Szymowski: Macierewicz skazany. WSI nietykalne?

REKLAMA

Skandaliczny wyrok w procesie wytoczonym Antoniemu Macierewiczowi przez byłego szefa WSI literalnie zakwestionował obowiązujące w Polsce prawo. Wyrok jest też o tyle precedensowy, że umożliwi w przyszłości unikanie odpowiedzialności osobom zamieszanym w najpoważniejsze przestępstwa.

2 tysiące złotych na cele społeczne i przeprosiny w prasie zasądził prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie od Antoniego Macierewicza. Przeproszonym ma być generał Marek Dukaczewski – ostatni szef Wojskowych Służb Informacyjnych. Dukaczewski wytoczył Macierewiczowi sprawę, bo poczuł się dotknięty jego twierdzeniami obwiniającymi byłego szefa WSI o nieprawidłowości w tej instytucji. Sąd – ku zdumieniu nie tylko „NCz!” – przyznał rację Dukaczewskiemu.

REKLAMA

Dwie konstatacje W uzasadnieniu wyroku zasługują na szczególne podkreślenie. Po pierwsze: sąd uznał, że bezpodstawne jest twierdzenie, jakoby nieprawidłowości w WSI obarczały winą ich szefa, gdyż nie można szefa konkretnej instytucji obarczać winą za nieprawidłowe działania jego podwładnych. To odkrycie stanowi odwrócenie do góry nogami rozumianej od czasów rzymskich zasady odpowiedzialności – polegającej na tym, że każdy urzędnik państwowy odpowiada nie tylko za to, co sam zrobi, ale także za efekty i porażki instytucji, którą kieruje. Jeśli Sąd Najwyższy nie uchyli kuriozalnego wyroku Sądu Apelacyjnego (a jest to niestety mało prawdopodobne), od dziś każdy polityk, minister czy szef państwowej instytucji będzie mógł się na niego powoływać, chcąc uniknąć kary za wszelkie nieprawidłowości jego pracowników. Jest to też furtka do wprowadzenia – w majestacie prawa – kompletnego bezprawia. Jest to też zakwestionowanie sensu przepisu w kodeksie karnym, który nakłada sankcję za „niedopełnienie obowiązku służbowego” (kara do trzech lat więzienia), przy czym za „niedopełnienie” może również uchodzić brak właściwej kontroli nad działaniami podwładnych.

Od minionego tygodnia mamy więc do czynienia z ciekawym stanem prawnym: jeden kodeks przewiduje karę za niedopełnienie obowiązków, choćby był to niewłaściwy nadzór nad podwładnymi, a cywilny sąd stwierdza, że przełożony nie ponosi odpowiedzialności za działania podwładnych. Pozostaje współczuć sądowi, który będzie orzekał w sprawie jakiegokolwiek szefa urzędu oskarżonego o niedopełnienie obowiązku służbowego. A przecież po zakończeniu rządów Donalda Tuska, jeśli władzę przejmie jakakolwiek partia normalna, takie oskarżenia posypią się lawinowo.

Ciekawa jest jednak druga konstatacja Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Sąd bowiem włączył do akt sprawy raport z weryfikacji WSI – odtajniony w lutym 2007 roku przez Lecha Kaczyńskiego – jednak w wyroku stwierdził, iż Macierewicz nie mógł opierać na nim swoich wypowiedzi. „Nie można powoływać się na raport jako na dokument urzędowy podający prawdę” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. Co z tego wynika? Raport odtajniony w 2007 roku przez prezydenta RP został opublikowany w „Dzienniku Ustaw” jako właśnie dokument mający wartość ustawy. Antoni Macierewicz – powołując się na niego – nie powoływał się na raport jako dzieło własnego autorstwa, tylko na urzędowy dokument mający rangę ustawy. Ustawa zaś odzwierciedla istniejący stan prawny. Skoro ustawa nakazuje każdemu obywatelowi oddawać państwu 19% swoich dochodów, to jest to obowiązujące prawo, które musi być przestrzegane. Skoro raport z weryfikacji WSI mocą ustawy stwierdza, że w instytucji tej dochodziło do nieprawidłowości, to znaczy – według prawa – że dochodziło tam do nieprawidłowości. Skoro ten sam raport mocą ustawy stwierdza, że współodpowiedzialnym za te nieprawidłowości jest Marek Dukaczewski, znaczy to, że właśnie tak jest. Karanie Antoniego Macierewicza za publiczne twierdzenie tego, co mocą ustawy stwierdza opublikowany dokument, jest casusem nieznanym w dotychczasowych przypadkach polskiego sądownictwa. Problem jest jednak głębszy.

Skandaliczne wyroki

Z prawnego punktu widzenia sytuacja wygląda tak: Antoni Macierewicz wygłosił pewne twierdzenie – mieszczące się w granicach wolności słowa i z punktu widzenia zdrowego rozsądku w pełni uzasadnione – i za to twierdzenie sąd wymierzył mu karę, zasądzając od niego przeprosiny i wpłatę 2 tysięcy złotych. W praktyce sprawa wygląda inaczej: oto urzędnik państwowy (w 2007 roku Macierewicz był wiceministrem obrony) często wypowiadał się w mediach, aby informować społeczeństwo o patologiach w państwowej instytucji, jaką było WSI. Macierewicz miał przecież nie tylko prawo, ale i obowiązek informować opinię publiczną o swoich działaniach. Trudno zrozumieć, dlaczego sąd uznał to za czyn karygodny.

Nie jest to pierwszy taki przypadek. Od momentu opublikowania raportu z weryfikacji WSI do sądu trafiają pozwy przeciwko skarbowi państwa i przeciwko samemu Macierewiczowi. Zdarzało się również, że sądy zasądzały „poszkodowanym” pieniądze. Tak było choćby w pierwszym procesie, w którym z pozwem wystąpił dziennikarz Jerzy Marek Nowakowski. Sąd nakazał ministrowi obrony zamieszczenie przeprosin i wypłacenie Nowakowskiemu odszkodowania.

W innym procesie MON musiał przeprosić Edwarda Mikołajczyka. W 2008 roku Bogdan Klich przeprosił Jana Wejcherta, Mariusza Waltera i koncern ITI za umieszczenie w raporcie informacji na ich temat. Można więc powiedzieć, że do 2007 roku trwało ujawnianie patologii w WSI i osób za nie odpowiedzialnych, a po 2007 roku (po zmianie władzy) przepraszanie za to ujawnianie.

Pasmo porażek

Trudno się oprzeć wrażeniu, że ten sam wymiar sprawiedliwości, który nie szczędzi krytyki pod adresem likwidatorów WSI, od dłuższego czasu nie jest w stanie poradzić sobie z wyjaśnieniem bardzo poważnych przestępstw, do których dochodziło w Wojskowych Służbach Informacyjnych. Już w latach 2004-2005 ówczesna sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych skierowała do wojskowej prokuratury w Warszawie szereg zawiadomień o przestępstwach popełnianych przez WSI. Publicznie mówił o nich jesienią 2005 roku śp. Zbigniew Wassermann – poseł PiS i członek tej komisji: „WSI to struktura patologiczna. Tam się rodzą najpoważniejsze afery, takie jak szpiegostwo czy handel bronią. Trzeba zlikwidować WSI”. Spośród zawiadomień wysyłanych w tamtym czasie do prokuratury najważniejsze dotyczyły sprzedaży broni do krajów objętych embargiem ONZ, co naraziło Polskę na utratę wiarygodności w okresie aspiracji do członkostwa w NATO. Wydawało się, że wszystkie te sprawy uda się wyjaśnić, gdy rząd PiS rozpoczął zmiany w służbach specjalnych, a zmianą najważniejszą było zlikwidowanie WSI.

Od 2006 roku Komisja Weryfikacyjna WSI, kierowana przez Antoniego Macierewicza, wysyłała do Naczelnej Prokuratury Wojskowej zawiadomienie za zawiadomieniem. Ile takich zawiadomień było? Co najmniej kilkanaście, a przestępstw opisanych w nich grubo ponad sto. Antoni Macierewicz i jego ludzie zarzucali WSI – na podstawie badań ich archiwów i wysłuchań byłych oficerów – szpiegostwo, brak działań kontrwywiadowczych, zwłaszcza na tzw. „kierunku rosyjskim”, lekceważenie procedur bezpieczeństwa, nieprawidłowy obieg dokumentów objętych klauzulą tajemnicy państwowej, handel bronią i narkotykami, brak reakcji na przestępstwa zagrażające bezpieczeństwu państwa i porządkowi prawnemu oraz nielegalne próby wpływania na opinię publiczną poprzez m.in. pozyskiwanie agentury wśród dziennikarzy.

Gdy szefem wojskowych prokuratorów był Tomasz Szałek, śledztwa toczyły się bardzo sprawnie, a prokuratorzy nie oszczędzali sił i środków, aby wyjaśnić wszelkie okoliczności podnoszone w pismach z komisji Macierewicza. Jednak zaraz po zmianie rządu część prokuratorów została odsunięta (w tym sam Szałek), a śledztwa nagle straciły impet. I choć kilka z nich znajdowało się w fazie zmierzającej do stawiania zarzutów, to jednak nagle wyhamowały i bardzo szybko zostały umorzone. A osoby objęte zawiadomieniami nigdy nie odpowiedziały karnie za szkodliwą dla państwa działalność w strukturach WSI.

To samo podnosił zresztą przed sądem generał Marek Dukaczewski. „Wszystkie zawiadomienia kierowane przez pozwanego były umarzane, a za nieprawidłowości nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej” – podkreślał wielokrotnie były szef WSI. I to jest właśnie hańba wymiaru sprawiedliwości.

Antoniego Macierewicza można nie lubić, można się z nim w wielu kwestiach nie zgadzać (choćby w sprawach gospodarczych) i można nie głosować na partię, którą reprezentuje (PiS), jednak trudno nie zauważyć jego gorącego patriotyzmu, walki o interes państwa, jak i tego, że od samego początku swojej działalności politycznej (czyli od lat 70.) Antoni Macierewicz poświęcił się budowaniu niepodległej i suwerennej Polski. Likwidacja WSI, czyli de facto delegatury rosyjskiego wywiadu w Polsce, miała służyć umacnianiu niepodległości Polski i temu też służyła. Wydaje się więc złośliwym chichotem historii, że po sądach teoretycznie niepodległej i demokratycznej Polski ciągany jest człowiek, który całe swoje życie poświęcił budowie niepodległości Polski. A ciągany jest przez ludzi, którzy przez całe swoje życie tej niepodległości szkodzili. Gdyby w Polsce obowiązywała sprawiedliwość, Antoni Macierewicz spędziłby w sądach znacznie więcej czasu na sprawach z ludźmi WSI. Tyle że przychodziłby nie jako pozwany, a jako
świadek oskarżenia, opowiadający o licznych przestępstwach oficerów WSI. O przestępstwach, za które ludzie WSI winni otrzymać bardzo surowe wyroki karne.

REKLAMA