Adamczyk: Wiszące fundamenty Polski

REKLAMA

Z wielkim zadowoleniem zauważyłem powrót na łamy „Najwyższego CZASU!” Rafała Ziemkiewicza. Był on niegdyś jedną z gwiazd publicystycznych tygodnika i śmiem twierdzić, gwiazdą – zaraz po JKM – drugą pod względem wielkości. Radość jest tym większa, że p. Ziemkiewicz wraca nie z – jak sam to określa – „ogólną inwokacją”, „retorycznym paradoksem” czy „felietonistycznym konceptem”, ale z tekstem konkretnym, stawiającym jasno określoną tezę i dającym na jej poparcie obiektywne, liczbowe, mierzalne argumenty. Chodzi oczywiście o tekst „Dwie dekady dynamicznego rozwoju. Kłamstwo zielonej wyspy” (dostępny tutaj), przedstawiony zresztą jako część znacznie szerszej, książkowej wypowiedzi autora na poruszane w nim tematy. Jak już wspomniałem, artykuł odróżnia się od tego, do czego w ciągu ostatnich pięciu lat p. Ziemkiewicz przyzwyczaił swoich czytelników, właśnie wysokim poziomem merytoryczności i powołaniem się na konkretne dane liczbowe, ilustrujące fatalną – zdaniem p. Ziemkiewicza – pozycję Polski w Europie.

W tym miejscu napotykamy pewną niejasność, albowiem określenie „Europa” rozumie się zazwyczaj w dwóch znaczeniach: węższym – jako kraje należące dzisiaj do UE lub szerszym – jako tradycyjne pojęcie geograficzne. Ponieważ w swoich wywodach podaje autor przykłady Norwegii i Rosji, do UE nie należących, domniemywać należy, że ma On na myśli „Europę” w tym szerszym znaczeniu, zatem i niżej podpisany też tak będzie ją traktował, o ile oczywiście dostępność danych na to pozwoli.

REKLAMA

Dane te, o których pisze RAZ, to wskaźnik wydajności pracy, czyli PKB wypracowany w danym kraju w przeliczeniu na godzinę pracy – PKB/h. Będę w tym miejscu używać danych z fundacji Conference Board (dawniej Groningen), które swoją metodologią różnią się zarówno od danych Eurostatu, jak i OECD, ale mają za to znacznie większy zasięg czasowy i przestrzenny, zaś proporcje pomiędzy poszczególnymi krajami pozostają mniej więcej takie same jak u Ziemkiewicza. W roku 2011 przeciętny Polak wypracował w ciągu godziny swojej pracy 13,13 $ (wg wartości dolara z 1990 roku), podczas gdy Niemiec – 30,71 $, Holender – 34,55 $, Norweg – 36,16 $, zaś mieszkaniec Luksemburga – 34,56 $. Widać zatem jasne potwierdzenie upośledzenia Polski pod tym względem, o czym cały artykuł traktuje. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Drugi bowiem rzut ujawnia pewną zagadkę. Widzi bowiem RAZ „Europę” jako coś składającego się wyłącznie z rozwiniętych krajów zachodnioeuropejskich oraz Polski i opcjonalnie Rosji, ignorując istnienie innych niż Polska i Rosja krajów postkomunistycznych. Uparcie też zapewnia RAZ, że – nie licząc Rosji – Polska pod względem wydajności pracy zajmuje „ostatnie miejsce w Europie”. Nie „jedno z ostatnich”, ale po prostu „ostatnie”. Niestety, dopuszcza się tutaj p. Ziemkiewicz, nazwijmy to, „przeoczenia”. Nawet tylko w obrębie UE od Polski gorsze są pod tym względem: Rumunia – 6,07 $, Węgry – 10,76 $ oraz Bułgaria – 11,63 $. Dostępne dane nie obejmują w tym zakresie krajów postkomunistycznych nie należących do UE, ale raczej trudno przypuszczać, aby przeganiały one w tej materii Węgry czy Polskę.

Aby jednak rozwiać ostatnie wątpliwości, zastosujmy teraz nieco inny wskaźnik – mianowicie roczne PKB przeliczone na jednego zatrudnionego pracownika. I tu Polska (26.867 $) wypada blado w porównaniu z Niemcami (43.275 $), Holandią (47.698 $), Norwegią (51.456 $) czy Luksemburgiem (51.938 $). Ponownie jednak obraz zmienia się, gdy umieścimy Polskę we właściwym jej kontekście. Przegania ona wtedy nie tylko Bułgarię (19.198 $), Węgry (20.889 $) i Rumunię (11.452 $), ale nawet… Czechy (26.704 $)! oraz – jak należałoby się spodziewać – wszystkie pozaunijne kraje postkomunistyczne – od Chorwacji (25.129 $) po Ukrainę (10.098 $). Widać więc, że w żadnym razie nie jest to – jak z naciskiem RAZ zapewnia – „ostatnie miejsce w Europie”.

Negatywny obraz polskiej współczesności został przez p. Ziemkiewicza znacznie przyczerniony i wyolbrzymiony. Nawet jednak bez opisanych wyżej hiperbol faktem jest, że i tak Polska pod względem wydajności pracy, chociaż nie na ostatnim miejscu, to jednak wlecze się w europejskim ogonie. Autor omawianego artykułu winą za ten stan rzeczy obciążą rządzące Polską w minionym dwudziestoleciu elity, zwłaszcza zaś obecną ekipę rządzącą. Świadczy o tym sam ironiczny w zamierzeniu tytuł „Dwie dekady dynamicznego rozwoju”. Samo jednak porównanie obecnego stanu Polski z innymi krajami postkomunistycznymi wystarczy, żeby wykazać, iż ten zarzut jest, przynajmniej w sporej części, chybiony. Argumentacja p. Ziemkiewicza rozsypuje się zaś całkowicie, jeżeli przyjrzymy się właśnie tytułowej dynamice. Co znamienne, sam autor nie czyni tego wcale, pokazując wyłącznie obraz statyczny, dane z jednego wybranego roku.

Musimy zatem zrobić to za niego. Zbadamy teraz, jak opisywany wskaźnik wydajności pracy – PKB/h – zmieniał się w poszczególnych krajach europejskich w latach 1989-2011. Dla porównania podamy też tempo wzrostu drugiego przytoczonego wskaźnika, czyli PKB na pracownika, oraz tempo wzrostu PKB per capita. W tabeli przedstawiono pięć pierwszych krajów europejskich pod względem szybkości wzrostu danych wskaźników w tym czasie.

[nggallery id=50]

Jakby nie patrzeć, jakikolwiek wskaźnik by uwzględniać, Polska zawsze znajduje się wśród najdynamiczniej rozwijających się krajów europejskich. Wszystkich! Zatem twierdzenia o „dwóch dekadach dynamicznego rozwoju” nie są żadnym – jak twierdzi p. Ziemkiewicz – „wielkim propagandowym kłamstwem”, ale najprawdziwszą, z lekka tylko polukrowaną propagandowo, prawdą! Ignorowanie tego – jak to czyni p. Ziemkiewicz, który nie jest przecież w tej materii w żadnym razie odosobniony – oznacza medialne i propagandowe oddanie tego sukcesu obecnie rządzącej formacji, która też bez skrupułów wykorzystuje go dla wzmocnienia swojej pozycji. Przeczenie oczywistym faktom prowadzi w prostej linii do takiej żenady jak konferencja prasowa na temat „całkowitego fiaska programu budowy autostrad” zorganizowana na tle odcinka autostrady, który trzy dni później został oddany do użytku. Oczywiście pozostaje pytanie, dlaczego, pomimo tak imponującej dynamiki, Polska nadal znajduje się w tej gorszej, biedniejszej i gorzej rozwiniętej części Europy. Jak już wykazaliśmy, nie wynika to z polskiej bierności, marazmu czy jakichś rażących błędów i zaniechań polskich elit rządzących. Wynika to z niesłychanie niskiego punktu startowego, od którego III RP zaczynała.

Kolejnym bowiem wielkim nieporozumieniem, powtarzanym zwykle bezrefleksyjnie niczym prawda objawiona – co czyni także RAZ w swoim artykule – jest twierdzenie o rzekomo dużo większych sukcesach, jakie w zbliżonym przedziale czasowym miała II RP w porównaniu z dzisiejszą III RP. Polska międzywojenna zbudowała Gdynię i przynajmniej rozpoczęła budowę COP, podczas gdy dzisiejsza Polska – jak pisze Rafał Ziemkiewicz – „nie zdołała oddać nawet jednej kompletnej autostrady łączącej stolicę państwa ze stolicą województwa”. Można by w tym miejscu złośliwie zapytać, ileż też tych autostrad zbudowała II RP, albo zauważyć, że sukcesy II RP i jej szybki rozwój przypadają praktycznie w całości na okres po 1933 roku, kiedy endecja, z którą RAZ się utożsamia, nie miała żadnego wpływu na państwo, a rządziła znienawidzona przez niego sanacja. Można by, ale to temat na odrębny esej, zajmijmy się więc tylko wspomnianym punktem wyjścia.

Znów wbrew temu, co się zwykle na ten temat wypisuje, ten punkt dla II RP był znacznie, naprawdę znacznie korzystniejszy niż w przypadku RP nr 3. Zniszczenia wojenne, znikome zresztą w porównaniu z tymi z lat 1939-1945, przypadły prawie wyłącznie terenom dawnego zaboru rosyjskiego, które co prawda wniosły do II RP największy wkład terytorialny, ale za to najmniejszy gospodarczy. Do najbardziej rozwiniętych regionów odrodzonej Polski, czyli zachodniej Galicji i ziem zaboru pruskiego, wojna nigdy nie dotarła. II RP odziedziczyła za to najnowocześniejsze i najbardziej wydajne na świecie rolnictwo z Wielkopolski, jeden z najnowocześniejszych na świecie ośrodków przemysłu ciężkiego na Śląsku, jeden z dwóch istniejących wtedy na świecie ośrodków przemysłu naftowego oraz będący na przyzwoitym europejskim poziomie przemysł lekki z ośrodkiem w Łodzi – i właściwie jedyną, chociaż faktycznie dużą trudnością było scalenie tych niekompatybilnych wobec siebie i produkujących na potrzeby właśnie utraconych, odciętych szlabanami granicznymi rynków ośrodków do kupy. Odziedziczyła też II RP znakomicie wykwalifikowane kadry gospodarcze, naukowe i administracyjne, fachowców wykształconych na najlepszych wówczas na planecie uniwersytetach, patriotycznie nastawionych, znających ówczesne światowe języki i posiadających bardzo dobrą sieć kontaktów. Gdyby Polska w granicach późniejszej II RP istniała w 1913 roku, znalazłaby się wśród pierwszej dziesiątki najbardziej rozwiniętych państw ówczesnego świata. Zupełnie inaczej było w roku 1989. Nie było zniszczeń wojennych, ale 45 lat gospodarki nakazowo-rozdzielczej wyrównało ten ubytek z wielokrotną nawiązką. Kraj był spustoszony, zniszczony i w najzupełniej dosłowny sposób splugawiony. Pod koniec PRL na blisko połowie bałtyckich plaż obowiązywał zakaz kąpieli – i to pomimo znacznie łagodniejszych niż dzisiaj norm dotyczących zanieczyszczeń. Infrastruktura była zapuszczona, zdegradowana i zapóźniona co najmniej o pokolenie, park maszynowy wyeksploatowany i prawie w 100% zdekapitalizowany; zacofany przemysł, niesłychanie energo- i pracochłonny, produkował rozpadające się już w fabryce buble, których w normalnym kraju nikt by nie wziął za darmo, a które w PRL trzeba było reglamentować, bo i tak ich brakowało. Zaludniona była ówczesna Polska w znacznej mierze przez zdemoralizowane i roszczeniowe menelstwo, przyzwyczajone do tego, że czy się stoi, czy się leży, to się należy, któremu patriotyzm, którym nieustannie szermowała PRL-owska propaganda, kojarzył się jedynie z nieustającym obniżaniem poziomu życia. Kadry techniczne i naukowe, od dziesięcioleci praktycznie odcięte od kontaktu ze swoimi odpowiednikami z krajów rozwiniętych, o bardzo słabej znajomości języków, nie dorównywały średniej europejskiej pod żadnym względem. O tym, jak zbudować, prowadzić i rozwijać jakieś przedsięwzięcie biznesowe, można było się dowiedzieć wyłącznie z „Bankructwa małego Dżeka”.

Polska, jeszcze w roku 1950 przewyższająca cywilizacyjnie Portugalię i Grecję, w niczym nie ustępująca Hiszpanii i śmiało mogąca być porównywana z Włochami, w 1989 roku była zdegradowana do poziomu krajów afrykańskich. PRL był – o czym pisałem w eseju „Gierkowska nędza” – skończonym dziadostwem nie tylko w porównaniu z krajami normalnymi, ale nawet z pozostałymi barakami obozu pokoju i postępu. I dopiero na tym tle widać, jak gigantycznego skoku cywilizacyjnego musiała dokonać w latach 1989-2011 III RP, żeby osiągnąć dzisiejszy poziom – nadal co prawda niski, ale już mogący być nazwany „europejskim”. Przykład zaś Mołdawii, Białorusi czy Ukrainy wskazuje, że wcale nie było to przesądzone. Deprecjonowanie czy wręcz negowanie tego osiągnięcia, co czyni RAZ i przecież nie on jeden, tylko zagania świadomych tego stanu rzeczy, bardzo licznych wyborców w ramiona PO, która obecnie jest jedynym beneficjantem gry na „najlepszym państwie w historii Polski”.

Rafał Ziemkiewicz chciałby – jak deklaruje – odbudować w kraju „nowoczesną endecję”, twierdząc równocześnie, że endecja jest nowoczesna z definicji. Jeżeli nowoczesność ma polegać na traktowaniu rzeczywistości nie taką, jaka jest, ale taką, jaka według wyznawanej ideologii powinna być, to faktycznie można się z tym zgodzić. Ale tylko w takim przypadku. W tej chwili jednak fundamenty budowli wznoszonej przez p. Ziemkiewicza wiszą w powietrzu i nie należy im dawać dużych szans na długowieczność…

REKLAMA