W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, która ratuje upadające banki miliardami euro z kieszeni podatników, Islandia, wbrew interesom światowej finansjery, pozwoliła im zbankrutować, jednocześnie umarzając długi hipoteczne niemal wszystkich obywateli, z których zdjęto odpowiedzialność wobec kredytodawców. Dzięki temu gospodarka Islandii odradza się, podczas gdy unijna pogrąża się w coraz większym kryzysie.
Światowy kryzys z 2008 roku na Islandii rozpoczął się w momencie ogłoszenia niewypłacalności trzech największych w kraju prywatnych banków komercyjnych, które oferowały bardzo atrakcyjne oprocentowanie depozytów, a jednocześnie uwikłały się w ryzykowne inwestycje na dużą skalę. Z jednej strony banki nie miały pieniędzy na wykupienie swoich krótkoterminowych wierzytelności, a z drugiej strony w wyniku światowego kryzysu finansowego mieszkańcy Wielkiej Brytanii i Holandii, którzy w tych bankach trzymali swoje oszczędności, rozpoczęli masową wypłatę depozytów.
Tuż przed kryzysem zagraniczne zadłużenie islandzkich banków Kaupthing Bank, Glitnir Bank i Landsbanki wynosiło ponad 85 mld dolarów, podczas gdy PKB Islandii sięgał w tym czasie około 12 mld dolarów. Kryzys bankowy wywołał kryzys gospodarczy. Bezrobocie na Islandii w krótkim czasie zwiększyło się trzykrotnie – do 9,3 proc., a w latach 2009-2010 PKB spadł o prawie 11 procent. Gwałtownie zaczęło rosnąć zadłużenie publiczne (do niemal 100 proc. PKB), a inflacja podczas kryzysu wyniosła niemal 20 procent. Jednak w przeciwieństwie do Unii Europejskiej, Islandia szybko podniosła się z kryzysu. Obecnie bezrobocie na Islandii wynosi około 6 proc. i nadal spada, wzrost gospodarczy w 2011 roku wyniósł 3,1 proc., na 2012 rok oszacowano go na poziomie 2,8 proc., a w 2013 roku kraj powróci do nadwyżki budżetowej.
Wskaźniki te są nieosiągalne dla krajów Unii Europejskiej, gdzie bezrobocie jest niemal dwa razy wyższe, a powszechnie występującym zjawiskiem jest spadek PKB i znaczny deficyt budżetowy. W krajach strefy euro spadek gospodarczy w 2012 roku ma wynieść 0,3 proc., a bezrobocie w połowie tego roku sięgnęło 11,3 procent. Inflacja na Islandii została zmniejszona do 4,2 proc. w 2011 roku, a w 2013 roku ma wynieść 3,9 procent.
Bez państwa
Jak to możliwe, skoro w wyniku kryzysu Islandia znalazła się w znacznie gorszej sytuacji niż reszta Europy? Otóż władze wyspiarskiego kraju całkowicie inaczej podeszły do kwestii zwalczania kryzysu. Przede wszystkim nie ratowano banków – co zrobiła i robi nadal Unia Europejska – bo i tak Islandia nie miała na to tak wielkich pieniędzy, lecz pozwolono im upaść, a Islandzki Urząd Nadzoru Finansowego przejął krajowe operacje wszystkich trzech banków, które objął w zarząd komisaryczny. – Mieliśmy rację, nie pomagając bankom, gdyż ich długi były niemal dziesięciokrotnie większe od naszego PKB. Nabywcy obligacji banków nie powinni liczyć, że rząd im pomoże w kłopotach – mówił Már Guðmundsson, prezes islandzkiego banku centralnego. Ponadto zamiast użyć stymulacji, obcięto wydatki publiczne i zastosowano środki oszczędnościowe, które były bolesne, ale szybko przyniosły dobre rezultaty. Klientom zapewniono zwrot ich bankowych depozytów, a mającym problemy finansowe zadłużonym gospodarstwom domowym i przedsiębiorcom dano ulgi w spłacie zaciągniętych zobowiązań, co uchroniło ich od bankructwa. Darowano długi jednej czwartej ludności, w łącznej wysokości 13 proc. PKB kraju.
Islandia miała też pewną przewagę nad krajami unijnymi już w momencie rozpoczęcia się kryzysu w roku 2008. Po pierwsze – kraj był w stosunkowo niewielkim stopniu zadłużony (28,5 proc. PKB), posiadając coroczne nadwyżki budżetowe. Po drugie – kurs korony był niekontrolowany przez urzędników, co spowodowało 30-50-procentową dewaluację, która z jednej strony uderzyła w Islandczyków (nastąpił spadek płac o około 50 proc.), ale z drugiej pozwoliła utrzymać ważne rynki eksportowe. Rządy Wielkiej Brytanii i Holandii same zrekompensowały straty swoim obywatelom i domagały się oddania pieniędzy przez Islandię. Althing – parlament Islandii – przygotował co prawda ustawę, na mocy której Brytyjczykom i Holendrom miało zostać przekazane prawie 6 mld $ w ramach kompensaty za utracone depozyty po upadku islandzkiego banku Icesave (oddział Landsbanki), jednak Olaf Ragnar Grimsson, prezydent Islandii, ją zawetował. Petycję do prezydenta, by zawetował ustawę, podpisało aż 56 tys. Islandczyków (prawie jedna piąta ludności wyspy). Zdecydowano, że ostatecznie decyzję o oddaniu pieniędzy podejmą Islandczycy w referendum.
W marcu 2010 roku ponad 90 proc. głosujących obywateli Islandii odrzuciło propozycję spłacenia przez władze blisko 300 tys. holenderskich i brytyjskich klientów Landsbanki. W kwietniu 2011 roku na Islandii odbyło się drugie referendum, w którym 58 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko spłacie w ciągu 30 lat 4 mld euro długu wobec Wielkiej Brytanii i Holandii.
Politycy pod sąd
Jednak kryzys finansowy i gospodarczy na Islandii miał też inne dalekosiężne skutki. W wyniku protestów w styczniu 2009 roku centroprawicowy rząd premiera Geira Haardego podał się do dymisji. Z kolei w wyborach samorządowych w Rejkiawiku jako wyraz protestu przeciwko politycznemu establishmentowi w maju 2010 roku aż 34,7 proc. głosów uzyskała nowo założona Partia Komików. Ponadto doprowadzono do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu spisania nowej konstytucji. Jednocześnie ponad 200 Islandczyków, w tym były premier i dyrektorzy wykonawczy upadłych banków, usłyszało za-rzuty kryminalne dotyczące ich działalności. Decyzję o postawieniu tych osób przed sądem podjął Althing.
We wrześniu 2010 roku były premier Haarde został postawiony przed sądem za to, że wpędził kraj w poważny kryzys gospodarczy. Według parlamentarzystów, Haarde w okresie od lutego do października 2008 roku nie podjął żadnych działań, które mogłyby zapobiec rozwojowi kryzysu na Islandii. – To incydent bez precedensu. Przez ostatnie dwa lata banki upadały, a gospodarki miały problemy. Oczywiście w przeszłości głowy państw były oskarżane za zbrodnie wojenne, jak Slobodan Milošević czy Charles Taylor, ale jeszcze nigdy nie były sądzone za nieudolność ekonomiczną – skomentował w 2010 roku Guðni Th. Jóhannesson, historyk z Akademii w Reykiawiku. W kwietniu 2012 roku specjalny trybunał do rozpatrywania odpowiedzialności polityków orzekł, że Haarde jest winny jednego z czterech stawianych mu zarzutów dotyczących przyczynienia się do krachu krajowego systemu bankowego w 2008 roku, ale nie zostanie za to ukarany. Trybunał obciążył go winą za to, że w obliczu zbliżającego się kryzysu nie zwoływał poświęconych tej sprawie posiedzeń rządu. – Miałem przekonanie, że Islandia może stać się międzynarodowym centrum finansowym, takim jak Luksemburg czy Nowy Jork – bronił się Haarde. – Nikt nie przewidział, że może nastąpić finansowa zapaść – dodał.
Remedium na kryzys
Pod koniec 2011 roku islandzki rząd rozważał zamianę korony na euro, ale w związku z problemami UE w kraju nasilały się wątpliwości, czy to rozwiązanie byłoby rzeczywiście najlepsze. Dlatego islandzcy ekonomiści proponują w zamian zastąpienie korony stabilnym dolarem kanadyjskim. Zdaniem socjaldemokratycznej premier Jóhanny Sigurðardóttir, utrzymanie korony jest niemożliwe, a obecna „sytuacja nie może pozostać niezmieniona”.
W sierpniu 2012 roku premier Sigurðardóttir przyznała, że kraj stoi w obliczu wyboru między kanadyjskim dolarem a euro. – Wybór jest między zrzeczeniem się suwerenności Islandii w polityce monetarnej przez jednostronne przyjęcie waluty innego kraju a staniem się członkiem Unii Europejskiej – uważała szefowa rządu. A o przystąpieniu Islandii do UE mówiło się od dawna. Miało to dać stabilizację makroekonomiczną. Już w lipcu 2009 roku islandzki parlament przegłosował rozpoczęcie rozmów dotyczących przystąpienia do Unii Europejskiej. Kilka dni później Ossur Skarphedinsson, minister spraw zagranicznych Islandii, złożył formalny wniosek o przyjęcie Islandii do Unii, mimo że w tym czasie aż 48,5 proc. Islandczyków było przeciwnych anszlusowi, a tylko 34,7 proc. opowiadało się za członkowstwem. Później uniosceptycyzm Islandczyków tylko wzrastał.
Kiedy w czerwcu 2010 roku ministrowie spraw zagranicznych państw UE zgodzili się na otwarcie negocjacji akcesyjnych z Islandią, 57 proc. mieszkańców Islandii opowiadało się za wycofaniem przez ich kraj wniosku akcesyjnego. W lipcu 2010 roku rozpoczęły się formalne rozmowy Islandii w sprawie przystąpienia wyspy do Unii Europejskiej, a w czerwcu 2011 roku Islandia rozpoczęła negocjacje przedakcesyjne. Mimo to sprawa członkostwa Islandii w Eurokołchozie nie jest jeszcze przesądzona. Kraj może wycofać wniosek o członkostwo.
W maju 2012 roku aż 63,9 proc. islandzkich przedsiębiorców opowiedziało się przeciwko członkostwu w UE. Zdaniem Hjörtura J. Guðmundssona, dyrektora islandzkiego wolnorynkowego think tanku Civis, jest wiele powodów, dla których Islandczycy nie chcą wchodzić do Unii Europejskiej. Przede wszystkim nie chcą tracić niezależności i niepodległości. Wśród powodów Guðmundsson upatruje też kwestię połowów ryb i swobodnego dostępu do wód terytorialnych, gdyż po wejściu do Unii obowiązywałby traktat lizboński, a to oznaczałoby utratę przez Rejkiawik kontroli nad polityką dotyczącą połowów. Po przystąpieniu do UE Islandia musiałaby nie tylko dzielić się swoimi łowiskami, lecz także dostosowywać się do unijnych limitów połowowych, jak również przekazać Brukseli kompetencje dotyczące rolnictwa.
Do tego dochodzą kwestie czysto finansowe. Islandczycy uważają, że 990 mln koron (ponad 8,1 mln $), które ma pójść na przygotowania do członkostwa, mogłoby zostać wydane na pilniejsze potrzeby. Co ciekawe, w 2010 roku Islandia odrzuciła propozycję otrzymania od Unii Europejskiej 30 mln euro w obawie, że pieniądze zostaną przeznaczone na unijną propagandę. Umiejętność tak trzeźwej oceny sytuacji, której niestety brakuje polskim oficjelom, może dawać nadzieję na rezygnację islandzkich polityków z ubiegania się o przyłączenie do Eurokołchozu już w przyszłym roku…