Jak już kilka razy przypominałem, śp. Stefan Kisielewski – gdy na osławionym Zjeździe Literatów Polskich w 1949 roku w Szczecinie ktoś na sali powiedział: „ONI nas wszystkich wymordują!” – odparł: „Wymordować – nie wymordują; ale zanudzą nas na śmierć”. Komunizm i socjalizm – a w praktyce każda d***kracja – to systemy biurokratyczne. Biurokraci zaś bardzo usilnie starają się wyrównywać – co właśnie jest powodem, dla którego kochają zwłaszcza socjalizm i komunizm, gdzie urawniłowka jest hasłem sztandarowym. Miłość do wyrównywania nie bierze się wcale z osobistych przekonań biurokratów, acz zapewne na urzędników idą głównie tacy ludzie – lubiący wszystko ująć w papierki i poukładać w równe kupki. Przyczyna jednak jest o wiele głębsza – i wyrównywać (wbrew swoim chęciom, z ciężkim sercem, dla dobra *państwa – *narodu – *społeczeństwa – *niepotrzebne skreślić) będzie każdy. Jest to bowiem potrzeba obiektywna. Oczywiście: obiektywna w ustroju biurokratycznym.
Po prostu gdy wszystko jest jednakowe, o wiele łatwiej wydaje się polecenia. Łatwiej jest powiedzieć: „Dajcie dwie dywizje na odcinek koło Piotrkowa!” niż zastanawiać się nad tym, że każdy żołnierz jest inny – i tego może należałoby wysłać w okolice Giewontu, a tamten najlepiej walczyłby na moczarach…
Jest też oczywiste, że w ten sposób dużo się traci. Na moczarach lepiej walczyłby batalion złożony z ludzi czujących się na bagnach jak żaba w błocie. Problem w tym, że podczas wojny nie ma czasu na takie dobieranie ludzi, zgrywanie ich między sobą… Tworzy się możliwie standardowe jednostki i nimi się operuje.
Taka potrzeba nie występuje na ogół w życiu cywilnym. Zamiast np. decydować, że dzieci z osiedla „Pierwomajskoje” mają chodzić do szkoły im. Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, lepiej pozwolić, by każde z rodziców decydowało, gdzie dziecko posłać. Nawet w szkołach komunistycznych w jednej była znakomita wykładowczyni greki, a w innej świetny nauczyciel matematyki – więc zdolnego matematyka należało posłać do tej drugiej, a kandydata na filologa do pierwszej. Rodzice na ogół – bynajmniej nie zawsze – dają sobie z tym radę. Pomagają w tym plotki wśród rodziców, a także opinie nauczycieli, którzy na ogół (nie zawsze!) bezinteresownie takich porad udzielają. Efektem jednak jest to, że matematyk staje się coraz lepszym matematykiem, a filolog coraz lepszym filologiem. Co gorsza, jeden filolog jest dobry w grece, a drugi np. w językach tureckich (jak p. Włodzimierz Żyrynowski…). Przerażony biurokrata po jakimś czasie dostrzega, że nie może właściwie im wydać żadnego sensownego polecenia! Co podważa samą istotę działania biurokracji.
Dlatego urzędnicy dzieci zdolne do matematyki oddaliby najchętniej do takich szkół, gdzie matematyki nie ma – tak, by się to po jakimś czasie wyrównało. Z upodobaniem także dodają dzieci niepełnosprawne umysłowo do normalnych klas – w nadziei, że może od tego trochę i zmądrzeją (z kim przestajesz, takim się stajesz) – ale mądry, przebywając z nimi, na pewno zgłupieje. I będzie jednakowo.
U szczytu rządów Lewicy w USA, w latach 60., HEW (Health, Education & Welfare Department) wydał okólnik nakazujący szkołom (na szczęście mógł to zrobić tylko w odniesieniu do szkół reżymowych) prowadzać dzieci na mecz footballu i pilnować, by poszła na taki mecz taka sama proporcja dziewczynek i chłopców, jaka jest w klasie – i „aby obydwie płcie jednakowo entuzjastycznie klaskały”!!!
Nie muszę dodawać, że zdaniem biurokratów klasy powinny być koedukacyjne, a różnice poziomów między chłopcami a dziewczętami należy pracowicie zasypać. Jest też dla nich oczywiste, że dziecko na Śląsku i na Kaszubach powinno tyle samo czasu w szkole poświęcać rybołówstwu i górnictwu!! Biurokrata nie może znieść nawet tego, by jedno dziecko było za grube, a drugie za chude. On to po prostu musi wyrównać. Dlatego każda biurokracja kończy się zasadniczo mediokracją – czyli rządami średniaków.
Jeśli jednak chcemy mieć w społeczeństwie Koperników, Mickiewiczów, Borsuków czy choćby Wańkowiczów, czyli ludzi jakoś wybitnych, musimy pogodzić się z tym, że ludzie wybitni odbiegają od średniej. I co więcej – w warunkach zróżnicowanych wybitny talent ma znacznie większe szanse znaleźć to, co mu jest do rozwoju potrzebne. By być ścisłym: w idealnym ustroju biurokratycznym w ogóle takich szans nie ma, bo w każdej szkole jest jednakowo… To oczywiście geniuszowi szans nie odbiera – tylko utrudnia jego rozwój. Natomiast mniej genialnym, lecz wybitnym uczniom utrudnia – bo będą starali się dopasować do poziomu, czyli do średniej. Gdy ktoś niewiele odbiega od średniej, walnięcie po głowie i wciśnięcie do szeregu jest o wiele łatwiejsze. I na ogół się udaje.
Tymczasem społeczeństwo oprócz Kopernika potrzebuje wielu tysięcy ludzi wybitnych. I ci ludzie gdzieś znikają. Dopasowują się. Popatrzmy na to, ilu mamy zdolnych młodzików i juniorów w niemal każdej dyscyplinie – złote medale sypią się jak groch… A potem klops. Ci ludzie się dopasowują. Wbrew temu, co kiedyś pisała „POLITYKA”, nie jest tak, że „sito gubi diamenty” – jest tak, że diamenty nieustannie ocierają się o piasek, szarzeją, mętnieją i co gorsza, są przekonane, że bycie szarym jest dobre!
W d***kracji powstaje mediokracja. I powstaje poniekąd spontanicznie. Narzuca ją ethos d***kratyczny. Z komunizmu wychodzimy powoli. Media powinny jednak dbać, by wychwalać dziwaków, ludzi nietypowych – a nie ukazywać „szarego człowieka”. Szarzy ludzie są potrzebni i cenni, ale nie mogą być narzucani jako wzór. Lepiej, by rocznie 1000 dzieci poddanych eksperymentalnym metodom przez żądnych sławy rodziców zmarło, niż by wszyscy byli wychowywani jednakowo!
Kiedyś związkowcy nalegali, żeby śp. Winston L. S. Churchill pozwolił, by wzięli udział w jakiejś paradzie. Churchill odparł: „Nie! Myślmy nie o związkowcach – pomyślmy o widzach!”. Właśnie. Dla dobra szarych ludzi szarzy ludzie muszą nie pchać się na piedestał!
(źródło: NCZ! 2009; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów)