Fiasko wielkich planów Gazpromu

REKLAMA

Sypią się rosyjskie plany rozpoczęcia wydobycia węglowodorów na szelfie arktycznym. Zachodnie koncerny wycofują się z tego przedsięwzięcia. Z Gazpromem chce współpracować już tylko jedna zachodnia kompania. Cały projekt może okazać się wielkim niewypałem.

Premier Rosji Dymitr Miedwiediew wynalazł sposób na rozwiązanie wszystkich problemów budżetowych kraju. Jego zdaniem, trzeba jak najszybciej uruchomić wydobycie węglowodorów na rosyjskim szelfie kontynentalnym. Zyski z ich sprzedaży przyniosą budżetowi być może nawet 9 bilionów rubli! Budżet Rosji nie tylko dopiąłby się bez trudu, ale można by nawet nieco poluzować, żeby zwiększyć wydatki na cele socjalne. Miedwiediewowi marzy się jak najszybsze oswojenie złóż Sztokmanu, które według ocen ekspertów kryją w sobie 25 proc. światowych zapasów ropy naftowej i gazu ziemnego. Sęk w tym, że dostanie się do konfitur tkwiących pod dnem szelfu na Sztokmanie nie jest takie łatwe. Rosyjskie koncerny są na to najzwyczajniej za słabe. By z obecnego poziomu wydobycia ropy naftowej na szelfie, wynoszącego 13 mln ton, dojść do poziomu 66,3 mln ton, a ilość pozyskiwanego gazu podnieść z 57 mld m3 do 330 mld m3, potrzebne są olbrzymie środki. Zainwestować trzeba ni mniej, ni więcej, tylko 200 mld dolarów.

REKLAMA

Dotychczasowe próby podejmowane przez rosyjskie koncerny na szelfie kontynentalnym okazały się nieopłacalne. Koncerny realizujące wdrażanie wydobycia od 18 lat nie zarobiły na tym ani rubla. Cały program przynosi jak dotąd same straty. Wydobycie na szelfie jest bowiem bardzo kosztowne. Wymaga najnowszych technologii i przestrzegania surowych wymogów ochrony środowiska. Nawet w takim kraju jak Rosja nie da się już prowadzić wydobycia bez ich respektowania. Opinia międzynarodowa takiej działalności by nie akceptowała. Węglowodorów pozyskanych w ten sposób najzwyczajniej nikt by nie krył. Konkurencja by już o to zadbała!

Katastrofa ogromnych rozmiarów

Głównym pomysłem Kremla na rozwiązanie wszystkich problemów związanych z uruchomieniem wydobycia na szelfie jest ściągnięcie zachodnich koncernów jako partnerów w całym przedsięwzięciu. Kompanie te mają bowiem pieniądze na inwestycje, technologie bezpieczne dla środowiska, a także rynki zbytu. Rosyjskie koncerny miały tworzyć z nimi wspólne przedsiębiorstwa, mające zajmować się pozyskiwaniem surowców. Zachodnie kompanie miały zostać dopuszczone do wydobycia tylko jako mniejszościowi uczestnicy, tak by pakiet kontrolny zawsze znajdował się w rękach firm rosyjskich. Kreml domagał się też, by zachodnie koncerny chcące brać udział w projekcie przekazały rosyjskim część swoich aktywów, dokonując swoistej wymiany. Operacja ta miała stanowić gwarancję dalszej współpracy. Eksperci kompanii zachodnich, a zwłaszcza Shella, wykazywali początkowo duże zainteresowanie projektem. Orzekli oni zgodnie, że z technicznego punktu widzenia wydobycie węglowodorów w Arktyce jest możliwe, choć eksploatacja złóż ropy może okazać się operacją ryzykowną. Rozlanie się ropy na powierzchni Oceanu Lodowatego może bowiem spowodować katastrofę ogromnych rozmiarów. Negocjacje pomiędzy zachodnimi koncernami a Kremlem trwały bardzo długo. Sytuacja na rynku paliwowym, początkowo korzystna, przestała jednak sprzyjać projektowi. Narastający kryzys finansowy, przekładający się na gospodarkę, spowodował, że zwłaszcza w Europie spadło zapotrzebowanie na węglowodory, szczególnie na gaz – i sens rozpoczęcia wydobycia na szelfie arktycznym zaczął być problematyczny.

Ostatecznie z zachodnich kompanii na placu boju postały Statoil ASA i Total SA. Pierwsza miała mieć w przedsięwzięciu 24 proc. akcji, druga 25 procent. Obie miały współdziałać z Gazpromem, dysponującym większościowym pakietem, wynoszącym 51 proc. akcji. Gdy sprawa wydawała się już dopięta i wszystkie porozumienia między trzema partnerami zostały podpisane, okazało się, że diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Statoil miał bowiem inną niż Gazprom koncepcję wydobycia.

Obawy o rynek zbytu

Norwegowie chcieli, by pozyskany surowiec był przewożony do odbiorców statkami. Gazprom, opierający swa potęgę na gazociągach, był temu zdecydowanie przeciwny. Gazociągi pozwalają mu na większą kontrolę nad pozyskiwanym surowcem. Spór doprowadził do tego, że Statoil wycofał się z przedsięwzięcia i zwrócił Gazpromowi akcje. W chwili obecnej eksploatacji Sztokmanu ma podjąć się konsorcjum złożone z Gazpromu, dysponującego 75 procentami akcji, i Totalu, mającego pakiet wynoszący 25 procent. Nieoficjalnie mówi się, że Statoil wycofał się z projektu nie z powodu sporu technicznego, ale z obawy o rynek zbytu. W koncepcji tego przedsięwzięcia surowiec pozyskiwany z rosyjskiego szelfu arktycznego powinien być eksportowany do Stanów Zjednoczonych. Tymczasem w kraju tym z powodu wzrastającego wydobycia gazu łupkowego spadło zapotrzebowanie na importowany gaz ziemny. Tendencja ta ma charakter trwały i amerykański rynek dla eksportu gazu może się skurczyć. Gdyby trend ten zaistniał także w Europie Zachodniej, Rosja miałaby nie lada kłopoty. Już teraz zresztą znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jeżeli nie podejmie wydobycia na Sztokmanie, może utracić pozycję lidera w eksporcie węglowodorów. O ile zaś to uczyni, może zostać sama z nikomu niepotrzebnymi węglowodorami. Jeżeli nie zejdzie z obecnej ich ceny, to scenariusz taki wydaje się najbardziej prawdopodobny.

REKLAMA