Rząd knebluje usta niepokornym. PO-PSL przybliży nas do standardów rosyjskich?

REKLAMA

Przegłosowana przez Sejm i nieco zmodyfikowana przez Senat ustawa o zgromadzeniach przybliża nas raczej do Rosji niż do Europy. Kontrowersyjne zapisy noweli skrytykowały organizacje pozarządowe. Wiele zastrzeżeń znalazło się także w zaleceniach OBWE, która nie zostawiła na projekcie suchej nitki, podkreślając, że jest on sprzeczny z europejskimi standardami. Czy ustawa ma na celu zakneblowanie ust wszystkim niepokornym?

Z inicjatywą zmiany ustawy wystąpił prezydent Bronisław Komorowski po wydarzeniach z 11 listopada ubiegłego roku. W stolicy doszło wówczas do zamieszek spowodowanych przez przeciwników patriotycznych obchodów Święta Niepodległości. Polaków, którzy pragnęli uczcić rocznicę, zaatakowali chuligani, których część przybyła z Niemiec. Okoliczności te stworzyły okazję do dyskusji na temat przebiegu zgromadzeń, co dla prezydenta Komorowskiego stało się pretekstem do przedłożenia Sejmowi kontrowersyjnego aktu prawnego.

REKLAMA

Jakie zapisy prezydenckiej noweli budzą największe wątpliwości? Przede wszystkim wydłużenie czasu niezbędnego dla dokonania zgłoszenia planowanej manifestacji z trzech do sześciu dni. Oznacza to, że nie byłoby możliwe jej zorganizowanie w reakcji na bieżące wydarzenia. Jak wiadomo, często sprawy ważne dla społeczeństwa po sześciu dniach tracą aktualność i nie cieszą się zainteresowaniem mediów, które informują wtedy, kiedy decyzje są podejmowane, a nie długo po fakcie. Trudno znaleźć inne uzasadnienie tej absurdalnej zmiany niż to, że władzom chodziło o opóźnienie reakcji społeczeństwa na ewentualne niekorzystne dla niego działania rządzących.

Kolejną zmianą, która budzi zastrzeżenia, jest wprowadzenie przepisów karnych odnoszących się do organizatora zgromadzenia, który otrzymać mógłby karę grzywny w wysokości do 7 tys. zł, jeśli nie będzie przeciwdziałać naruszeniom porządku publicznego. Uczestnicy zaś, którzy nie przestrzegaliby jego zaleceń, mieli być karani grzywną do  10 tys. złotych. Trudno sobie wyobrazić, by organizator pikiety mógł zapanować nad całą grupą protestujących i zapobiec niewłaściwym reakcjom tysięcy ludzi! Ten zapis może mieć zatem tylko jeden cel: zniechęcenie ewentualnych organizatorów zgromadzeń do podejmowania tego rodzaju inicjatyw.

Dodatkowo chciano wprowadzić obowiązek przedkładania wraz z wnioskiem o zorganizowanie manifestacji fotografii organizatora. Usunięcie tych zapisów rekomendowała Polsce OBWE, ale twórcy ustawy oraz posłowie koalicji postanowili zignorować ten apel.

Zresztą nie tylko ten głos trafił w próżnię. Posłowie koalicji okazali się głusi także na protesty organizacji pozarządowych, które wystosowały list otwarty do marszałek Ewy Kopacz. Pismo podpisały między innymi: Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Panoptykon, Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich, Fundacja im. Stefana Batorego, Forum Obywatelskiego Rozwoju oraz Instytut Praw Publicznych. Autorzy listu podnieśli między innymi kwestię braku w znowelizowanej ustawie zapisów zezwalających na organizowanie manifestacji spontanicznych, następujących bezpośrednio na skutek określonych wydarzeń, budzących społeczny sprzeciw.

Mimo apeli organizacji pozarządowych, żaden z decydentów nie uznał za właściwe umieszczenie takiego zapisu. „Tymczasem w życiu publicznym coraz więcej jest sytuacji niespodziewanych, wymagających nagłej reakcji, które powodują potrzebę spontanicznego gromadzenia się ludzi. Jednocześnie organizatorzy takich spontanicznych zgromadzeń muszą następnie odpowiadać na podstawie art. 52 kodeksu wykroczeń. Brak regulacji zgromadzeń spontanicznych, przy jednoczesnym wydłużeniu terminu na przedstawienie zawiadomienia o planowanym zgromadzeniu, bez wątpienia spowoduje zwiększenie liczby konfliktów oraz problemów prawnych (w tym spraw wykroczeniowych) związanych z organizowanymi zgromadzeniami, a także będzie miało mrożący skutek dla korzystania z wolności” – czytamy w piśmie organizacji do marszałek Kopacz.

Podobny list, który podpisało 167 organizacji pozarządowych, otrzymał w lipcu marszałek Senatu. Senat jednak tej poprawki nie wprowadził. W niektórych kwestiach ugiął się natomiast pod naciskiem opinii publicznej i przegłosował kilka ważnych poprawek, między innymi w sprawie przywrócenia trzydniowego terminu zgłoszenia planowanego zgromadzenia, rezygnacji z załączania zdjęcia organizatora pikiety oraz obniżenia kar dla demonstrujących maksymalnie do 5 tys. złotych. Znowelizowana ustawa dawałaby również administracji możliwość zakazu organizowania dwóch lub więcej demonstracji w tym samym miejscu i czasie, jeśli mogłoby to zagrażać bezpieczeństwu. Na podstawie jakich kryteriów urzędnicy mieliby dokonywać wyboru, która pikieta powinna się odbyć, a która nie? Dlaczego ingerować mają w charakter planowanego zgromadzenia? OBWE uznała, że jest to zapis wątpliwy, stwarzający margines do nadużyć.

Pytania rodził także zapis zabraniający uczestnikom manifestacji zakrywania twarzy. Założenie na twarz kominiarki miało być możliwe tylko wtedy, gdy organizator zgłosi administracji dane takiej osoby. Czy można oczekiwać, by inicjator zgromadzenia, który przecież do końca nie wie, kto weźmie udział w jego pikiecie, pytał, kto zamierza sobie zakryć twarz? Na szczęście ten fragment nowelizacji – dzięki apelom OBWE – został zmieniony w ten sposób, że protestujący będą mogli zasłaniać twarze, o ile organizator uwzględni taką możliwość w zgłoszeniu demonstracji.

Przewodniczący „Solidarności” Piotr Duda uważa, że proponowana nowelizacja przybliża nas do standardów rosyjskich – i trudno nie przyznać mu racji. Niedawno bowiem nasz wschodni sąsiad podniósł kary za organizowanie nielegalnych zgromadzeń. Niewątpliwie było to pokłosiem nasilających się protestów Rosjan zmęczonych rządami Władimira Putina. Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że sytuacja w Polsce zaczyna przypominać casus rosyjski. Rosyjska ustawa nałożyła na protestujących drakońskie kary – 300 tys. rubli dla osób fizycznych (dotychczas było to 2 tys. rubli) oraz miliona rubli dla osób prawnych (partii czy stowarzyszeń). Tym strasznym przewinieniem może być… zmiana trasy marszu albo przekroczenie liczby zgłoszonych manifestantów.

Jak widać więc, powoli zbliżamy do rosyjskich standardów. Co ciekawe, kilka lat temu zagadnieniem wolności zgromadzeń zajmował się Trybunał Konstytucyjny, który w orzeczeniu z 18 stycznia 2006 roku szeroko wypowiedział się na temat wolności wyrażania opinii podczas pikiet. Orzeczenie przypomniał w mediach Marcin Warchoł z Fundacji Republikańskiej. Trybunał uznał wówczas między innymi, że „ewentualność kontrdemonstracji przy użyciu przemocy czy przyłączenia się skłonnych do agresji ekstremistów nie może prowadzić do pozbawienia tego prawa nawet wtedy, gdy istnieje realne niebezpieczeństwo, że zgromadzenie publiczne spowoduje naruszenie porządku publicznego przez wydarzenia, na które organizatorzy zgromadzenia nie mają wpływu, a władza publiczna uchyla się od podjęcia skutecznych działań w celu zagwarantowania realizacji wolności zgłoszonego zgromadzenia”.

Sędziowie podnieśli też, że to obowiązkiem władz publicznych jest zapewnienie bezpieczeństwa demonstrantom, bez względu na poziom kontrowersyjności głoszonych tez (z wyjątkiem oczywiście treści faszystowskich czy innych zakazanych prawem). Trybunał zaakcentował też fakt, że wolność zgromadzeń jest szczególnym przywilejem, podlegającym ochronie art. 57 Konstytucji RP. Sześć lat po wydaniu tego orzeczenia polska legislacja, zamiast iść naprzód, zbliża się do PRL-owskich wzorców. Nowelizację ustawy w kontrowersyjnym kształcie poparły w Sejmie PO i PSL. Przeciwko głosowały pozostałe kluby parlamentarne – PiS, RP, SP i SLD. Opozycja parlamentarna oraz przewodniczący NSZZ „Solidarność” zadeklarowali zaskarżenie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Czy Trybunał przyjmie taką samą linię orzeczniczą jak w 2006 roku?

REKLAMA