Sadowski dla NCZ!: Partie głównego nurtu są partiami władzy dla władzy więc nie muszą się specjalnie kierować dobrem obywateli

REKLAMA

O Dniu Wolności Podatkowej 2012 z ANDRZEJEM SADOWSKIM z Centrum im. Adama Smitha rozmawia Rafał Pazio.

NCZAS: Po raz kolejny został ogłoszony tak zwany Dzień Wolności Podatkowej. Przypadł on 21 czerwca. Co oznacza dla Polaków to, że pracujemy ponad 170 dni na wydatki rządu?

REKLAMA

SADOWSKI: Oznacza niższy poziom osobistego dobrobytu i mniejsze bogactwo. Z jednej strony jest to kwestia rozmiaru przymusowej pracy dla rządu. Z drugiej – efektywności wydawania przez rząd naszych podatków na edukację, zdrowie, bezpieczeństwo czy wymiar sprawiedliwości. Usługi, za które musimy płacić z góry, nie działają lub są lichej jakości. Jeśli chcemy skorzystać z tzw. bezpłatnej rządowej służby zdrowia, za którą pobrano od nas pieniądze w postaci składki zdrowotnej, okazuje się, że ta dostępność jest utrudniona. Kiedy naprawdę potrzebujemy usługi medycznej, musimy zapłacić ponownie w prywatnym gabinecie. Coraz bardziej dojmujące jest poczucie, jak nasze pieniądze są marnotrawione. To jest taki drugi wymiar faktu półrocznej pracy na rzecz zaspokojenia wydatków rządowych, które ciągle się powiększają. Dzień Wolności Podatkowej wyznaczyliśmy na 21 czerwca na podstawie oficjalnie przedstawionych planów wydatków rządu. Ze względu na zobowiązania wobec Unii Europejskiej rząd będzie musiał przedstawić rzeczywiste wykonanie wydatków. Takie wykonanie przedstawił 30 maja bieżącego roku i wynikało z niego, że wydatków było znacznie więcej. Dokonaliśmy korekty Dnia Wolności Podatkowej za rok 2011 i wyszło, że pracowaliśmy na podatki o dwa tygodnie dłużej, do 7 lipca. Ponad pół roku pracujemy na utrzymanie poziomu życia rządu, który nie ogranicza wydatków, nie likwiduje aktywności, która niczemu nie służy, a stara się cały czas utrzymać poziom życia tego całego aparatu.

NCZAS: Mimo że indeks jest podawany po raz 19, to nie pojawia się perspektywa zmiany. Polacy ufają propagandzie rządu, że takie wydatki są konieczne?

SADOWSKI: Przyczyna tkwi w zabetonowanym systemie politycznym. Posłowie i senatorowie bardziej obawiają się tego, co myślą o nich bossowie partyjni niż sami wyborcy. Miejsce na liście wyborczej wynika z ich pozycji w partyjnej koterii, a nie z siły społecznego poparcia w okręgu wyborczym. Obywatele mają prawo głosować, ale mają ograniczone prawo wyboru, a tym bardziej kontroli władzy. W rezultacie panuje tyrania status quo, nie ma redukcji wydatków rządowych, nakręca się spiralę zadłużenia, która prowadzi w tym samym kierunku, gdzie znajdują się państwa strefy euro. Prawdopodobnie bankructwo, jak w PRL, wymusi fundamentalne zmiany.

NCZAS: Dlaczego na rządzie nie robi wrażenia, że Polacy wiedzą, kiedy przypada Dzień Wolności Podatkowej i ile muszą pracować na jego rzecz?

SADOWSKI: Partie głównego nurtu są partiami władzy dla władzy. W tym systemie nie muszą się specjalnie kierować dobrem obywateli. Politycy nie mówią nawet o swoich propozycjach zmian w kampanii wyborczej. Podniesienia wieku emerytalnego nie było w programie partii dzisiaj rządzącej. Społeczeństwo nie dało przyzwolenia w wyborach na wprowadzenie tego typu zmian, a mimo to partia rządząca taką zmianę przeprowadziła. To pokazuje, że wybory stają się rytuałem. Prof. Marcin
Król, jak i Stanisław Lem określali demokrację w Polsce jako plebiscytarną oraz fasadową. Moim zdaniem, głosowanie dziś to podpisywanie politykom weksla in blanco, z którym później robią, co im się żywnie podoba, m.in. kolejne długi. W tym systemie przyszłe pokolenia są obciążone zobowiązaniami dzisiaj zaciąganymi, których
nie będą w stanie spłacić.

REKLAMA