„Włoski Drukarz” (Mario Draghi) zapowiedział, że EBC będzie ratował euro „za wszelką cenę”. Jaka jest ta cena nie powiedział. Kiedyś komuniści zapowiadali, że będą go bronić „aż do śmierci”. Na szczęście w porę się opamiętali i zamiast śmierci wybrali pieniądze. Sami się uwłaszczyli i dali przy okazji zarobić trochę innym. Co prawda wielu rodaków wolałoby, żeby nadal wszyscy byli biedni, byleby tylko komuniści nie byli trochę bardziej bogaci, ale na szczęście operacja okrągłego stołu im się powiodła.
Może więc zamiast bronić euro aż do śmierci spróbujmy policzyć, czy się to opłaca i komu. I zobaczmy co robią inni. Bo media koncentrują się na poczynaniach Draghi’ego a jakoś mało miejsca poświęcają Islandii. Islandia mała jest i na peryferiach leży, ale może warto zobaczyć, co się tam dzieje. W ubiegłą niedzielę opublikowałem na ten temat felieton w „Gościu Niedzielnym”.
Jesienią 2008 roku w efekcie załamania sektora bankowego Islandia de facto zbankrutowała.
Trzy islandzkie prywatne banki, Glittnir, Kauphing i Landsbanki (do ostatniego należał również internetowy bank Icesave, który wygenerował większość późniejszych zobowiązań) oferowały depozyty o bardzo atrakcyjnym oprocentowaniu. Pisz wymaluj jak Amber Gold. Skończyło się też tak samo – spektakularnym bankructwem całego kraju. Rząd znacjonalizował banki i przystąpił do negocjacji warunków spłaty wierzytelności obywateli Wielkiej Brytanii i Holandii, z tytułu inwestycji w Islandii lecz Islandczycy sprzeciwili się tym planom. Rząd upadł, pod presją opinii publicznej prezydent Ólafur Ragnar Grimsson, zawetował ustawę nakładającą nowe obciążenia fiskalne na obywateli w celu realizacji zobowiązań zagranicznych i rozpisał referendum, w którym aż 93% głosujących wypowiedziało się przeciwko spłacie zagranicznych zobowiązań zaciągniętych przez prywatne banki przed wybuchem kryzysu. Odbyły się przedterminowe wybory, po których nowy parlament przyjął ustawę, która zagwarantowała zobowiązania banków jedynie wobec islandzkich firm i osób prywatnych. Długi zagraniczne obciążyły więc akcjonariuszy banków, a nie podatników!
Były premier, Geir Haarde, który stał na czele rządu w latach 2006-2009, został oskarżony o rażące zaniedbanie obowiązków i zaniechanie niezbędnych działań antykryzysowych. Sekretarz ministra finansów, Baldur Guðlaugsson, został skazany na dwa lata pozbawienia wolności, za wykorzystanie posiadanych informacji na temat stanu gospodarki do dokonania prywatnych transakcji. Były prezes banku Byr – Jón Þórsteinn Jónsson oraz były CEO banku, zajmujący się pożyczkami – Ragnar Zophonías Guðjónsson zostali skazani na cztery i pół roku pozbawienia wolności za nadużycie uprawnień przy udzieleniu kredytu, który została wykorzystany do wykupu akcji w banku Byr.
Pod koniec 2010 roku udało się Islandczykom powstrzymać zarówno wzrost bezrobocia, jak i spadek PKB. Tania korona spowodowała, że islandzkie towary stały się bardziej konkurencyjne, zaś kraj – uchodzący wcześniej za bardzo drogi – stał się atrakcyjniejszy dla turystów. Bezrobocie spadło już poniżej 5% (jest niższe niż w niemal wszystkich krajach Unii). Według prognoz w 2012 roku tempo wzrostu PKB wyniesie prawie 3% (średnia w strefie euro -0,3%). Deficyt budżetowy ma nie przekroczyć 2,3%.
„Europa powinna iść w ślady Islandii i zastosować jej model publicznego poparcia planów oszczędnościowych i powrotu do wzrostu gospodarczego” – oświadczyła premier Islandii p. Joanna Sigurdardottir. To samo mogło stać się w Grecji. Ale nie stało. Dlatego, że Islandia miała suwerenność walutową, a Grecja jej nie miała.
Zdumiewa mnie najbardziej, że choć w mediach jest tyle informacji na temat kryzysu i ciągle się mówi o Grecji, to jakoś nie mówi się prawie w ogóle o Islandii. Czyżby tak bardzo nie podobał się komuś ten budujący i politycznie i ekonomicznie przykład?