Gwałt na prawicy. Czy protestować przeciw Wojewódzkiemu?

REKLAMA

Prawicowi publicyści („Rzeczpospolita”, „Uważam Rze”, „Gazeta Polska”) nieoczekiwanie przyłączyli się do krytyków poziomu satyry dwóch pupili salonu: Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego. Wchodząc w buty lewicowych kolegów, ubolewali nad poziomem chamstwa w mediach. Do pełni szczęścia zabrakło tylko ich poparcia dla powołania urzędu walczącego z chamstwem wśród dziennikarzy.

Walka z poglądami i pilnowanie politycznej poprawności to jeden z dogmatów lewicy. Poważne rozważanie na temat poziomu poczucia humoru Wojewódzkiego i Figurskiego można wytłumaczyć nadciągającym sezonem ogórkowym i desperacją w poszukiwaniu tematów. Jeżeli ktoś czuje się dotknięty „żartami” obu panów, to ma prosty sposób wymierzenia im kary: bojkotowanie ich programów. „Usankcjonowano poczucie humoru i wstawiono absurd w żelazny nawias: z określonych zjawisk i osób możecie Państwo szydzić, a z innych nie, bo spotka Was to samo, co tych Panów z radia. Nagle ktoś uznał, że dopóki ironizowaliśmy na temat PiS-u, Jarosława Kaczyńskiego, gejów, ojca Rydzyka, Baracka Obamy czy nawet Jezusa, to nic się nie stało, ale temat Euro i ukraińskich kobiet już nie podlega sarkastycznym uwagom. Nie ma tu miejsca na określenie konwencji. To jest dopiero absurdalne i niebezpieczne” – komentował Michał Figurski. Trudno się z nim nie zgodzić.

REKLAMA

Żenujący poziom „satyry” prezentowali już wcześniej. Kpiny z Ukrainek były równie „zabawne” jak dzwonienie do rzecznika prasowego Inspekcji Ruchu Drogowego, Alvina Gajadhura (Hindusa z pochodzenia), pod hasłem „telefonu do Murzyna”. Dlaczego teraz stali się „wrogami publicznymi”?

Charakterystyczne jest, że w dyskusji, którą wywołał ich program, zwolennicy i przeciwnicy obu panów starają się racjonalizować przedmiot dyskusji. I tak obrońcy mówią o „prowokacji intelektualnej obnażającej polskiego chama” (stawiam dolary przeciwko orzechom, że Figurski i Wojewódzki po przeczytaniu tej interpretacji mieli niezły ubaw), a krytycy o przekroczeniu kolejnej bariery chamstwa. W całym tym zamieszaniu pokazały się bardzo niebezpieczne symptomy. Oto prawicowi i lewicowi dziennikarze de facto zgodzili się ze sobą co do potrzeby istnienia cenzury.

Niebezpieczne poglądy

Dzisiaj formalnie w polskim prawie zakazane jest głoszenie poglądów totalitarnych. Faktycznie jest to martwy, ale bardzo niebezpieczny przepis. Warto przypomnieć, że w pierwszych latach powojennych komuniści ścigali patriotów właśnie za głoszenie faszyzmu. To, że istnieją poglądy, za głoszenie których idzie się do więzienia, stanowi niebezpieczny precedens. Dziś jest to pochwała „faszyzmu” i „komunizmu”. Ale za kilkanaście lat faszystą może zostać ogłoszony ten, kto nie zgadza sięna „małżeństwa” osób tej samej płci lub kwestionuje obowiązek powszechnego ubezpieczenia emerytalnego. „Wspólny front” przeciwko chamstwu, który niechcący powołali do życia lewicowi i prawicowi publicyści, pokazał, jak małe jest w Polsce przywiązanie do wolności słowa.

Skutkiem tego typu akcji będzie jej jeszcze dalsze ograniczanie. W 2006 roku tygodnik „Wprost” przegrał w pierwszej instancji (w drugiej wygrał) proces z dziennikarzem konkurencyjnej „Polityki”, Jackiem Żakowskim, za sugerowanie mu niejasnych związków z paliwową spółką J&S. Proces nie dotyczył faktów, ale opinii. Otóż sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku wytknął dziennikarzom „Wprost”, że mieszają z błotem autorytety. Niezapomniany Maciej Rybiński skomentował wyrok, przypominając swój proces z 1981 roku, gdy stanął przed sądem za krytyczną recenzję książki pewnego pisarza. Rybiński nazwał go grafomanem, ale tamten przedstawił zaświadczenie, że jest pisarzem, członkiem Związku Literatów Polskich od roku 1949 i laureatem rozmaitych nagród. „Skazano mnie na 5 tys. zł grzywny – wtedy równowartość 1500 jajek – z zamianą na trzy miesiące aresztu. W uzasadnieniu sędzina pouczyła mnie, że jestem za młody, aby krytykować zasłużonych literatów, a kiedy poprosiłem pokornie o informację, od kiedy będzie mi już wolno i czy w tak sędziwym wieku będę jeszcze mógł, też dostałem 500 zł kary porządkowej” – pisał Rybiński.

W kpiarskim tonie satyryk zwrócił również uwagę na inną ważną rzecz: rosnącą cenzurę wprowadzaną przy pomocy wyroków sądu. „Nie może być tak, że ocenia człowiek na piśmie jakiegoś gnojka, a potem w sądzie dowiaduje się, że wara, bo to autorytet. Taka lista powinna być publikowana w Dzienniku Ustaw, a jeśli przypadkowo będzie się pokrywać z listą IPN, to też nie będzie wolno o tym pisać. (…). Pani sędzia Kuracka orzekła pogarszający się poziom debaty publicznej w Polsce. Ależ znaczna część tej debaty przeniosła się do sądów. Uczestnicy debaty, zamiast się kłócić, polemizować, chlastać, szargać na łamach, zaczepieni lecą natychmiast ze skargą do sądu” – komentował Rybiński.

Trzy rodzaje cenzury

Prawicowi i wolnościowi publicyści powinni być szczególnie uczuleni na punkcie wolności słowa. Dzisiaj faktycznie w tzw. mediach głównego nurtu obowiązuje kilka rodzajów cenzury. Pierwsza to ekonomiczna, czyli taka, którą praktykuje wydawca, obawiając się przede wszystkim spadku wpływów z reklam lub grożącego mu procesu o ochronę dóbr osobistych. Najlepszym przykładem funkcjonowania cenzury ekonomicznej była sprawa telekomów: monopolu Telekomunikacji Polskiej i oligopolu trzech operatorów telefonii komórkowej. Podmioty te wydawały tyle na reklamę, że przez lata nie pojawiały się w mediach informacje, iż za połączenia płacimy najdrożej na świecie. Druga to polityczna, w działaniu bardzo bliska ekonomicznej. Media są uzależnione od reklam spółek skarbu państwa i pod te reklamy tworzą swój produkt. Nie mogą pozwolić sobie na krytykę władzy, bo stracą źródła finansowania. Przykładem jest jeden ze znanych tygodników, który z pozycji opozycyjnych przeszedł na prorządowe, dostając w zamian dużą liczbę reklam. Trzecim rodzajem jest cenzura towarzyska. Świat mediów nie jest duży. Możliwość blokady publikacji materiałów „po linii towarzyskiej” jest często bardziej skuteczna niż argument ekonomiczny.

Wielbiciele poprawności politycznej

Tego typu praktyki w Polsce są powszechne. Najgorszą formą cenzury wśród dziennikarzy jest oczywiście autocenzura, czyli świadome pomijanie pewnych tematów w obawie przed konsekwencjami (towarzyskimi, finansowymi itp.). Charakterystyczne jest, że polskie media, nawet te uchodzące za brukowe, pomijają kwestie obyczajowe w polskiej polityce. Przykładowo: co najmniej kilkudziesięciu ważnych polityków jest homoseksualistami, co stara się skrzętnie ukrywać. Co jakiś czas „na rynek”, czyli do mediów trafiają materiały, które ową hipokryzję mogłyby obnażyć. Nie są jednak publikowane. Podobnie obecnie zamiatane są po dywan afery. Przez kilka miesięcy nie mogły w mediach ukazać się zdjęcia z libacji wiceministra skarbu Jana Burego z PSL, nadzorującego potężne spółki energetyczne. Tuż przed samą publikacją materiału zawsze okazywało się, że redakcja dysponuje ciekawszymi tekstami. Materiał trafił do opinii publicznej dzięki posłowi PiS Markowi Suskiemu, który pokazał go z trybuny sejmowej.

Polemizowanie i wykazywanie, że Figurski i Wojewódzki nie mają racji i są chamami, nie tyle nie ma sensu, co jest niebezpieczne. „Nigdy nie walcz z głupcem, bo sprowadzi cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem” – głosi ludowa mądrość. Prawicowi publicyści piętnujący poziom żartów tych wesołków nie zauważają, że działają na rzecz zawężenia debaty publicznej. Dzisiaj poniżej poziomu są żarty Figurskiego i Wojewódzkiego. Ale w ten sam sposób może zostać potraktowany każdy publicysta. Prawica nie jest od pilnowania poprawności politycznej, tylko od walki z nią!

REKLAMA