Zastanawiam się nad powiązaniami między wolnością a patologią. I nie chodzi mi tu o „wesołków” w San Francisco, a raczej o „worów” i „błatnych” w post-Sowiecji. „Wory” – czyli kryminaliści – szukają wolności i odrzucają państwo, a jednocześnie stają się „błatnymi”, czyli ludźmi z oficjalnymi koneksjami.
I tak pasożytują na patologiach systemu, który sami odrzucają i którego nienawidzą. Najpierw chyba było poszukiwanie wolności, a dopiero potem próby przystosowania się tych, którzy wolności zażywali, aby wykorzystać system niewoli (rosyjskie państwo) oraz jego strażników (urzędników) i niewolników (poddanych). I wyszło jak zwykle: wyemancypowani niewolnicy sprzymierzyli się z nadzorcami, aby żerować na niewolnych. Historia podziemia kryminalnego na Rusi, a potem w państwie moskiewskim nie jest dostatecznie opisana. Przestrzenie były wielkie, zawsze istniały obszary niedostępne, enklawy wolności. Tam chowali się rozmaici uciekinierzy, dysydenci religijni, indywidualiści. Co więcej, zgodnie z cyklem naturalnym, gdy budziła się przyroda, w wędrówkę po kraju wyruszały tabuny zwykle nielegalnych podróżników. Często byli to uciekinierzy, którzy mieli dość sztywnego reżimu panującego w bojarskich dobrach. Wędrując z miejsca na miejsce, utrzymywali się z dorywczej pracy, majsterkowania, zabawiania możnych i ludu, wróżbiarstwa, muzykowania, żebractwa oraz kradzieży. Do takich gromad włóczęgów dołączali rozmaici przestępcy, wyjęci spod prawa, buntownicy i inni niezadowoleni. Na takim gruncie wykluwały się od czasu do czasu rebelie, rozmaite chłopskie wystąpienia – zarówno bunty lokalne, jak i poważne zawieruchy ogólnokrajowe. Po stłamszeniu tego typu wystąpień niedobitki dalej krążyły, czasami pojedynczo, a niekiedy w grupkach czy nawet gromadach. I proces powtarzał się nieuchronnie od nowa (Patricia Rawlinson, „From Fear to Fraternity: A Russian Tale of Crime, Economy, and Modernity” – Pluto Press, London, 2010).
Moskwa naturalnie miażdżyła włóczykijów i ich rebelie dość sprawnie. Od XIII wieku Kreml opierał się na systemie mongolskim. Gdy ziemiami wschodnioruskimi rządził potężny samodzierżawca, choćby Iwan Groźny, to potęga państwa nawet kilkaset lat temu była dość zaawansowana. Na przykład Moskwiczanie stosowali kontrolę graniczną, utrzymując stałą straż pogranicza –głównie po to, aby zatrzymywać ludzi usiłujących opuścić bez pozwolenia państwo cara. Często bowiem książęta z młodszych linii Rurykowiczów, jeśli nie podobało im się samodzierżawie, uciekali do Wielkiego Księstwa Litewskiego wraz z całym swoim dworem, poddanymi i przenośnym dobytkiem.
Rzadziej zdarzało się to w drugą stronę, tyle że Rzeczpospolita właściwie nie pilnowała swojej granicy i raczej nie zatrzymywała zbiegów. Była nasza obrona potoczna, ale nastawiona głównie na zagrożenie wewnętrzne. Instytucja łapaczy praktycznie nie istniała, bo polsko-litewski podatnik sobie tego nie życzył.
Oprócz arystokratów państwo moskiewskie starało się wyłapywać każdego, kto nie miał odpowiedniej przepustki. Do Rzeczypospolitej zbiegali bowiem masowo poddani, chłopi (w drugą stronę mniej). Moskwiczanie natomiast porywali ludzi z Polski – nie tylko chłopów w niewolę, ale nawet szlachtę i Żydów. Prawie zawsze starali się ich na siłę przechrzcić na prawosławie. Jeśli im się udało, dyplomacja RP była bezradna. Zresztą aby uniknąć kłopotów i łatwiej iść w zaparte, Kreml jeńców polskich (litowców), szlachtę, zaczął gdzieś od końca XVI wieku zsyłać na wschód, na Syberię. Rosyjski podbój Syberii pozwolił Kremlowi „rozwiązać” problem tabunów nielegalnych wędrowników. Po prostu zsyłano takich włóczęgów w głąb państwa, na wschód. Część szła na przymusowe osiedlenie, część na przymusowe roboty. Wielu wykorzystało szansę i po prostu na Syberii się schowało. Nawet państwo moskiewskie miało kłopot z kontrolowaniem takich połaci.
W pierwszym okresie częstokroć władze zostawiały przymusowych osadników w spokoju. Na przykład w XVI i XVII wieku, wywaliwszy na Syberie polskich jeńców, Kreml przestał się o nich troszczyć. Po prostu pozostawił ich na łaskę losu. Polacy nie byli w stanie wrócić do domu. Ucieczki były niesamowicie rzadkie. Musieli się bronić przed wrogimi tubylcami, budowali forty, podejmowali handel, tworzyli administrację. Pierwsze dokumenty oficjalne na Syberii były często pisane po polsku, także w korespondencji z Kremlem. I tym sposobem Moskwa sobie budowała swoją potęgę – cudzymi rękoma. Po pewnym czasie przysłano Polakom i innym naczalstwo – i wolność się skończyła. Zresztą po kilku pokoleniach bez Kościoła katolickiego i kontaktu z krajem porwani Polacy się rusyfikowali i stawali się imperialną elitą. Wpisywali się w system poddaństwa. Wolność w państwie cara była możliwa tylko poza systemem.
Tymczasem w XVIII i XIX wieku władze nadal wysyłały na Syberię zbiegów, buntowników i pospolitych przestępców – na katorgę i osiedlenie. Strumień rósł, a katorżnicy zaczęli organizować sobie alternatywny świat pod knutem.
Ich główną zasadą wewnętrzną był zakaz świadczenia jakichkolwiek usług państwu. Szkodzić, psuć, kraść, spóźniać się, obijać. Nawet w niewoli. Państwo to wróg. Organizować się poza nim. Katorga była uniwersytetem takich podstaw. Przedszkole i szkoła zaczynały się w aresztach i więzieniach imperium. Tutaj powstawała subkultura i hierarchia worów w zakonie. Tutaj pojawiał się ich specyficzny slang, z zapożyczeniami z rozmaitych języków, nawet z jidysz. Tutaj wykuwał się tzw. honor złodziejski (Joseph E. Ritch, „They’ll make you an Offer You Can’t Refuse: A Comparative Analysis of International Organized Crime”, „Journal of Comparative & International Law”, vol. 9, no. 2 (2002) – Tulsa).
Naturalnie ze szkół więzienno-zesłańczych wory w zakonie wychodzili na szeroki świat. Tam uprawiali swój proceder i nawigowali w ramach wrogiego im państwa. Imperium rosyjskie nie było państwem prawa. Było samodzierżawiem. Oznacza to, że car decydował o wszystkim – gdy chciał, to arbitralnie. Sytuacja zmieniła się dopiero po liberalnych reformach sądowych w drugiej połowie XIX wieku. Wówczas powstał system mieszany: z jednej strony formalnie autokracja, a z drugiej oficjalnie liberalizm prawny z raczej liberalnymi sędziami. Oznaczało to, że policja dalej bezwzględnie ścigała przestępców. Ale oznaczało to również, że kryminaliści dostawali łagodniejsze wyroki niż w przeszłości. To im się podobało, choć państwa dalej nienawidzili. Znaleźli w nim jednak cechę szczególną – mianowicie korupcję urzędniczą. W Rosji biurokracja dławiła wszelkie oznaki niezależnego życia. Łapówki, układy, dojścia gwarantowały sukces, szczególnie finansowy, jakiegokolwiek przedsięwzięcia. I tutaj właśnie brylowali tzw. błatnyje – ci, którzy mieli układy. Dojścia do urzędników, towarów, klientów, kontrahentów, złodziei. Mówiąc po POlsku: błatnyje to ci, którzy wiedzieli, jak „kręcić lody”. Nastąpiła więc swoistego rodzaju symbioza między urzędnikami a kryminalistami. Dołączył do tego element trzeci – prywatni przedsiębiorcy (Serguei Cheloukhine, „The Roots of Russian Organized Crime: From Old-fashioned Professionals to the Organized Criminal Groups of Today”, „Crime, Law and Social Change”, vol. 50 (2008)).
Ponieważ w Rosji sfera wolności była tak wielce ograniczona, tłumiło to indywidualną inicjatywę. Stąd konieczność korupcji, aby oliwić zardzewiały system. W jego ramy w drugiej połowie XIX wieku zaczął wchodzić kapitalizm. Rozpychał się w samodzierżawiu, dostosowywał się do jego form, aby jakoś funkcjonować (nota bene w podobny sposób jak zsynchronizował się z postkomunizmem, stając się kapitalizmem politycznym). I tutaj następował swoistego rodzaju galimatias moralny. Uczciwy przedsiębiorca miał wybór między upadkiem, zastojem a niedorozwojem. Wielu wybierało więc korupcję, aby się odbić, aby sprawniej operować, aby załatwić sobie kontrakty, przywileje, przetrzeć szlak, aby zaskarbić sobie życzliwość biurokratów. A na obrzeżach tego wszystkiego funkcjonowali kryminaliści, niektórzy z nich nawet się legalizowali, wchodzili do eleganckiego towarzystwa, naturalnie starając się usilnie ukrywać swoją przeszłość. Rosja była przecież bardzo konserwatywna, prawosławna. Hipokryzja i widmo ostracyzmu społecznego nakazywały kamuflowanie zachowań patologicznych, takich jak łapówkarstwo, nie mówiąc o worskiej przeszłości czy nawet tylko o zwyczaju balansowania na pograniczu półświatka i normalnego społeczeństwa. O korupcji trzeba było dyskretnie. Większość kryminalistów pozostawała jednak worami i tuczyła się na patologicznych układach systemu, pozostając w podziemiu (Patricia Rawlinson, „Russian Organized Crime: A Brief History” w: „Russian Organized Crime: A New Threat?”, red. Phil Williams – Frank Cass, Portland, OR, 1997).
A tymczasem do urzędniczo-przedsiębiorczo-przestępczych relacji doszedł nowy element. W więzieniach i na katordze pod koniec XIX wieku nastąpił mianowicie sojusz taktyczny kryminalistów z rewolucjonistami. Lewacy uznali, zgodnie z marksistowską teorią, że pospolici przestępcy są „społecznie bliscy” i trzeba ich hołubić. Po pierwsze – złodzieje i bandyci nienawidzili władz, policji szczególnie, czyli mieli wspólnych wrogów z rewolucjonistami. Po drugie – kryminaliści gardzili społeczeństwem normalnym i na nim żerowali, czyli mieli do ludzi stosunek podobny do rewolucyjnego. Po trzecie – wory w zakonie nie trawili instytucji państwa i można było liczyć na to, że pozostaną co najmniej neutralni wobec rewolucyjnych prób jego podminowania. Po czwarte – rewolucjoniści w więzieniu podlizywali się kryminalistom, aby uzyskać ich protekcję, po prostu aby przeżyć, oraz aby ich zaagitować. Po piąte – polityczni radykałowie chcieli się od przestępców nauczyć ich fachu. Chodziło nie tylko o to, jak się ukrywać czy unikać policji, ale również o wiedzę fachową o czynach nielegalnych, takich jak fałszowanie dokumentów, napady na banki czy morderstwa (np. jakiej użyć trucizny, jak ukryć ciało). Taka wiedza praktyczna światka przestępczego była bardzo przydatna i spowodowała do pewnego stopnia wzajemne nakładanie się na siebie środowisk kryminalnych i rewolucyjnych w Rosji przed 1917 rokiem. W niektórych wypadkach możemy wręcz mówić o konwergencji patologicznego marginesu obu opcji. Bandzior lepiej się poczuje, gdy do swego bandytyzmu dorobi ideologię – szczególnie taką jak komunizm, który obiecywał raj na ziemi.
Bandziory miały swoją orgię, gdy wybuchła rewolucja w Rosji. Grab’ nagrabliennoje to przecież hasło worów. Anarchia zalała imperium carów. Przestępcy czuli się jak ryby w wodzie. Ci, którzy nie załapali się do rządu Lenina, wchodzili szybciej bądź wolniej w konflikt z bolszewickim „prawem”.