej). Dość powiedzieć, że na utrzymanie często zdrowych ludzi w kwiecie wieku (emerytura przysługuje po 15 latach służby) wydajemy prawie 13 miliardów zł rocznie (dokładnie 12,7 miliarda), co stanowi ponad 1/3 (dokładnie 36%) pieniędzy przeznaczonych na resorty siłowe oraz straż pożarną. Zatem tak naprawdę spośród 2139 zł, które przeznaczamy na bezpieczeństwo, 770 zł idzie na policyjne, strażackie i wojskowe emerytury. Gdyby zatem chcieć w Polsce wprowadzić niezbędne państwo minimum, zapewniające jedynie podstawową ochronę w postaci policji, wojska, straży pożarnej i szczątkowego (bez procesów cywilnych) wymiaru sprawiedliwości, to wystarczyłoby płacić ok. 1500 zł podatków rocznie, zamiast 26 tysięcy. Mając w kieszeni dodatkowe prawie 25 tysięcy, można i posłać dziecko do prywatnej szkoły, i odłożyć na emeryturę, i opłacić płatną drogę. A zamiast tego mamy gigantyczne kwoty przeznaczane na może i potrzebne usługi, ale w wykonaniu państwa świadczone poniżej poziomu zadowalającego każdego – zarówno płacącego na to wysokie stawki, jak i pobierającego taką usługę (czy to zdrowotną, czy emerytalną).

Spośród wydatków państwowych wciąż może zastanawiać, dlaczego prawie 700 zł średnio podatnik musi dopłacać do gospodarki. Są to różnego rodzaju wydatki państwowe skierowane do konkretnych grup lobbingowych. Większość z tych sum trafia do rolnictwa, które nie dość, że może liczyć na obniżony VAT na swoje produkty, to dodatkowo otrzymuje ogromne dotacje i subsydia (np. 700 milionów zł dopłat do paliwa rolniczego). Druga ciekawa tendencja to ogromny transfer pieniędzy z pracujących rodzin do stosunkowo młodych ludzi na rentach i emeryturach. Łącznie na tego typu świadczenia Polska przeznaczy w 2012 roku rekordową sumę 191,5 miliarda złotych (renty i emerytury cywilne, mundurowe, rolnicze oraz aktywizację zawodową rencistów). Nie są to pieniądze, które emeryci wypracowali, ponieważ gdy oni pracowali, składki były znacznie niższe, a wtedy rządzący przeznaczali je na inne cele. To są pieniądze, które muszą wypracować obecnie znajdujące się na rynku pracy osoby – również te, które nie płacą składek społecznych (poza nimi trzeba dopłacić do emerytur łącznie 81 miliardów zł z podatków innych niż dochody składkowe, m.in. z VAT czy akcyzy – 68,3 miliarda do ZUS i KRUS oraz 12,7 miliarda do „mundurówek”). Zatem zarabiająca średnią krajową rodzina z dwójką pracujących osób na wszystkich rencistów i emerytów, z których duża część jest jak najbardziej zdolna do pracy, płaci 17,8 tysiąca złotych rocznie. Z drugiej strony w zamian otrzymuje jedynie zasiłek macierzyński oraz „darmową” edukację o wartości ok. 4,2 tysiąca złotych.

Chore państwo

Takie to państwo, że transferuje w większości pieniądze od pracujących do rencistów i emerytów, z których duża część znajduje się w wieku mocno przedemerytalnym. Niech się zatem politycy nie dziwią, że młodzi ludzie chcą stąd uciekać, bo kto wytrzyma opodatkowanie własnej pracy i konsumpcji na poziomie 53%? Gdyby jeszcze w zamian taki młody człowiek cokolwiek od państwa dostał, to może mógłby się uznać, że ma jakiś pożytek z płaconych podatków. Ale przykładowo na zasiłki macierzyńskie w Polsce wydaje się ok. 3,8 miliarda zł rocznie, a więc 2% tego, co trafia do kieszeni emerytów i rencistów. Czy to nie jest wystarczająca odpowiedź na pytanie, dlaczego młode Polki wolą rodzić w Wielkiej Brytanii czy Szwecji, a nie w Polsce? Tylko że tam policjant (w skrajnym przypadku) nie może przejść w wieku 34 lat na emeryturę. Problem emerytalny rozsadza możliwości finansowe polskiego podatnika, a reformy podjęte przez rząd PO-PSL wiele w najbliższym czasie nie zmienią, chociaż należy pochwalić rząd za reformę „mundurówek”. Szkoda tylko, że zostanie ona przeprowadzona z 15-letnim okresem wypowiedzenia. Taki przywilej był i wciąż jest nie do utrzymania, a rząd powinien (o czym wielokrotnie na łamach „Najwyższego CZASU!” pisałem) wypowiedzieć przywilej emerytalny mundurowym z pięcioletnim okresem – na przekwalifikowanie się dla niezadowolonych. Polska to nie jest kraj dla młodych ludzi – to idealne miejsce dla lewych rencistów i trzydziestokilkuletnich emerytów mundurowych (nawet za grę w orkiestrze wojskowej). Nigdzie indziej na świecie nie cieszą się oni takimi przywilejami. I tu należy szukać problemów demograficznych, z jakimi boryka się nasz kraj. Skoro dużo pieniędzy trafia do emerytów i rencistów, to ustawodawcy nie powinno dziwić, że tychże przybywa (nie zawsze legalnie), a ubywa młodych ludzi, którzy muszą to finansować.

Marnotrawstwo podatków

Rozpasanie polskich polityków jest przeogromne. Jakiekolwiek kwoty by wyciągnęli z naszych kieszeni, to i tak znajdą uzasadnienie dla „zagospodarowania” tych pieniędzy. Dość powiedzieć, że co miesiąc ze średniej płacy (patrz tabela 1) pobierane jest 83,29 zł na Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Ten drugi powstał, by w razie niewypłacalności upadającego pracodawcy fundusz mógł wypłacić pracownikom wynagrodzenie, by później odebrać to sobie ze spieniężonego majątku firmy, tak aby pracownicy nie musieli czekać na całe postępowanie windykacyjno-komornicze. Wysokość składki obliczona była na lata, gdy takich upadłości było bardzo dużo (fundusz powstał w 1994 roku). Ale obecnie po pierwsze – tak dużo firm nie pada, a po drugie – często udaje się zaspokoić roszczenia pracowników z majątku firm. Dość powiedzieć, że w całym 2010 roku (a więc roku pokryzysowym) suma świadczeń wypłaconych pracownikom z funduszu wyniosła ok. 155 milionów złotych. Natomiast planowany pobór składek na 2012 rok ma wynieść 381 milionów, a wiec grubo ponad dwa razy tyle. I tak też było przez ostatnie kilka lat, co pozwoliło funduszowi zgromadzić płynne środki (gotówka, lokaty, akcje, obligacje, udzielone pożyczki) na kwotę 3,8 miliarda złotych. Samych przychodów z odsetek będzie na kwotę 185 milionów złotych. A więc na dzień dzisiejszy odsetki wystarczyłyby, żeby zaspokajać wszelkie roszczenia pracowników z upadłych zakładów pracy.

Wydaje się zatem (a czytelnikom Najwyższego CZASU! takie skojarzenie powinno od razu się pojawić), że warto byłoby rozważyć drastyczne zmniejszenie składki z tego tytułu (to jest ok. 300 zł rocznie – reszta składki idzie na Fundusz Pracy). Ale politycy wpadli na lepszy pomysł: skoro są pieniądze i co roku wypływają i będą wpływać, to trzeba wymyślić jakieś nowe zadanie dla funduszu. Bo przecież instytucja już jest (w każdym mieście wojewódzkim oddział), są pracownicy, są koszty (ponad 20 milionów zł rocznie) i jest forsa do zarządzania. Więc nie ma co liczyć na obniżkę tej daniny, która do najmniejszych przecież nie należy.

„Cena państwa” powstała po raz pierwszy w zeszłym roku. Teraz to już druga edycja. Niestety nastrojów do optymizmu raczej nie ma. Obciążenie przeciętnego pracującego prawie o 10% wyższymi podatkami pokazuje, że nadszedł czas spłaty zaciągniętych w naszym imieniu długów. Wprawdzie zadłużenie już tak szybko nie rośnie jak jeszcze do niedawna, ale zaciskanie pętli podatkowej tak naprawdę dopiero zaczyna się na dobre…

REKLAMA