Francja stawia w nauce historii na „wielokulturowość” i „europejskiego człowieka”

REKLAMA

Nad Sekwaną mają podobne kłopoty z nauką historii co nad Wisłą. Historia jest spychana na margines i następuje degradacja tej dyscypliny nauki. W tym roku wszedł w życie nowy program jej nauczania, który redukuje liczbę godzin, a nawet w pewnych przypadkach likwiduje jej nauczanie w ostatniej klasie. Z obowiązkowego programu znika historia i geografia w klasach licealnych o profilu nauk ścisłych. Niekorzystnym zmianom ulega także program. By oddać sprawiedliwość, warto zauważyć, że tym razem za „reformy” nie można obciążać winić socjalistów – owe zmiany przygotowano jeszcze za rządów Sarkozy’ego i jego ministra oświaty Łukasza Chatela. W nauce historii tradycyjny jej wykład zaczyna być zastępowany przez aspekt wielokulturowości i oderwania od jakiejkolwiek aksjologii.

Znany profesor historii Laurenty Wetzel mówi w związku z tym nawet o „mordowaniu” przedmiotu. W imię poprawności politycznej redukuje się lub w ogóle unika pokazywania roli jednostki w dziejach. Wielkimi nieobecnymi są np. król Chlodwig (Clovis), św. Ludwik, Ludwik XIV czy Napoleon.

REKLAMA

Do tej pory nauczanie historii we Francji (od czasów masońskiego ministra oświaty Juliusza Ferry’ego w latach 80. XIX wieku) było opowieścią o republikańskich bohaterach. Od wodza Galów Wercyngetoryksa po prezydenta Clemenceau. Wspólnym elementem zarówno dla czasów monarchii, jak i republiki czy cesarstwa było jednoczenie Francuzów wokół idei państwa. Historia przez lata miała charakter państwowotwórczy. W epoce UE najwyraźniej ten rys nauczania jest już niepotrzebny. Mało tego. Historia zaczyna być w procesie wychowawczym „nowego człowieka Europy” pewną przeszkodą. Za dużo tu nauki o patriotyzmie, zbyt często podmiotem dziejów jest naród. W nowych programach – jak pisał niedawno w „Le Figaro” znany historyk Jan Sévillia – zaczyna dominować aspekt „mondializacji”, otwarcia granic, różnorodności i wielokulturowości.

Sévillia zauważa, że nie ma otwarcia na innych bez znajomości siebie samych i swojej historii. Walka z nauczaniem historii nie jest łatwa. Ponad 80% Francuzów deklaruje zainteresowanie minionymi dziejami. Pewnie dlatego do odcinania społeczeństwa do przeszłości wybrano inne metody.

Historię Francji coraz bardziej się „koryguje”. Obecnie trudno znaleźć już w podręcznikach cokolwiek o roli marszałka Filipa Pétaina w bitwie pod Verdun. Aspekt jego późniejszej roli w Vichy cenzuruje wszystkie pozytywy. W tekstach źródłowych o Verdun nie ma wypowiedzi żadnego francuskiego generała, ale jest za to niemiecki dowódca gen. Falkenhayn (urodzony zresztą w Grudziądzu). Historię „poprawia się” także w imię bieżącej polityki. W ramach omawiania I wojny światowej poświęca się obecnie dużo uwagi ludobójstwu Ormian i nie trudno zgadnąć, że ma to związek z niedawnym zajęciem się tym antytureckim tematem przez miejscowy parlament. II wojna światowa to obowiązkowo obozy koncentracyjne i holokaust, Stalingrad i bitwa na Pacyfiku. Niewiele za to znajdziemy już o kluczowym dla dziejów Francji lądowaniu aliantów w Normandii.

Przy okazji, w imię unowocześniania metod nauki, żongluje się w najlepsze chronologią. Rozdział o Vichy i ruchu oporu znajdziemy tuż po… „integracji europejskiej” i wojnie w Zatoce Perskiej. Jak zauważa Jan Sévillia (swoją drogą autor doskonałej książki o politycznej poprawności w historii), historia ma odpowiedzieć na pytania, skąd pochodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy – a przyszłości i rozwoju tej nauki nie mogą określać żadne dyrektywy oświatowego ministerstwa…

REKLAMA