Wozinski: Egoizm nie jest wolnorynkową cnotą

REKLAMA

Egoizm cnotą – z takim hasłem ekonomia wkroczyła w nowoczesność, wywołując popłoch wśród wielu osób. Wytworzył się nawet swego rodzaju etos zwolennika wolnego rynku – człowieka pewnego siebie, bezwzględnie dążącego do powielenia swoich korzyści. W duchu „teorii egoizmu” funkcjonował do pewnego stopnia nawet Ludwig von Mises. Przełamanie tego paradygmatu nastąpiło dopiero wraz z nadejściem Murraya Rothbarda.

Cechą charakterystyczną naszych czasów jest wysoka specjalizacja nauk. Żyjący w XIII wieku św. Albert Wielki zajmował się jednocześnie filozofią, teologią, biologią, astronomią, fizyką – by wymienić tylko te podstawowe zainteresowania. Dzisiejsi naukowcy są najczęściej specjalistami w bardzo wąskich dziedzinach, szczególnie ci zajmujący się naukami przyrodniczymi (biologia, fizyka, chemia). Ale tego typu ograniczenie cechuje także nauki humanistyczne. Również i ekonomia nosi piętno wąskiej specjalizacji, której epoka nastała wraz z pozytywizmem.

REKLAMA

Jak wiadomo, jednym z głównych postulatów pozytywizmu było przeniesienie metod nauk przyrodniczych na nauki humanistyczne. Wraz z rozwojem newtonowskiej fizyki i odkrywania dających się opisać w sposób matematyczny praw pojawiła się idea zmatematyzowania nauk o człowieku, w tym ekonomii. Prawdziwym paroksyzmem tej naturalistycznej wizji człowieka stała się ekonomia keynesowska, pełna wzorów i skomplikowanych równań. Pozytywistyczni ekonomiści ubzdurali sobie bowiem, że ekonomia jest swego rodzaju mechanizmem, którym da się sterować tak, jak inżynier steruje zbudowanym przez siebie układem. Ten pogląd przenieśli na całą gospodarkę i uznali, że najlepszym inżynierem dla skomplikowanego mechanizmu gospodarki jest państwo i wspomagający je „specjaliści”, którzy znają się na matematyce.

Ekonomia jak silnik

Na takie manowce sprowadziła ekonomię jej wąska specjalizacja i oderwanie od filozofii. Przyczyniło się do tego wiele czynników. Za bodajże najważniejszy z nich Murray Rothbard uważał fakt, iż pierwsza w historii szkoła ekonomii z hiszpańskiej Salamanki straciła na znaczeniu wraz z odejściem Zachodu od łaciny. Tomiści z Salamanki pisali bowiem w języku starożytnych Rzymian, o którego losie przesądziło utracenie prymatu na świecie przez Hiszpanię na rzecz protestanckiej Wielkiej Brytanii. Od tego czasu górę wzięła literatura pisana w językach ojczystych, a tomizm – jako uosobienie katolicyzmu – został, delikatnie mówiąc, odstawiony przez schizmatyków na boczny tor. Przyglądając się ekonomii uprawianej przez scholastyków z Salamanki, ciężko jest się w niej dopatrzyć jakiejkolwiek wzmianki o rzekomo wrodzonym każdemu człowiekowi egoizmie. Dzieła Juana de Mediny czy Francisco de Vitorii nie wspominają ani razu o tym, że rynek jest grą egoizmów ani że wskazane jest, by ludzie się wzajemnie „wyzyskiwali”. Przyjęta przez nich perspektywa mówi raczej o społecznej współpracy i wzajemnych korzyściach. Jako tomistom bliska im była antropologia św. Tomasza, w świetle której człowiek działa, mając na uwadze intelektualnie pojęte dobro. Rzecz jasna, Akwinata nigdy nie wykluczał tego, że człowiek może czynić zło i zadziałać egoistycznie. Ale przede wszystkim podkreślał, że człowiek jest istotą zdolną do działania w ramach poznawalnego rozumem prawa naturalnego.

W odróżnieniu od tomistycznych początków ekonomii w Salamance, ekonomia wieku XVIII i czasów późniejszych uzyskała charakterystykę typowo pozytywistyczną. W owym czasie niemal wszyscy ekonomiści na samo brzmienie słowa „metafizyka” wzdrygali się ze wstrętem, uważając ją za przeżytek. „Uwolniona” od zbędnego bagażu nierozstrzygalnych kwestii ekonomia miała wraz z postępami w matematyce i logice formalnej dojść do swej ostatecznej postaci – instrukcji obsługi socjaldemokratycznego państwa. Hucpiarz Keynes napisał nawet, że problem braku kapitału powinien wkrótce zniknąć dzięki zastosowaniu przez państwo właściwych metod zarządzania.

Gdy pod koniec XIX wieku za sprawą Carla Mengera do debaty gospodarczej ponownie zawitała ekonomia tradycyjna, jej główni przedstawiciele nadal byli pod wpływem pozytywizmu. Nic w tym zresztą dziwnego – ówczesny Wiedeń był stolicą nauk stojących w radykalnej opozycji wobec „metafizyki” prawa naturalnego. I tak na przykład Eugen von Böhm-Bawerk hołdował pozytywistycznemu nominalizmowi, a Ludwig von Mises wielokrotnie dawał świadectwo swojego filozofi cznego credo, odwołując się do kantyzmu i ideału nauki wolnej od wartościowania. Nawet działający na innym gruncie William Stanley Jevons próbował oprzeć swą teorię wartości na jednostkach przyjemności i użyteczności.

Jak zatem słusznie zauważył Murray Rothbard, prawdziwym filozoficznym credo niemal wszystkich współczesnych ekonomistów był lub jest utylitaryzm, czyli filozofia mierząca korzyści społeczne oraz odwołująca się do irracjonalistycznej koncepcji moralności. W świetle pozytywizmu-utylitaryzmu ludzie skazani są na konfl iktowość swych interesów wynikających z uczuciowej natury człowieka i dlatego należy oprzeć się na mechanizmie niwelującym owe sprzeczności, którym jest wola większości. Zorganizowana wola narzucania innym swoich koncepcji nosi zaś nazwę państwa.

Rothbard przełamuje

Sprzeciwiając się pozytywizmowi, Rothbard sięgnął po koncepcję naturalnych uprawnień człowieka oraz rozumowo odkrywalnych zasad życia społecznego. Stał się pierwszym nowożytnym ekonomistą, który dogłębnie przełamał wiążący wszystkich ekonomistów schemat nauk pozytywnych. Posługując się wypracowaną przez Ludwiga von Misesa prakseologią, wykazał, że nieskrępowany żadnym państwem ład libertariański czyni zadość nie egoizmowi czy też emocjonalnym pobudkom, lecz naturalnemu prawu odczytanemu z rzeczywistości. Libertarianie nie pragną zatem braku państwa z racji swych arbitralnych impulsów czy dla spełnienia zachcianek, lecz dążą do powszechnego przestrzegania obiektywnego kodeksu moralnego. Mimo przedstawionej przez Rothbarda argumentacji wiele osób nadal hołduje schematowi nazywania wymian tytułów własnościowych wzajemnym wyzyskiem. Zauważmy jednak, że pojęcie „wyzysku” ma się do wymiany jak pięść do nosa.

Jak dobitnie wykazał Ludwig von Mises, przekazanie sobie tytułu własnościowego ma miejsce jedynie wtedy, gdy obydwie strony transakcji uznają, że jest ono dla nich korzystne. Czyjekolwiek dywagacje na temat tego, że jedna ze stron transakcji może mieć poczucie, iż pobrała od drugiej zawyżoną opłatę, są zupełnie bezpodstawne. Jeżeli bowiem stwierdzamy, że zapłacona cena była za wysoka, to mimowolnie zakładamy, że była ona wyższa od pewnej „sprawiedliwej” ceny. Czym zaś innym jest cena sprawiedliwa niż ceną, za którą osoba A kupiła rzecz x od osoby B? Z wyzyskiem możemy mieć jedynie do czynienia w przypadku złamania warunków dobrowolności wymiany – gdy ktoś wymienia się z nami na inną rzecz niż głosiła umowa lub gdy stosuje wobec nas przemoc. Na wolnym rynku wyzysk oznacza więc naruszenie prawa, a działający w ramach kodeksu prawa własności ludzie zwyczajnie nie mogą się wyzyskiwać.

Promowanie wolnego rynku poprzez zachętę do „wzajemnego wyzysku” świadczy jedynie o braku zrozumienia mechanizmów nim rządzących. Podobnie ma się rzecz z egoizmem. W praktyce egoizmem jest działanie, w którym jedna z osób uniemożliwia drugiej dobrowolne działanie. Egoizmem kieruje się więc złodziej lub przedstawiciel państwa. W odróżnieniu od tego typu interakcji, wymieniający się na rynku ludzie są wręcz niezdolni do osiągnięcia egoistycznej satysfakcji. Jest tak, gdyż dobrowolność wymiany pociąga za sobą satysfakcję naszego kontrahenta – choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo chcieli zadziałać wyłącznie na własną rzecz w ramach danej wymiany, i tak nie powstrzymamy cudzej satysfakcji. Rynek okazuje się zatem niesłychanie skutecznym narzędziem ograniczania niskich pobudek ludzkiego działania, prawdziwą szkołą moralności.

Niestety obok streszczonych powyżej analiz Rothbarda istnieje także w libertarianizmie inny nurt, który w prostej linii nawiązuje do Davida Hume’a, Adama Smitha, Fryderyka von Hayeka czy też Fryderyka Nietzschego. Ayn Rand, autorka „Cnoty egoizmu”, stała się guru całego odłamu libertarian walczących o wolność pod hasłami wyzwolenia człowieka z altruizmu. Zasięg jej oddziaływań był naprawdę spory i dlatego u niejednego z jej zwolenników znaleźć można nieraz np. krytyczne analizy dobroczynności jako wspomagania czynników przeciwnych zachowaniu życia. Na całe szczęście górę w nurcie libertariańskim wzięła koncepcja Rothbarda, który zresztą poddał poglądy Rand druzgocącej krytyce. Żelazna logika prakseologii wykazała mylność koncepcji człowieka jako egoistycznego tworu swych własnych ambicji. Egoizm i wyzysk są pojęciami przypisywanym działaniom rynkowym w sposób całkowicie mylny. Zamiast nich ekonomia powinna zacząć wreszcie posługiwać się terminami: wzajemne dobro i współpraca. Dopóki nie zrozumiemy, że wolny rynek to odnoszenie przez wszystkich jego uczestników obopólnych korzyści, nadal będziemy grzęznąć w najczęściej dziś wyznawanej koncepcji prawa naturalnego, wymyślonej przez Thomasa Hobbesa. Czas odwołać bellum omnium contra omnes!

(źródło: NCZ! 2009)

REKLAMA