Korwin-Mikke: Warunek niepodległego bytu

REKLAMA

Zanim zaczniemy się nad tym zastanawiać, trzeba ustalić, co oznacza: „niepodległy”. Słowo „niepodległość” miałoby oznaczać, że ktoś „nie jest podległy”. Zaraz: czy może istnieć naród, który nikomu i niczemu nie jest podległy? Jest to oczywisty nonsens. Słowo „niepodległość” zostało wymyślone przez „d***kratów”, gdyż trzeba było czymś zastąpić słowo „suwerenność”. Królestwo (nie „państwo” i nie „naród”!) było suwerenne, gdy król podejmował decyzje formalnie samodzielnie. Mogły na niego być wywierane – i były wywierane – naciski, nie zmieniało to jednak faktu, że to on, suweren, ponosił odpowiedzialność przed Bogiem i Historią. Mógł wydać dowolne polecenie, również katastrofalne w skutkach – i on za to odpowiadał.

Jak widać, rzeczą absolutnie nieodłączną od pojęcia suwerenności jest odpowiedzialność suwerena. Tymczasem – i to właśnie różni „niepodległość” od „suwerenności” – w państwie „niepodległym” nie ma nikogo, kto ponosiłby za nie odpowiedzialność! Od czasów Napoleona uważa się, że odpowiedzialności tej nie ponoszą parlamentarzyści. Nie jest to niby nigdzie napisane, ale gdy stwierdzam, że po ewentualnym dojściu do władzy wsadzę do kryminału każdego Senatora i Posła, który nie głosował za zniesieniem przymusu ubezpieczeń – ludzie uśmiechają się, jakbym powiedział dobry dowcip. A przecież kodeks karny wyraźnie stanowi: „Kto przemocą lub podstępem skłania inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia się własnym lub cudzym mieniem, podlega karze do 5 lat” – i nie dodaje: „nie dotyczy to działań Posłów na Sejm III RP”! Po prostu jakoś się przyjęło, że nasz Suweren, czyli Parlament, jest absolutnie bezkarny.

REKLAMA

Król też nie był karany – ale błędne decyzje powodowały, że tracił pieniądze, wpływy, władzę, a czasem i życie. Śmiertelność wśród królów – wbrew głupiej pisaninie socjalistycznych pisarzy typu Marii Konopnickiej – była zdecydowanie większa niż wśród ich żołnierzy. By nie wspomnieć o cesarzach Rzymu, spośród których niewielu umarło śmiercią naturalną. Natomiast dieta Pana Senatora lub Pana Posła nie zależy od podjętych decyzyj – tym bardziej że ich fatalne skutki wyjdą zapewne na jaw dopiero wtedy, gdy dawno już parlamentarzystą nie będzie. Co więc go to obchodzi – zwłaszcza jeśli nie posiada w Polsce jakichś wielkich nieruchomości? Jeśli podejmie katastrofalną decyzję, to najwyżej zabierze swoje szmatki i gałganki i spokojnie wyjedzie. Król wraz z Koroną traci prawie wszystko – on może sobie żyć nawet lepiej niż w kraju… Zaleszczyki wprawdzie są za granicą, ale tyle jest innych przejść…

Pojęcie „niepodległość” służy więc bandzie drapichrustów gospodarzących w Polsce pod nieobecność monarchy do skłaniania naiwnych patriotów, by na nich głosowali. Tymczasem wystarczy tylko wspomnieć sobie kolonię pod nazwą Hongkong i niepodległe Chiny za Ze-Donga Mao – i setki tysięcy Chińczyków uciekających z tej niepodległości pod „okrutne jarzmo brytyjskich kolonizatorów” – by uświadomić sobie, że „niepodległość” nie jest żadną wartością. Suwerenność – była! Dlatego ludzie gotowi byli oddać życie nawet za złego Króla. Dlatego wybory na prezydenta – choć ma on dziś w Polsce władzę co najmniej sześć razy mniejszą niż parlament – cieszą się o wiele wyższą frekwencją. Dlatego gdyby dziś wkroczyły do Polski wojska amerykańskie, brytyjskie lub francuskie, by wyzwolić nas spod okupacji SLD z PSL, POPiS-u, SLD z PO, PO z PSL, PiS z SLD lub PiS z PSL lub…), zostałyby raczej powitane kwiatami – nie wyobrażam sobie kogokolwiek, kto bohaterskorzuciłby się przed gąsienice takiego shermana, wołając: „Po moim trupie!”.

D***kracja to nieuchronny zanik wszelkich wyższych uczuć. Początkowo konstruowano nie „d***krację”, lecz „republikę”, jako posłuszeństwo „Prawu” – zwłaszcza Boskiemu. I rzeczywiście: państwa posłuszne Prawu potrafiły przez dłuższy czas trwać, bo Prawo było ucieleśnieniem woli Monarchy – choćby dawno zmarłego. Z chwilą, gdy Lud uzyskał prawo zmiany Prawa – ten czar znikł. Kto będzie przestrzegał prawa, które jest ustanowione przez niego samego (lub przez trzech meneli spod budki z piwem)? Tak więc warunkiem „niepodległości” jest to, że istnieje bądź osoba Monarchy, bądź (w republikach) system Praw NIEZALEŻNYCH od obecnego „przypadkowego społeczeństwa”.

Takich systemów można oczywiście tworzyć dużo. Półki wszelkich bibliotek są takimi projektami zapchane. Niektóre wprowadzano w życie – z reguły z fatalnym skutkiem. Tym, co różni systemy praw zapewniające namiastkę suwerenności, jest ich niezmienialność. Ludzie kochają króla, dopóki jest on Pomazańcem Bożym, dziedzicznym i nieusuwalnym. Natomiast „królowie elekcyjni” cieszą się takim samym szacunkiem co prezydenci – czyli niewielkim. I Prawo stare, ustanowione dawno temu, a obecnie niezmienialne, stanowi coś, za co ludzie gotowi są oddać życie. Bo to są ICH Prawa, Ludzie do nich przywykli. Nikt zaś nie chce ginąc za prawo właśnie ustanowione. Gdy Monarchy brak, gdy prawa są co chwila zmieniane – ludzie tracą wszelka chęć do obrony państwa. A jeśli nie ma ludzi gotowych za państwo umrzeć – to państwo musi się rozlecieć przy pierwszym uderzeniu.

Umrzeć za Króla – wiadomo, co to oznacza. Umrzeć w obronie Starych Praw – też wiadomo. Można też było umrzeć, by pozbyć się z Ameryki Anglików (nie za „państwo” – bo USA wtedy nie istniały; nie za „Konstytucję” – bo jej wtedy jeszcze nie było!). Ale umrzeć za „państwo”, które tych atrybutów nie posiada? To znaczy: umrzeć – ZA CO???!!! Za nic.

Dlatego każda nowa ustawa uchwalana na ulicy Wiejskiej to kolejny gwóźdź do trumny Rzeczypospolitej. Każda kolejna „poprawka” (zazwyczaj popsujka) do Konstytucji Stanów Zjednoczonych oznaczała osłabienie fundamentów tego państwa. Z tym, że były to poprawki do jednej Konstytucji. U nas jest inaczej. Za Republikę Francuską z 1789 roku po paru latach nikt nie chciał umrzeć. A za Królestwo Anglii – jak najbardziej. Choć nie posiadało ono w ogóle żadnej konstytucji!

REKLAMA