Wozinski: Jak nie bronić wolnego rynku

REKLAMA

Na rzecz wolnego rynku można argumentować na wiele różnych sposobów. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że nie każdy z nich jest poprawny. Szczególnie chybione są argumenty wypowiadane z perspektywy utylitaryzmu, tj. wskazujące na ogólne korzyści dla społeczeństwa płynące z wolnorynkowych reform.

Na początek zwróćmy uwagę na to, że w świetle ekonomii austriackiej podmiotem na rynku jest jednostka. Jak w „Ekonomii wolnego rynku” zauważa Murray Rothbard: „działanie może być podejmowane tylko przez pojedynczych »wykonawców« (…). Nie istnieje nic takiego jak cele lub działania »grup«”. Idąc dalej tym tropem, możemy stwierdzić, że jednostki muszą dokonywać w swym życiu wyborów. Tym razem oddajmy głos Ludwigowi von Misesowi: „działający człowiek ma w wyobraźni skalę potrzeb lub skalę wartości, z której korzysta, gdy planuje działania. Na podstawie takiej skali przystępuje do realizacji potrzeb, które mają dla niego większą wartość, a więc są pilniejsze; pozostawia zaś niezaspokojone potrzeby o mniejszej wartości, czyli mniej pilne”.

REKLAMA

Ludzkie skale wartości pozostają w ciągłym ruchu i zmieniają się w przypadku każdego podjętego działania. Widać więc wyraźnie, że mamy tu do czynienia z czymś niezwykle subiektywnym, z czymś wymykającym się jakimkolwiek precyzyjnym, zbiorowym określeniom. Mises mówi dalej, że „jedynym źródłem wiedzy o tych skalach jest obserwacja działań człowieka”. Świadczy to niewątpliwie o tym, że chcąc dowiedzieć się, czego pragnie człowiek i jaką ma skalę wartości, musimy pozwolić mu działać. Działanie jednak cechuje się tym, że musi być dobrowolne, w przeciwnym razie nie jest działaniem. Z przeprowadzonej tu analizy widzimy, że o czyjejś korzyści możemy się przekonać tylko w momencie zaistniałej wymiany, która jest zresztą tożsama z działaniem.

Rothbard precyzuje: „Każde działanie oznacza wymianę – wymianę danego stanu X na stan Y, czyli na stan (…), który jest dla niego [działającego] bardziej satysfakcjonujący”. Co jednak z sytuacją, w której wymiana nie jest dobrowolna? Czy możemy wtedy mówić, że odbyła się ona z korzyścią dla obydwu stron? Z pewnością nie. Możemy być wtedy pewni jedynie tego, że przymus, który jest działaniem tylko jednej ze stron, przyniesie korzyść tylko jej. Druga strona na pewno straci – z samego tylko faktu braku wyboru. Wszelkie dywagacje na temat odniesionych przez nią ewentualnych korzyści są zupełnie bezpodstawne i sprzeczne z samym faktem ludzkiego działania.

Argument utylitarystyczny

W świetle powyższych wniosków najbardziej typowa argumentacja prorynkowa okazuje się chybiona. Dlaczego? Ponieważ sięga ona po uzasadnienie głoszące, że po wprowadzeniu określonej prorynkowej reformy większości społeczeństwa żyłoby się lepiej. Lecz aby mieć co do tego pewność, trzeba by było policzyć wszystkich obywateli świata (granice państw są tylko sztucznym podziałem w ramach światowego podziału pracy) i zapewnić połowie plus jednemu z nich całkowitą swobodę działania, oczywiście w ramach odpowiedniej teorii praw własności ciała i mienia. Dlaczego właśnie w ten sposób? Ponieważ wtedy mielibyśmy stuprocentową pewność, że większość społeczeństwa mogłaby działać, co jest równoznaczne z odczuciem satysfakcji. Nie ma bowiem dokonanego działania, które nie byłoby przez jednostkę preferowane.

Jak mówi von Mises: „Działanie to próba zastąpienia mniej satysfakcjonującego stanu rzeczy bardziej satysfakcjonującym”. Widzimy zatem, że całemu społeczeństwu będzie lepiej dopiero wtedy, gdy pozwoli mu się działać. Społeczne przyzwolenie na istnienie chociażby jednej organizacji wyjętej spod prawa, która chronicznie odbiera ludziom możliwość działania, pozbawia uczciwe jednostki swobody decyzji – podstawy odczucia jakiejkolwiek korzyści. Ponadto w perspektywie całego społeczeństwa ludzkie skale wartości zmuszone są wtedy ulec pewnej deformacji. Państwo nie może oczywiście kontrolować wszystkich działań. Jednakże przy jego trwałej obecności nie jesteśmy tak naprawdę w stanie policzyć, na ile jesteśmy wolni (na ile działamy), gdyż ludzkie skale preferencji zmieniają się wraz z każdą myślą i jakikolwiek rachunek ilościowy byłby tu niemożliwy. Tworzy się więc wtedy sytuacja, w której człowiek nie może wykorzystać w pełni swoich możliwości. Jednakże nigdy nie jesteśmy w stanie orzec w kategoriach liczbowych, w jakim zakresie nasze działanie jest ograniczone.

Czy państwo ograniczy 10 działań, czy tysiąc, jest to z punktu widzenia prakseologii nieistotne. Nie możemy zatem rzetelnie orzec, że większości społeczeństwa będzie lepiej w sytuacji, w której istnieje państwo. Jedynie całkowita wolność od państwowego przymusu jest w stanie umożliwić ludziom działanie oraz satysfakcję z dokonanych działań. Poza tym nie można posługiwać się kategoriami ogólnych korzyści dla społeczeństwa, bo skale wartości są zawsze indywidualne. Jak mówi Rothbard: „prakseologia rzeczywiście jest w stanie wykazać, że wolny rynek prowadzi do harmonii, dobrobytu i bogactwa, zaś rządowa interwencja do konfliktu i zubożenia”. Ale jest to w stanie wykazać jedynie na bazie analizy działania jednostki i konsekwencji stosowania przymusu, rozszerzając wzorzec działania jednostki na całe społeczeństwo. Jedyny słuszny argument na rzecz wolnego rynku mówiący o korzyściach społecznych polega więc na wielokrotnym powieleniu źródłowego, atomowego schematu obrony działania jednostki.

Prawdziwa siła wolnego rynku tkwi zatem w masowym poparciu dla libertariańskiego argumentu na rzecz umożliwienia jednostce dobrowolnego działania. Jakie ma to konsekwencje w praktyce? Oznacza przede wszystkim, że wolność nie jest czymś, co można wprowadzić odgórnie. Polega ona na podnoszeniu powszechnej świadomości potrzeby zaprowadzenia uczciwego ustroju. Na nic zda się jakakolwiek odgórna reforma, skoro masy i tak ją roztrwonią. Wolnorynkowe reformy państwowe mają jedynie sens w momencie, gdy są tylko etapem prowadzącym do ostatecznego umożliwienia działania wszystkim jednostkom. Jednostki zaś będą działały dopiero wtedy, gdy nie będzie się wobec nich stosowało żadnego przymusu.

Żadna miara pieniężna, żaden wskaźnik PKB per capita nie są w stanie wykazać, że ludziom żyje się lepiej. Miara pieniężna oraz miara towarowa są bowiem wtórne wobec subiektywnej oceny jednostki, a ta ujawnia się dopiero w wolnym działaniu. Jeśli zaś głosimy maksymalistyczny argument, że wolny rynek jest lepszy dla wszystkich, to wtedy ciąży na nas obowiązek głoszenia haseł libertariańskich. Obstawanie przy wolnym rynku przy minimalnej obecności państwa byłoby bowiem nieuzasadnione nawet przy istnieniu chociażby jednego libertarianina. Dlatego też, wbrew argumentacjom głoszącym korzyści społeczne płynące z niskiego opodatkowania oraz z państwa minimalnego, jedynym uprawnionym argumentem powołującym się na korzyści większości społeczeństwa jest ten, który głosi zniesienie państwa dla więcej niż połowy obywateli świata.

Dopiero taki argument można pogodzić z podstawowymi założeniami nauki o ludzkim działaniu oraz z ludzkim rozumem.

(źródło: NCZ! 2009; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów)

REKLAMA