Przyszłość libertarian. Kto po Ronie Paulu?

REKLAMA

Ron Paul – najpopularniejszy we współczesnej Ameryce propagator idei ograniczonego konstytucyjnie rządu, niskich podatków, uczciwych reguł rynkowych i całkowitej neutralności Ameryki w stosunkach międzynarodowych – powoli odchodzi na polityczną emeryturę. Niewielkie są szanse, że ponownie wystartuje do walki o Biały Dom. I chociaż nie oznacza to wcale, że kongresman z Teksasu nie będzie nadal osobą aktywną publicznie, to w jego rolę wśród republikańskiego establishmentu powoli będzie się wcielał jego syn – Rand Paul, który być może stanie się nowym liderem amerykańskich libertarian.

Zwycięstwo Mitta Romneya w prawyborach prezydenckich GOP jest trudnym orzechem do zgryzienia dla Rona Paula i jego zwolenników. Pauliści (ang. Paulists) – jak ostatnio nazywa się na łamach niektórych amerykańskich gazet zwolenników ideologii kongresmana z Teksasu – nie zgadzają się z Mittem Romneyem głównie w wizji polityki zagranicznej USA. Były gubernator Massachusetts jest w ich opinii człowiekiem chodzącym na smyczy przemysłu wojskowego. Stąd te buńczuczne groźby Romneya pod adresem Iranu i innych państw wrogo nastawionych do USA i Izraela, w tym – ku zdumieniu części elektoratu GOP – także Rosji. Paulistowscy zwolennicy Doktryny Monroe’a wsłuchują się z wielkim niepokojem w agresywny język militarny Mitta Romneya. Zarówno w kampanii prezydenckiej w 2004 roku, jak i cztery lata później kwestie obronności USA i ich roli jako globalnego żandarma utrzymującego światowy Pax Americana miały dla wyborców znaczenie pierwszorzędne. Po 11 września 2001 roku istniało poważne, choć w większości wykreowane medialnie, poczucie zagrożenia publicznego. Amerykanie wierzyli w wojnę z terroryzmem i w napięciu wyczekiwali wieści o ujęciu lub zabiciu Osamy bin Ladena, Saddama Husajna, Szejka Omara, Muammara Kaddafiego czy reprezentantów teokracji irańskiej.

REKLAMA

Wiadomość o śmierci Osamy bin Ladena w 2012 roku nie robi już specjalnego wrażenia na wyborcach i nie może przyczynić się do reelekcji Baracka Obamy. Także wojenna retoryka Mitta Romneya obchodzi coraz mniej wyborców. W kampanii prezydenckiej 2012 roku liczy się gospodarka i tylko gospodarka. Polityka zagraniczna jest dla Amerykanów ważna na tyle, na ile przyczynia się do poprawy ich dobrobytu. Rola dobrego Kapitana Ameryki, ratującego „wolność i demokrację” w najbardziej egzotycznych zakątkach planety, dawno temu Amerykanom zbrzydła. Nie można więc w tej sytuacji mieć pretensji do Rona Paula, że nie postąpił koniunkturalnie i nie poparł oficjalnie w czasie konwencji GOP Mitta Romneya, prosząc jednocześnie swoich wyborców o oddanie głosów na byłego gubernatora Massachusetts. Ron Paul nie wygrał co prawda prawyborów w ani jednym stanie, ale zdołał zgromadzić głosy 174 delegatów na Narodową Konwencję Republikańską w Tampie. Za mało, żeby przesądzić o losach konwencji, i za dużo, żeby oddać w łapy byle komu. Sama konwencja stała się zresztą bardziej kilkudniową koronacją Romneya niż jakąkolwiek dyskusją programową partii. Dlatego Ron Paul nie chciał być trybikiem tej propagandy i wystąpił na konwencji, co zresztą wielu delegatów, nawet wśród zwolenników Mitta Romneya, przyjęło z nieukrywanym żalem. I chociaż jest pewne, że wyborcy Paula – a jest to bardzo lojalny i dojrzały elektorat – nie zagłosują na Baracka Obamę, to mogą też znacznie przyczynić się do osłabienia wyników Mitta Romneya przez zbojkotowanie listopadowych wyborów.

Czas na emeryturę?

Ron Paul to człowiek naprawdę wierny własnym poglądom, o czym świadczy historia jego głosowań i inicjatyw ustawodawczych zgromadzona w ciągu 12 kadencji reprezentowania Teksasu na Wzgórzu Kapitolińskim. To jeden z nielicznych polityków, który z całą konsekwencją głosi prawo do wolności – niezależnie, czy podobne postulaty wnoszą amerykańscy liberałowie (lewacy), czy konserwatyści. Stąd też ten jego dziwny melanż nieco egzotycznie odległych od siebie poglądów, głoszących np. konieczność pełnej legalizacji narkotyków miękkich i twardych, totalna i bezwarunkowa abolicja dla nielegalnych imigrantów lub uwolnienie związku małżeńskiego od jakiejkolwiek kontroli państwa, co dotyczy wszystkich związków dwojga dorosłych ludzi. Te niemal lewicowe poglądy kontrastują z wolą wprowadzenia konstytucyjnego zakazu aborcji i przekazania kwestii stosowania kary śmierci legislaturom stanowym. Ten dziwny mix poglądów dowodzi, że Ron Paul jest sobą, a nie jakimś jednokierunkowym dogmatykiem. Ktoś może powiedzieć, że to nie jest nic nadzwyczajnego.

Takich polityków spoza nurtu głównego w amerykańskiej polityce jest wielu. W tym roku wyborcy będą mogli oddać swój głos nie tylko na Baracka Obamę i Mitta Romneya, lecz również na 23 innych kandydatów z których szesnastu jest przedstawicielami dużych, ogólnokrajowych partii.

Co jednak różni Rona Paula od tych ludzi i co jest powodem, że ten niespecjalnie wyróżniający się aparycją lekarz ginekolog i praktykujący baptysta jest obiektem uwagi krajowych mediów, podczas gdy 23 oficjalnymi kandydatami na urząd prezydenta nie interesuje się nawet niskonakładowa prasa lokalna? To nie poglądy wyróżniają Rona Paula. Podobne bowiem głosi od kilku lat Gary Johnson, były gubernator Nowego Meksyku, który w tym roku startuje do wyborców prezydenckich z ramienia Partii Libertariańskiej – trzeciej co do wielkości siły politycznej w USA. Oprócz wierności swoim poglądom i niezachwianej postawie w Kongresie Ron Paul jest dobrym organizatorem. Jego sztab wyborczy składa się z bardzo utalentowanych ludzi. Świadczy o tym zdolność do gromadzenia funduszy wyborczych przez kandydata. W lipcu 2007 roku Ron Paul zajął drugie miejsce pod względem ilości środków pieniężnych zgromadzonych na kampanię wyborczą. Jeszcze w tym samym roku, 6 grudnia, pobił historyczny rekord, zbierając 6 milionów dolarów w 24 godziny. Co ciekawe, wszystkie środki pochodziły ze źródeł prywatnych, a niemal połowę stanowiły skromne wpłaty o średniej wartości 200 dolarów. To świadczy, że kongresman Paul ma swoich zwolenników zarówno wśród ludzi naprawdę zamożnych, jak i wśród przedstawicieli klasy średniej. Nie będąc milionerem takim jak Mitt Romney ani miliarderem pokroju Rossa Perota, skromny lekarz z Teksasu depcze od kilku lat swoim potężnym konkurentom politycznym po piętach.

Czy zdoła jednak utrzymać pozycję, jaką wypracował sobie w tegorocznych wyborach prezydenckich? Wiele wskazuje, że prawybory 2012 roku były ostatnią próbą zdobycia Gabinetu Owalnego przez 77-letniego polityka. Za cztery lata Ron Paul będzie miał 81 lat i choć wygląda na człowieka, który cieszy się znakomitym zdrowiem, to nie będzie zapewne chciał wejść do Księgi Guinessa jako najstarszy kandydat na najwyższe stanowisko w USA. Prawdopodobnie po zakończeniu dwunastej kadencji w Izbie Reprezentantów Ron Paul odejdzie z aktywnego życia politycznego. Wśród ludzi, którzy mieliby po nim przejąć schedę ideologiczną i przywództwo jego zaplecza wyborczego, wymienia się trzech polityków. Pierwszy to republikański kongresman z Tennessee John Duncan, który jest apologetą doktryny Monroe’a i ścisłej neutralności USA wobec konfliktów zbrojnych na świecie. Drugim kandydatem jest także izolacjonista – Jared Polis, demokratyczny reprezentant stanu Kolorado, od lat postulujący legalizację marihuany oraz likwidację ustaw: PATRIOT, Stop Online Piracy Act i Fairness Doctrine. Jednak politykiem uważanym za najbliższego poglądom Rona Paula jest republikański kongresman ze stanu Michigan – Justin Amash. Jest to jedyny polityk amerykański, który niemal na każdym kroku powołuje się na nieskatalogowane jeszcze poglądy Rona Paula, czyniąc z nich niemalże odpowiednik libertariańskiej Ruhnamy.

Początek dynastii?

Ale Ron Paul wcale nie zamierza oddawać swojej spuścizny w ręce obcych. Szczerze wierzy, że jego poglądy szerzyć będzie przede wszystkim jego syn – Randal Howard Paul, który w 2010 roku mistrzowsko wygrał wybory na senatora w stanie Kentucky po zakończeniu kadencji przez republikańskiego senatora Jamesa Bunninga – legendarnego baseballistę i polityka, który odchodząc ze stanowiska, udzielił wsparcia właśnie Randalowi Paulowi. Senator Randal Paul jest jednym z nielicznych członków izby wyższej amerykańskiego parlamentu, któremu udało się zajść tak wysoko bez wcześniejszego wspinania się po niższych szczeblach polityki lokalnej. Tak jak jego ojciec, senator Randal Paul jest lekarzem. Specjalizuje się w operacjach zaćmy i jaskry oraz w przeszczepach rogówki. Jednak jego praktyka lekarska spotykała się kilkakrotnie z krytyką. W 1993 roku Randal Paul został dwukrotnie oskarżony o błędy lekarskie. W pierwszym procesie doktor Paul został oczyszczony z zarzutów, jednak w drugim został uznany za winnego pomyłki, która kosztowała go wypłatę 50 tysięcy dolarów w ramach zadośćuczynienia udzielonego pokrzywdzonemu pacjentowi. To jednak nie koniec kłopotów Randala Paula związanych z praktyką lekarską. W 2010 roku „The Louisville Courier-Journal”, największy dziennik lokalny stanu Kentucky, wszedł w posiadanie dokumentów, z których wynikało, że doktor Paul nigdy nie zdobył certyfikatu medycznego Amerykańskiego Stowarzyszenia Okulistycznego, mimo że zapewniał swoich pacjentów o posiadanych uprawnieniach. Sprawa ta mocno zatrzęsła także kampanią wyborczą Rona Paula, któremu zaczęto zarzucać, że krytykuje korupcje i oszustwa, ale nie we własnej rodzinie.

W 2010 roku świeżo upieczony senator Randal Paul zawiesił praktykę medyczną i zajął się wyłącznie pracą wynikającą z obowiązków parlamentarnych. Randal H. Paul jest kontynuatorem poglądów politycznych swojego ojca. Już w 1994 roku założył w Kentucky antypodatkową i przyjazną podatnikom organizację Kentucky Taxpayers United (Zjednoczeni Podatnicy Kentucky). W czasie prawyborów republikańskich w 2007 roku stał się niemal nieformalnym rzecznikiem kampanii swojego ojca, a 16 grudnia tego samego roku wystąpił w bostońskim Faneuil Hall, wygłaszając płomienną mowę z okazji 234. rocznicy utworzenia Partii Herbacianej (Tea Party). Być może nie zdawał sobie wówczas sprawy, że wkrótce ruch ten zmartwychwstanie i zostanie skierowany przeciw socjalistycznej rewolucji Baracka Obamy, a on sam zajmie w nim znaczącą pozycję.

Czy zatem Randal Paul będzie prominentnym i liczącym się politykiem, który godnie zastąpi swojego ojca? I czy w Ameryce powstanie pierwsza libertariańska dynastia polityczna?

Bez wątpienia senator Paul przejął stanowisko swojego ojca w niemal wszystkich kluczowych dla USA sprawach. Jest on zadeklarowanym przeciwnikiem aborcji i od dwóch lat zabiega o wpisanie do Konstytucji poprawki powszechnie zakazującej usuwania ciąży (The Human Life Amendment). Jest także zwolennikiem zakazu finansowania wszelkich kampanii politycznych z kieszeni państwa czy instytucji funkcjonujących ze środków publicznych. Od lat określa reformę finansowania partii politycznych z 2002 roku (Bipartisan Reform Act of 2002) jako złodziejską. Senator Paul jest przeciwnikiem inwigilacji obywateli wprowadzonych przez ustawę PATRIOT oraz zwolennikiem swobodnego handlu marihuaną, ale tylko w celach medycznych. I w tym miejscu zaczynają się opinie, którymi różni się od ojca. Senator chce np. zniesienia 14. Poprawki do Konstytucji, gwarantującej obywatelstwo USA każdej osobie urodzonej na terytorium tego kraju. Jest także zwolennikiem uczynienia z granic USA strefy wojny z nielegalną imigracją. Wbrew stanowisku ojca, popiera wojnę w Afganistanie i nie jest przekonany co do konieczności wycofania amerykańskich wojsk z Iraku. Nie jest to więc Ron Paul Drugi, ale przeciętny Republikanin o nieco libertariańskim stosunku do bardzo wąskiej grupy spraw, w tym przede wszystkim do podatków.

Czy zatem odejście Rona Paula na polityczną emeryturę oznaczać będzie odejście jego poglądów? Ron Paul pozostawia po swojej służbie publicznej niewielki, ale starannie zagospodarowany kawałek ogródka wyborczego. Czy znajdzie się osoba chętna dalej go poszerzać?

(źródło tekstu: NCZ! 39/2012; podstawa zdjęcia: evangelicalsforronpaul.wordpress.com)

REKLAMA