Polityka to nie zabawa, to całkiem dochodowy interes” – przekonywał Winston Churchill. W Polsce ten „dochodowy interes” oznacza kontrolę nad strumieniem pieniędzy publicznych, które trafiają do wybranych firm. Chodzi nie tylko o pieniądze wydawane bezpośrednio z budżetu, ale także o te, które wydają firmy kontrolowane przez skarb państwa lub polityków w samorządach. Pięć lat rządów Platformy Obywatelskiej wywindowało ów kapitalizm polityczny na niespotykany poziom. Politycy PO nie tylko zlecają najdroższe budowy, umowy konsultingowe, ale również nie mają zamiaru tłumaczyć się decyzji.
Tajne umowy z UniCredit
Należący do włoskiej grupy UniCredit bank PEKAO SA jest szczególnie bliski Platformie Obywatelskiej. W ostatnich latach jego szefami byli: Maria Pasło-Wiśniewska, posłanka PO, i Jan Krzysztof Bielecki, mentor i przyjaciel Donalda Tuska. Bankowi doradzał również przez lata Jacek Rostowski, minister finansów. Na początku 2010 roku Bielecki odszedł z funkcji prezesa PEKAO SA i został szefem Rady Gospodarczej premiera. Wówczas właśnie rozpoczęło się przyznawanie umów na doradztwo prywatyzacyjne UniCredit. W latach 2010-2012 Ministerstwo Skarbu Państwa wynajęło UniCredit CAIB do pomocy przy przeprowadzeniu największych prywatyzacji. Dziś, powołując się na tajemnicę handlową i brak zgody kontrahenta (sic!), ministerstwo odmówiło udzielenia informacji, ile zapłaciło UniCredit. Co ciekawe, Ministerstwo Skarbu Państwa przez kilka miesięcy w ogóle nie chciało udzielić odpowiedzi na pytanie o wartość umowy i ignorowało pytania. Zapewne chodziło o to, aby nie można było zaskarżyć odmowy udzielenia odpowiedzi. Prośbę do UniCredit o udzielenie informacji resort skarbu wysłał 1 czerwca 201 roku – trzy miesiące po otrzymaniu pierwszych pytań tej sprawie.
– W świetle tego, obecnie wyrabia rząd, odmowa ujawnienia, na wydaje pieniądze podatników, to przysłowiowy „pikuś” komentuje Marek poseł PiS, członek Komisji Skarbu. roku Ministerstwo Skarbu Państwa rozpoczęło przyznawanie UniCredit zleceń doradztwa przy prywatyzacjach. Takich zleceń było siedem – m.in. oferowanie i plasowanie akcji ENEA SA, PGE SA (dwie umowy na to samo w odstępie dwóch lat), Tauron SA, PZU SA i Jastrzębska Spółka Węglowa SA (umowy m.in. o świadczeniu usług finansowych). To tylko przykład pokazujący, że instytucja powiązana z politykami rządzącej partii bierze udział w transferze publicznych pieniędzy i ani rząd, ani firma nie zamierzają się z tego tłumaczyć i poddać owych umów pod ocenę publiczną.
Ostra jazda
Jeszcze większe patologie występują w budownictwie. Niezapłacenie przez firmy, które wygrały przetargi, podwykonawcom stało się publicznym problemem. Rząd, przy wsparciu opozycji, zaczął właśnie forsować ustawę, aby podwykonawcom zapłacić. Absurd tej decyzji jest oczywisty. Jest to niedozwolona prawem pomoc publiczna dla firm, które powinny zbankrutować.
Europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk dość dokładnie opisał proces kradzieży publicznych pieniędzy przeznaczonych na drogi. Jego zdaniem, powtórzono tutaj schemat z lat 80. XX wieku, który wprowadziła w życie włoska mafia. Stworzono łańcuch wykonawców, z których pierwszy był renomowanym podmiotem, który mógł otrzymać zlecenie. Struktura wykonawców była kilkustopniowa. „Do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zgłaszają się faktyczni wykonawcy inwestycji (firmy z czwartego poziomu), do których nie dotarły pieniądze, bo zainkasowały je podmioty, których już w obrocie gospodarczym nie ma” – zauważył Kuźmiuk.
Rząd, zgadzając się na powtórną zapłatę za tę samą pracę, sankcjonuje przestępczy proceder. Firmy, które zlecały wykonanie prac, miały bowiem świadomość, że nie będą mogły (albo nawet chciały) za nie zapłacić. Decyzja ta ma również zapewne na celu powstrzymanie dociekań, co się stało z pieniędzmi, które miały trafić do podwykonawców.
Kredyt od rządu
Dosyć dobrze pokazuje obecny klimat biznesowy ostatnia historia prywatyzacji zakładów chemicznych Puławy. Wezwanie na zakup tej giełdowej spółki ogłosił miliarder Michał Sołowow, który kredyt w wysokości 2 mld zł na zakup otrzymał z… państwowego banku PKO BP. Problem polega na tym, że elementarne zachowanie zasad bezpieczeństwa wymaga od banków, aby kredytów powyżej 100 mln zł udzielały konsorcja. Chodzi bowiem o asekurację przed naciskami biznesowo-politycznymi. Kiedy transakcję badają specjaliści z kilku banków, trudniej o manipulację. W tym wypadku jednak kontrolowany przez państwo bank postanowił wystąpić w roli dobrego wujka, który takimi głupotami się nie przejmuje.
W podobny sposób PO potraktowała media publiczne. Po początkowych zapowiedziach Donalda Tuska, że utnie rękę każdemu, kto będzie chciał przejąć nad nimi kontrolę, władzę nad publicznym radiem i telewizją przejęli politycy PO i PSL. To, co się dzieje w tych instytucjach, najlepiej pokazał na początku ubiegłego roku 25-latek, który wysłał maila, podszywając się pod Kancelarię Prezydenta. W wyniku tego zabiegu dostał kontrakt na 39 tys. złotych.
I co nam zrobicie?
W kultowym „Misiu” Stanisława Barei jest scena, w której główny bohater domaga się płaszcza z szatni. Szatniarz próbuje mu dać inne okrycie, tłumacząc, że tego, które zostawił, już nie ma. „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz” – mówi zdenerwowany szatniarz. W podobny sposób działają obecnie władze PO. Odmawiają udostępniania informacji. Mają świadomość przewagi w mediach. Nie boją się więc ewentualnego ujawnienia sprawy, bo media głównego nurtu sprawy tej nie podejmą.
W wrześniu 2007 roku rządzona przez Hannę Gronkiewicz-Waltz z PO Warszawa zdecydowała się na wybór wykonawcy oczyszczalni ścieków droższego o 265 mln euro (miliard złotych!) niż w najtańszej ofercie. Ów tańszy wykonawca rzekomo popełnił błędy proceduralne, które wykluczały jego ofertę. Błędy polegały m.in. na niewłaściwym kolorze kabla w projekcie. Opisanie tego procederu nie wpłynęło na zmiany. Droższy wykonawca rozpoczął budowę.
Nie ma takich pieniędzy, które wystarczyłyby politykom na prowadzenie działalności. Zawsze potrzebują więcej. Parafrazując Napoleona, można stwierdzić, że do prowadzenia polityki, tak jak wojny, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy. Partie stoją więc przed dylematem: albo będą miały lewą kasę na drogie kampanie w mediach, albo przegrają wybory. Finansowanie działalności partyjnej z budżetu w żadnym państwie nie spowodowało likwidacji problemu nielegalnych funduszy. Dziś zresztą nawet ustawowych ograniczeń nikt specjalnie nie przestrzega. Wielokrotnie wykazywano, że sprawozdania partii z wydatków na wybory nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Wiedza o korzyściach z tytułu sprawowania władzy nie jest powszechna. Politycy stworzyli iluzję w postaci „apolitycznych” konkursów na stanowiska szefów firm. Faktycznie zaś zawsze wygrywa ten, kogo wskaże rząd, ponieważ takie są reguły gry. Żaden z członków rady nadzorczej nie będzie działał wbrew woli rządu, bo będzie oznaczało to koniec jego kariery. Mimo to politycy kłamią na temat wpływu na gospodarkę, zachowując się niczym ów szatniarz z „Misia”. No i co nam zrobicie?