Chodakiewicz: Turcja. Nowe szaty islamu

REKLAMA

Pisaliśmy już o kemalizmie – militarystycznej i narodowo-socjalistycznej ideologii laickiej Turcji, stworzonej przez Kemala Paszę Atatürka. System ten oparty jest na sześciu elementach ideowych: nacjonalizmie, republikanizmie, sekularyzmie, populizmie, reformizmie i etatyzmie.

Z jednej strony chodzi o modernizację kraju poprzez całkowite wyrugowanie religii islamskiej i otomańskiej tradycji imperialnej ze sfery publicznej – a z drugiej o zastąpienie ich integralnym nacjonalizmem tureckim i socjalistyczną gospodarką nakazową, którą stopniowo liberalizowano za pomocą kapitalizmu politycznego. Systemu „tureckości”, zwanego umownie republikańskim, strzegła armia, która była też jego konstytucyjnym sworzniem.

REKLAMA

Koniec świata Atatürka

Od jakiegoś czasu kemalizm jest w całkowitym odwrocie. Proces był stopniowy – z różnych powodów. Po pierwsze: destrukcja starych, imperialnych form wydawała się kompletna i reakcyjne próby odpowiedzi na kemalizm wskrzeszeniem otomanizmu spaliły na panewce. Stało się tak dlatego, że nie powiodły się próby wykreowania legitymizmu sułtańskiego. Religia funkcjonowała bez przeszkód prywatnie, a jej rolę w sądownictwie i gdzie indziej przejęło państwo. Ze starego wielonarodowego imperium zostało tylko jego serce, które po ludobójstwie na Ormianach i czystkach etnicznych zastosowanych wobec Greków było solidnie kulturowo jednorodne – tureckie i muzułmańskie.

Po drugie: opozycja w swoich rozmaitych wcieleniach przez długi czas nie potrafiła znaleźć odpowiedniej formy, aby rzucić skuteczne wyzwanie wojsku. Demoliberalizm w stylu zachodnim był za słaby i ograniczony do malutkiej kosmopolitycznej elity literacko-artystycznej. Islamizm nie potrafił tymczasem znaleźć nowoczesnych form wyrazu. Antynacjonalizm nie miał warunków do rozwoju – głównie z powodu ducha czasów, powstań Kurdów, jak również regionalnych zagrożeń geopolitycznych, przede wszystkim ze strony Iraku, Syrii i Iranu oraz Grecji. W końcu szalała zimna wojna, a wraz z nią realna była możliwość bolszewickiego podboju Turcji. Poczucie zagrożenia wzmacniało pozycję armii, strażniczki systemu.

Po trzecie więc: zwycięska opozycja wobec kemalizmu mogła się faktycznie wyłonić dopiero wtedy, gdy zmieniła się sytuacja zewnętrzna Turcji. Najpierw zawalił się Związek Sowiecki. Potem walkowerem najsilniejszym graczem w regionie stała się Unia Europejska. Iran osłabiony został przez zbrojny konflikt z Irakiem, a ten ostatni z kolei przestał być poważnym zagrożeniem po klęsce w I wojnie w Zatoce Perskiej. Syrię trzymano w szachu polityką proizraelską oraz kontrolą ujść Tygrysu i Eufratu.

Po czwarte: dzięki pomyślnym dla Ankary czynnikom zagranicznym, a więc poważnemu osłabieniu sponsorów kurdyjskich powstań, oraz brutalnym akcjom wewnętrznym, a więc ofensywie wojska i lokalnych milicji tureckich, insurekcja kurdyjska została w znacznym stopniu opanowana. Przy braku zagrożenia zewnętrznego i wewnętrznego elity kemalistyczne uznały, że mobilizacja nacjonalistyczna nie jest już potrzebna. Tym samym osłabła ich rola.

Taktyczna demokracja

Co więcej, zwykli ludzie nie czuli zagrożenia jako Turcy. Nikt nie kwestionował ich narodowości, nie zagrażał wynarodowieniem. Natomiast nie podobało im się, że ich religia jest nieobecna w sferze publicznej. Nie widzieli przy tym sprzeczności między religią a kemalizmem. Wydawało im się, że jako tureccy patrioci powinni w swojej republice mieć możliwość wyrażania się w formie islamskiej. Naturalnie przeciętni obywatele nie zdawali sobie sprawy, że w wypadku islamu, którego instytucje aspirują do zastąpienia państwowych, szczególnie w prawodawstwie i edukacji, jest to pocałunek śmierci dla form nowoczesnych. Islam jest bowiem systemem wszechogarniającym. A jednocześnie obywatele Turcji reagowali negatywnie na wojny w Bośni, Czeczenii oraz Azerbejdżanie (Górski Karabach), a przede wszystkim w Zatoce Perskiej. Uznali, że muzułmanie zostali potraktowani przez „Zachód” („chrześcijan”, „białych”, „Amerykę”) podle. I że trzeba się Zachodowi, szczególnie USA, postawić. W tym momencie właśnie religijni przeciwnicy Atatürka wypracowywali nową formę organizacji islamu politycznego. Taktycznie przybrał on szaty demokracji liberalnej, rozszerzał definicję obywatelską „tureckości” na Kurdów jako islamskich braci oraz trąbił o „wchodzeniu do Europy”. Czy taki jest ostateczny cel islamistów – nie wiadomo. Neootomaniści twierdzą, że system europejski jest najbardziej kompatybilny z istniejącym politycznym, społecznym i gospodarczym ustrojem Turcji – jak podaje Heinz Kramer.

Pamiętajmy jednak, że w okresie transformacji często strategii albo brak albo się jej nie ujawnia, wiele jest w posunięciach politycznych oportunizmu, podejmuje się działania tam, gdzie zmurszały system ustępuje. Może wejście do Europy to tylko taktyczna zagrywka, aby cywile mogli kontrolować armię oraz wykorzystać zachodni system wolności religijnej do umocnienia islamistów u władzy, a może próba pokojowego podboju kontynentu przez islam.

Doktryna strategicznej głębi

W takich właśnie warunkach – jak opisuje Bülent Aras – powstał „neootomanizm”. Wprowadzał go po dojściu do władzy najpierw Turgut Özal. Jego apologeci twierdzą, że nie jest to próba odtworzenia imperium, ale pogodzenia islamu z demokracją. Ömer Taşpinar pisze, że system ten również koryguje ekscesy kemalizmu. Goi rany wszystkich tureckich obywateli, jest katalizatorem „zgody narodowej”. Stephen Larrabee i Ian O. Lesser akcentują współzależność neootomanizmu i kemalizmu. Można się z tym zgodzić w takim sensie, że ten pierwszy pasożytuje i buduje na tym drugim, aby rozszerzyć swoją władzę. Argument neootomanistów brzmi mniej więcej tak: świetnie działająca demokracja islamska w Turcji, która potrafi godnie współpracować jak równorzędny partner z Zachodem i prowadzi obywateli tego kraju do stabilności, prosperity gospodarczej i potęgi militarnej, jest najlepszym przykładem dla państw ościennych. I tak jak politycy panarabscy, tacy jak Naser, powielali kemalizm u siebie, tak teraz islamiści na Bliskim Wschodzie winni naśladować neootomanizm emanujący z Turcji. To jest najlepszy islamski sposób na eksport nowoczesności, umożliwiający trafienie do światowej czołówki. Islam, demokracja, modernizacja – i wszyscy będą szczęśliwi. Oczywiście szczęście nadejdzie najpierw do wiernych. Już od dawna czołowy neootomanista, minister spraw zagranicznych Turcji Ahmet Davutoğlu, krytykuje „Nowy Światowy Ład” z USA na czele w imię „pryncypiów zbiorowego bezpieczeństwa ONZ” – jak podkreśla Alexander Murinson. Stawia to Turcję w jednym rzędzie z Rosją, Chinami oraz Unią Europejską.

Jednocześnie Davutoğlu podkreśla, że „Turcja powinna zagwarantowań swoje własne bezpieczeństwo i stabilność, przyjmując na swoje barki bardziej aktywną i konstruktywną rolę, aby zaprowadzić porządek, stabilność i bezpieczeństwo w swoim sąsiedztwie”. Czyli Ankara szykuje się do samodzielnej polityki regionalnej. Już wcześniej Davutoğlu zapowiadał turecką infiltrację na Kaukazie i w Azji Środkowej. A argumentował geopolitycznie, podpierając się wizją równowagi sił, która jest przecież zaprzeczeniem „zbiorowego bezpieczeństwa”. Czyli do neootomanizmu trzeba też dodać i „panturanizm” i „neoeuroazjatyzm”. MSZ Turcji nazywa to doktryną strategicznej głębi. Według Davutoğlu, Turcja jest „potęgą centralną”, strategicznie ulokowaną u zbiegu Europy, Bliskiego Wschodu i Azji Zachodniej. Neootomaniści uważają więc, że Ankara obecnie powinna wzorować się na tradycji uprawiania polityki zagranicznej przez Stambuł. Zastrzegają się, że ich polityka ma się opierać na idei „zero problemów z sąsiadami”.

W praktyce Turcja jest skłócona prawie ze wszystkimi sąsiadującymi z nią państwami, co pani minister spraw zagranicznych Cypru, Erato Kozaku-Markullis, skwitowała jako „same problemy” z sąsiadami. Jedno jest pewne: w Turcji i wokół niej się kotłuje, bo upadł stary porządek, oparty na zdradzie jałtańskiej. Teraz się kształtuje nowy w rozmaitych formach. I dlatego neootomanizm wygląda tak eklektycznie. Jego twórcy sami nie wiedzą, co z tego wszystkiego w końcu wyjdzie.

REKLAMA