Domino: Ostatnia deska ratunku twórcy WikiLeaks

REKLAMA

– To jest facet, który nigdy nie spanikował. Jest odważny i mężny. Wierzy w to, co robi, i dałby się za to pokrajać. Należy go szanować – tak o swoim niedawnym gościu mówi Vaughan Smith, który przez blisko rok gościł w swojej rezydencji Ellingham Hall w hrabstwie Norfolk Juliana Assange.

Obaj panowie rozprawiali godzinami, sączyli whisky, grali w golfa i tenisa. Można powiedzieć, że znali się jak łyse konie. Ale i on jest zaskoczony desperacką decyzją twórcy WikiLeaks. Bo Assange’owi najwyraźniej puściły nerwy. Bał się deportacji do Szwecji. Liczy na lot do Ekwadoru – po bezpieczny azyl. Nie Buckingham Palace, ale kilkukondygnacyjna, zbudowana z bordowych cegieł rezydencja w ekskluzywnej dzielnicy Knightsbridge stała się w ostatnich dniach najczęściej pokazywaną w mediach budowlą angielskiej stolicy. To nadzwyczajne zainteresowanie nie wynika bynajmniej z jakichś architektonicznych walorów budynku. Podobnych jest tutaj wiele. Najważniejsze jest, kto się w nim znalazł. Schronił się w nim Julian Assange, twórca internetowego portalu WikiLeaks, który bojąc się deportacji do Szwecji, w gmachu ambasady Ekwadoru szukał bezpiecznego azylu.

REKLAMA

Na ten desperacki krok 40-letni Australijczyk zdecydował się po przegraniu długiej, blisko dwuletniej batalii sądowej. 30 maja br. najwyższy sąd brytyjski głosami 5:2 orzekł, że prośba o ponowne rozpatrzenie sprawy jest bezzasadna, a decyzja o wydaniu go w ręce Skandynawów jest prawomocna i można wszczynać procedurę przekazania im Assange’a. Tym samym wszystkie możliwe procedury prawne pozwalające pozostać mu w Wielkiej Brytanii zostały wyczerpane. Pozostała mu tylko jedna deska ratunku. Do końca czerwca arcyhaker ma czas na złożenie odwołania do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ale wydaje się, że byłaby to tylko gra na czas. Trudno spodziewać się bowiem, by poprawni politycznie „niezależni” sędziowie wzięli w obronę człowieka oskarżanego – pal sześć słusznie czy niesłusznie – o seksualne wykorzystywanie kobiet. Prawdopodobnie więc w ogóle nie rozpatrywaliby jego zażalenia albo też by je z miejsca odrzucili. A wtedy Assange nieuchronnie wsadzony zostałby na pokład pierwszego samolotu odlatującego z Londynu do Sztokholmu.

Ostatnia szansa?

Założyciel WikiLeaks wyczuł pismo nosem. Nie czekał biernie, aż dopełni się jego los. Wieczorem 19 czerwca otworzył drzwi placówki dyplomatycznej Ekwadoru. Powołując się na oenzetowską Deklarację Praw Człowieka, poprosił o azyl. Dlaczego właśnie tam? Przede wszystkim Australijczyk nie mógł liczyć na wsparcie ze strony swego rodzinnego kraju. Dyplomaci z antypodów pozostawili go samemu sobie. Od wybuchu całej afery Assange „nie spotkał się z nikim z australijskiej ambasady” i nie miał żadnych kontaktów konsularnych z wyjątkiem przesyłanych nadzwyczaj rzadko SMS-ów. No, ale to chyba norma zawodowych dyplomatów. Premier z Canberry, pani Julia Gillard, nie traci dobrego samopoczucia. – Pan Assange otrzymał o wiele większą pomoc i wsparcie, niż byłoby to w przypadku innej osoby w podobnym położeniu. I nadal będziemy go wspierać, podobnie jak wszystkich Australijczyków za granicą, którzy znaleźli się w kłopotach – tłumaczyła niedawno. Tyle że sam Assange jest innego zdania. Nawet we wniosku o azyl użalał się, że nie może liczyć na pomoc prawną ze strony władz swego kraju. Pozostawało więc szukanie ratunku gdzie indziej.

Jeszcze w listopadzie 2010 roku, kiedy nad jego głową zaczęły się gromadzić czarne chmury, a sprawa nabrała rozgłosu, wiceszef dyplomacji Ekwadoru Kintto Lucas wystąpił nagle z propozycją, że gotów jest zapewnić Australijczykowi bezpieczne schronienie w swoim andyjskim kraju. Co prawda później chyłkiem starano się wycofać z tej pochopnej deklaracji. Oferty „bezwarunkowego zamieszkania” nie podtrzymał ani prezydent, ani minister spraw zagranicznych, ale w Quito stale odnoszono się z sympatią do Assange’a. Co ciekawe, Ekwador jest też jedynym krajem na świecie, który w odpowiedni sposób zareagował na ujawnione przez WikiLeaks i Assange’a tajne dokumenty amerykańskiej dyplomacji. A znalazł się tam raport amerykańskiego ambasadora w Quito, który całą miejscową wierchuszkę polityczną nazwał bez ogródek „skorumpowaną bandą”. Ta szczerość – trudno bowiem wyrokować o prawdziwości tego stwierdzenia – kosztowała go posadę. Pod Andami uznano go za persona non grata. Musiał spakować walizki i jak niepyszny wrócił do Waszyngtonu. Wciąż jednak pozostaje niejasne, dlaczego Assange zdecydował się szukać azylu właśnie w Ekwadorze, a nie, dajmy na to, w Brazylii, Argentynie czy Wenezueli. Przecież kraj ten ma wciąż obowiązującą dwustronną umowę ze Stanami Zjednoczonymi o wzajemnym przekazywaniu sobie ściganych przestępców. Czyżby o tym spanikowany Australijczyk nie wiedział? A może przy okazji nagrywanego niedawno przez Assange’a wywiadu telewizyjnego z ekwadorskim prezydentem Rafaelem Correą padły poza kamerą z ust głowy andyjskiego państwa jakieś zobowiązania czy deklaracje? Coś, co pozwalało Australijczykowi uwierzyć, że wysoko w Andach lub na Wyspach Galapagos bezpiecznie spędzi najbliższe lata?

Bo przecież Ekwador nie jest jakimś szczególnie gorliwym obrońcą praw człowieka czy wolności słowa. Obecny prezydent Rafael Correa jest nieustannie oskarżany o korupcję i wykorzystywanie państwowej machiny do „uciszania” krytyków swojej administracji. Wszyscy publicznie wyrażający niezadowolenie z jego rządów są niemal z miejsca oskarżanie o „defetyzm” i „zniesławianie głowy państwa”. W ubiegłym roku na trzy lata powędrowało za kratki paru dziennikarzy, którzy na łamach opozycyjnej gazety „El Universo” ośmielili się nazwać prezydenta „dyktatorem”. Dwaj inni żurnaliści niespokojnie wiercą się teraz na ławach sądowych, bo w swych publikacjach odważyli się skarcić prezydenta za nepotyzm. Zastanawiali się bowiem publicznie, jak to możliwe, że brat prezydenta wygrywa niemal wszystkie kontrakty rządowe. Strach to zły doradca. I wydaje się, że działający pod jego presją Assange kompletnie nie brał pod uwagę sytuacji u swoich ekwadorskich przyjaciół.

O co chodzi?

Najwyższy czas przypomnieć, co zbroił Australijczyk z siwą szopą na głowie. Teoretycznie nie zrobił nic złego. Przyznają to nawet sami Szwedzi, którzy nie ścigają go z powodu jakiegoś popełnionego przestępstwa. Podobno pragną jedynie, by złożył zeznania, jak spędził parę sierpniowych nocy podczas pobytu w Sztokholmie. Assange popadł bowiem w tarapaty z powodu nadmiernie rozbudzonych hormonów. Gorącego lata 2010 roku udał się do Skandynawii na serię odczytów. A że owe konferencje, seminaria, prelekcje były dla niego najwyraźniej nudne, urozmaicał sobie wieczory i noce figlami z córkami wikingów. Miał pecha. Pani „A” i pani „W” nie miały nic przeciwko łóżkowym ekscesom. Przynajmniej dopóki łudziły się, że są tymi jedynymi wybrankami i nic nie wiedziały o sobie. Dziwnym jednak trafem obie spotkały się podczas jakiejś paplaniny i ze zgrozą odkryły, że w łóżku jednego ze sztokholmskich hoteli rozminęły się zaledwie o godziny. Urażone w swej dumie, rozsierdzone nie na żarty postanowiły ukarać „łajdaka”. Zaczęły użalać się, że padły ofiarą gwałtu i „molestowania seksualnego”. Ofiara „A” twierdziła, że Assange niczym dziki Aborygen zerwał z niej ubranie i odmówił założenia prezerwatywy. Ofiara „W” dodawała ze swej strony, że Australijczyk zgwałcił ją, gdy spała. Po tych oskarżeniach dziarska pani prokurator Marianne Ny natychmiast wszczęła dochodzenie. Na szczęście Assange pozostawał już poza zasięgiem działania szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości. Był w Anglii. Cała akcję Szwedów uznał za podstęp. Jego zdaniem, wcale nie ściga się go za seksualne ekscesy. I za żadne skarby świata nie chce jechać do Szwecji. Przecież w każdej chwili gotów był złożyć zeznania, gdyby tylko szwedzcy prokuratorzy raczyli się byli zjawić w Anglii. Mógłby wyjaśnienia złożyć także telefonicznie. Tymczasem Szwedzi uparli się, by to on przyleciał do Sztokholmu.

Ale życie w Anglii też nie było sielanką. W grudniu 2010 roku Assange został zatrzymany w areszcie na podstawie europejskiego nakazu aresztowania wydanego przez szwedzką prokuraturę. Co prawda po kilkudniowym pobycie za kratami został warunkowo zwolniony, ale procedura ekstradycji toczyła się cały czas. Assange pozostawał na wolności dzięki wysokiej kaucji. Na ćwierć miliona funtów poręczenia zrzuciło się kilkudziesięciu jego brytyjskich przyjaciół. Teraz ci celebryci – znani reżyserzy, producenci filmowi, aktorzy, pisarze i dziennikarze – stracą wyłożoną forsę. Zaskoczenie i oburzenie z powodu rejterady Assange’a jest w Londynie powszechne. Warto jednak wytknąć krytykom, że gdy chiński dysydent Chen Guangcheng chronił się niedawno w amerykańskiej ambasadzie w Pekinie, tylko mu przyklasnęli. A kiedy Australijczyk ucieka do ambasady Ekwadoru w Londynie wszyscy mają go za wariata i drania. A przecież tak jeden, jak i drugi motywowali swe decyzje obawami politycznymi.

Oczywiście Assange mógł w każdej chwili wyjść z gmachu ambasady. Oznaczałoby to jednak błyskawiczne wylądowanie na więziennej pryczy. Więc lepiej zapewne spać chociażby na dmuchanym materacu, ale w pokoju bez żelaznych krat w oknach. Nocując w gmachu ambasady, Assange naruszył prawo do przebywania na wolności za kaucją. – Jednym z warunków jest to, by taka osoba pomiędzy godziną dziesiątą wieczorem a ósmą rano przebywała pod wskazanym sądowi i policji adresem. Tymczasem we wtorek o godzinie 22.20 dotarła do nas informacja, że Assange’a nie ma w Ellingham Hall – stwierdził rzecznik londyńskiej Policji Metropolitalnej.

Assange wie swoje. Kalkuluje, że Szwedzi chcą go zwabić w pułapkę. Bo ze Skandynawii mógłby zostać natychmiast wysłany do USA. Jankesi chcą go dorwać za ujawnienie na portalu Wiki-Leaks kilkudziesięciu tysięcy depesz, informacji i raportów amerykańskiej dyplomacji. Wiele z nich miało charakter poufny bądź tajny. Waszyngtońscy politycy tłumaczyli między sobą bez ogródek, jakie są ich prawdziwe intencje co do przywracania demokracji w Iraku czy Afganistanie, co myślą o intelektualnych możliwościach wybitnych światowych polityków, w jaki sposób wywierać na nich presję, jaką stosować politykę medialną itp. Stos ujawnionej przez Assange’a dyplomatycznej makulatury był rzeczywiście imponujący i na tyle bulwersujący, że wielu osobom w Białym Domu zapłonęły ze wstydu uszy. Za ujawnienie tajemnic amerykańskiej dyplomacji grozi nawet kara śmierci. Postraszono Australijczyka taką możliwością. Dlatego boi się on podróży do Szwecji, bo może się spodziewać, iż czeka go tam przesiadka do Waszyngtonu. A tam stanie przed sądem – podobnie jak jeden z jego informatorów, Bradley Manning, żołnierz US Army. Przekazał on WikiLeaks wiele tajnych dokumentów – teraz odpowiada przed trybunałem wojskowym. FBI już podobno zgromadziła 48.135 stron zarówno przeciwko niemu, jak i całemu portalowi WikiLeaks. Wystarczająco, by oskarżyć nie tylko o ujawnienie tajemnicy państwowej, ale także o zdradę i szpiegostwo. Pukając do drzwi ambasady, Assange liczył na szybki transfer w Andy. Tymczasem utkwił w placówce na dobre. Jego pobyt przedłużał się. Wniosek o azyl miano rozpatrzyć w czwartek, potem w piątek, w sobotę. Quito zwlekało z podjęciem ostatecznej decyzji o przyznaniu azylu. – Poważnie traktujemy wniosek o azyl dla Juliana Assange i dlatego potrzebujemy więcej czasu, by podjąć decyzję w tej sprawie – pokrętnie tłumaczył w wywiadzie telewizyjnym prezydent Rafael Correa. Wreszcie uczciwie przyznał, że sam nie wie, kiedy zapadnie ostateczna decyzja. – To kwestia kilku godzin albo i kilku dni – wymamrotał.

REKLAMA