Wozinski: Dogmat sceptyka, który zaraził współczesność

REKLAMA

Powszechne wyobrażenia na temat wymian dokonywanych na rynku są bardzo mylne i często widzi się w nich grę, w której jedna ze stron zawsze zyskuje kosztem drugiej. Warto jednak zauważyć, że tego typu pogląd zapanował w powszechnej świadomości dopiero w czasach, które nazwały siebie odrodzeniem. Światu średniowiecza obce było uprzedzenie wobec nieskrępowanej przedsiębiorczości.

Średniowieczna filozofia, oparta głównie na doktrynie św. Augustyna, „Sentencjach” Piotra Lombarda, a później pismach św. Tomasza, otwarcie popierała wolną przedsiębiorczość. Inny z wielkich scholastycznych mistrzów, Aleksander z Hales, widział w wymianie i w społecznym podziale pracy konieczne warunki właściwego funkcjonowania społeczeństwa. Poza do dziś niezrozumiałym uprzedzeniem wobec lichwy (które i tak w wielu wypadkach ustępowało praktyce – większym podmiotom gospodarczym pożyczek na procent udzielano) lata największego rozkwitu kultury średniowiecza były wspaniałym przykładem wiary w dobroczynność dokonywania wymian. Jednakże późniejsze wieki, które negatywnie odnosiły się do czasów triumfu kultury chrześcijańskiej, rozpropagowały w dziedzinie gospodarczej wiele uprzedzeń. Co najciekawsze, autorami tych zabobonów są osoby, które uważa się dziś za apostołów nowoczesności.

REKLAMA

Jedną z nich był Michel de Montaigne (1533-1592), autor „Prób”. Historia zna go głównie jako wskrzesiciela sceptycyzmu, który po upadku Rzymu niemal zupełnie zaginął. W duchu filozofa greckiego Pirrona (376-286 przed Chrystusem) uważał, iż rzeczywistość jest na tyle niepoznawalna, że najlepiej zawiesić jakiekolwiek o niej sądy. Nie przeszkadzało mu to jednak w pisaniu poruszających każdy niemal temat esejów, które podkopywały wiarę we wszystkie ideały i wartości. Wedle Montaigne’a, nie warto więc pisać o Bogu, ponieważ „umysł jedynie się we wszystkim gubi, a szczególnie gdy zabiera się za rzeczy boskie”. W swej destrukcji rzeczywistości nie oszczędził w zasadzie niczego: przyjaźni – ta wydawała mu się jedynie grą polegającą na zachowaniu odpowiedniego wyważenia korzyści i strat; miłości – która zawsze musi być przecież interesowna i udawana; oraz prawdy – bo któż ją zna? Wśród „zdemaskowanych” przez Montaigne’a wartości i dóbr znalazł się także wolny rynek. W jego mniemaniu na wolnym rynku „zysk jednego jest stratą drugiego”. Historycy myśli ekonomicznej, tacy jak Joseph Schumpeter czy Murray Rothbard, nazywają tego typu pogląd dogmatem Montaigne’a. Wskazują przy tym, że wcześniej w czasach nowożytnych żaden myśliciel się nim nie posługiwał. Takie stanowisko istniało już w starożytności, ale średniowieczu było ono obce.

Bezgraniczny sceptyk zasiał więc w naszej kulturze wątpliwość, która szybko przerodziła się w niemal powszechnie uznawany pewnik. Dziś w dogmat Montaigne’a wierzyć nawet wypada. Jest rzeczą w dobrym guście powtarzać stwierdzenie sformułowane przez tego sceptyka. A przecież każda wymiana dokonywana między ludźmi jest objawem korzyści odnoszonych przez obydwie strony. W przeciwnym razie nie dokonywałyby one wymiany. Na nic zda nam się kalkulacja, czy w jakiejś odmiennej perspektywie ktoś jednak stracił. Pierwotny i niezaprzeczalny jest przecież fakt wolnej ludzkiej decyzji. Jedna ze stron może stracić tylko wtedy, gdy druga stosuje wobec niej przymus (tak jak państwo) albo gdy ma miejsce oszustwo (np. gdy ktoś daje coś innego niż obiecał).

Dogmat posłuszeństwa

Montaigne zaraził współczesność także innym dogmatem. Choć miłość jest ułudą, rzetelna wiedza jest niemożliwa, a wiara w Boga to coś irracjonalnego, wiemy jednak na pewno, że państwu należy się bezwarunkowo podporządkować. Ponieważ rozum człowieka jest słaby i niezdarny, potrzebuje stałego opiekuna. Takim opiekunem może zaś być jedynie państwo. Żyjącym w ustroju niemalże pozbawionym państwa ludziom średniowiecza taka postawa była zupełnie obca. Montaigne’owi jednak ponownie udało się zasiać wątpliwości, które szybko stały się dogmatem. W rezultacie dziś posłuszeństwo państwu jest jednym z najgłębiej żywionych przekonań. Trudno jest obecnie, pięć wieków po wskrzeszeniu przez Montaigne’a upiorów przeszłości, przekonać kogokolwiek, że rządzi nami prawo naturalne, a nie państwo. Jeszcze ciężej jest nakłonić ludzi, by przyjęli do wiadomości, że średniowiecze nie wierzyło w przesądy zasiane przez nowożytnych nihilistów.

Wyrażając brak zaufania do wolnego rynku, warto mieć na względzie genezę swojego stanowiska. Należy pamiętać, że zrodziło się ono w głowie człowieka burzącego wiarę we wszystko, co dobre. W tej perspektywie dogmat Montaigne’a ukazuje się jako zwykły zabobon. Czemu więc ludzie nadal w niego wierzą?

(źródło: NCZ! 2009; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów)

REKLAMA