Szymowski: Kogo śledzi ABW?

REKLAMA

Z jednej strony brak odpowiednio szybkiej reakcji na nieprawidłowości w firmie Amber Gold i innych parabanków, bezkarność działających w Polsce obcych wywiadów – z drugiej zaś ciągła inwigilacja dziennikarzy i polityków opozycji, akcja przeciwko twórcy strony Antykomor. Na to wszystko nakłada się seria kompromitujących wpadek przy wyjaśnianiu okoliczności „katastrofy” w Smoleńsku. Polskie służby specjalne, jeśli mają bronić państwa, wymagają gruntownej reformy, jednak dwa przygotowywane właśnie projekty ustaw zmierzają do pogłębienia patologii.

Jedna z wielu niewyjaśnionych afer z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego w tle ujrzała światło dzienne przy okazji niedawnej emisji w TV Polsat kolejnego odcinka z cyklu „Państwo w państwie”. Jego bohaterem był radca prawny Tomasz Tuczapski, który w 2009 roku trafił do aresztu pod zarzutem wyłudzenia pieniędzy z PZ SKOK. Jego proces jeszcze się nie rozpoczął, gdyż sąd wytykał prokuraturze błąd za błędem. W śledztwie tym czynności wykonywała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pod nadzorem Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Na polecenie prowadzącego sprawę prokuratora funkcjonariusze ABW zabrali z kancelarii Tuczapskiego dokumenty zawierające materiały stanowiące tajemnicę adwokacką i dotyczące spraw, które prowadził. Sąd materiały te kazał zwrócić i postanowienie to zostało wykonane, jednak w tym czasie mogło dojść do skopiowania dokumentów. Jeśli tak się stało, byłby to pierwszy w Polsce udokumentowany przykład „operacyjnego” przejęcia materiałów chronionych tajemnicą radcowską, czyli przykład złamania tajemnicy przez służby. To tylko pierwszy skandal w tym śledztwie. Drugim było wykorzystanie notatki ABW jako przesłanki do zastosowania wobec Tuczapskiego tymczasowego aresztu. Z notatki wynikało bowiem, że prawnik zamierza się ukrywać w Londynie (sam nie zna angielskiego i nie wybierał się do Londynu). W trakcie śledztwa wyszło na jaw, że notatka została sfałszowana (zeznał tak funkcjonariusz, który miał być jej autorem). Śledztwo w tej sprawie zostało umorzone wobec niewykrycia sprawców. Nie udało się również wykryć funkcjonariusza ABW (używał nazwiska Janusz K.), który dzwonił do Tuczapskiego, zastraszał go i próbował zmusić do wydania dokumentów przekazanych mu w zaufaniu przez klientów. Tuczapski rozmowę nagrał z ukrycia (została odtworzona w trakcie emisji programu w TV Polsat) i zawiadomił prokuraturę. Prokuratura Okręgowa w Świdnicy (bo do niej trafiła sprawa) nie poradziła sobie z ustaleniem personaliów funkcjonariusza i śledztwo musiała umorzyć.

REKLAMA

Dziwne zachowania

Tomasz Tuczapski zatrudniony był w kancelarii prawnej, która od 2008 roku obsługiwała PZ SKOK. Opracował procedury utrudniające wyłudzanie pieniędzy ze SKOK przez osoby, które wcześniej zbyt łatwo uzyskiwały pożyczki i nie spłacały ich. Jak twierdzi, obserwując mechanizmy w SKOK, zorientował się, że dokonywane są tam niejasne operacje finansowe, w wyniku których – jego zdaniem – pieniądze były przekazywane na fundusz operacyjny służb specjalnych. Sam SKOK oczywiście temu zaprzecza, podobnie jak zaprzecza związkom ze służbami i wspieraniu ich funduszu operacyjnego. Jeśli jednak Tuczapski ma rację, oznaczałoby to, iż służby brały udział w śledztwie, w którym były stroną częściowo zainteresowaną. Sprawa jest tym dziwniejsza, że Tuczapskiego próbowano zmusić do zeznań obciążających Lecha Kaczyńskiego i jego zięcia, Marcina Dubienieckiego (współpracował z Tuczapskim). Chodziło o zdobycie materiałów obciążających PiS i samego prezydenta nieprawidłowościami w PZ SKOK. Tuczapski opuścił areszt kilka dni po katastrofie smoleńskiej.

ABW – tak skrupulatnie i brutalnie działająca w śledztwie w sprawie wyłudzenia pieniędzy ze SKOK – nie zwróciła uwagi na rozwijający się wówczas parabank Amber Gold. Czyżby dlatego, że SKOK kojarzony jest z PiS, a Amber Gold od początku działał w symbiozie z Platformą Obywatelską?

Wielka inwigilacja

Dwa tygodnie temu poseł PiS Tomasz Kaczmarek zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Według posła, on sam i jego asystent społeczny byli inwigilowani i podsłuchiwani przez SKW. Kaczmarek powołał się w tej sprawie na „pewne źródła”, o których można sądzić, że opowiedziały o procederze podczas posiedzenia sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Wszystko wskazuje na to, że kontrwywiad wojskowy inwigilował opozycję na podstawie sfałszowanych dokumentów, dzięki którym uzyskał zgodę sądu na stosowanie podsłuchu. SKW ograniczyła się do lakonicznego komunikatu, że wypowiedzi posła PiS podważają dobre imię służby i że gotowa jest stanąć do konfrontacji na forum sejmowej Komisji ds. Służb. Sprawą zajęła się Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, jednak po tym, co pokazała w sprawie śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej, trudno mieć do niej zaufanie.

Sprawa jest jednak poważniejsza, ponieważ od jesieni 2007 roku inwigilowanie opozycji stało się jednym z głównych obszarów działań służb specjalnych.

Przypomnijmy, że przez pewien czas ABW inwigilowała nawet Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę. Sprawa jest podwójnie bezprecedensowa. Po pierwsze dlatego, że po raz pierwszy w historii NATO wyszło na jaw, aby służby kraju należącego do tego sojuszu inwigilowały własnego prezydenta. Po drugie: gdy sprawa wyszła na jaw, nie zostały wyciągnięte konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za ten proceder.

Dziś tajemnicą poliszynela jest prowadzona przez ABW inwigilacja na szeroką skalę środowisk nieprzychylnych obozowi rządzącemu. Przykładem tego jest wszczęta rok temu operacja o kryptonimie „Cmentarze”, w ramach której wszystkie delegatury ABW w Polsce inwigilowały osoby podejrzewane o nastroje antyrosyjskie. Powodem inwigilacji było zabezpieczenie cmentarzy żołnierzy Armii Czerwonej przed dewastacjami ze strony środowisk antyrosyjskich. Gdy okazało się, że żadnych dewastacji nie było, funkcjonariusze odpowiedzialni za operację przyznali sobie wysokie premie, udając, iż nie rozumieją, że cała operacja była bez sensu i że do żadnych dewastacji sowieckich cmentarzy nie doszłoby również wtedy, gdyby operacja nie została wszczęta. Skandaliczny wydźwięk całej sprawy polegał na tym, że ABW za osobę „antyrosyjską” uznawała każdego na podstawie sobie tylko znanych przesłanek. Czyli podsłuchiwała, kogo chciała i jak długo chciała, posiłkując się bzdurnym pretekstem.

Wpadka za wpadką

Gdy w 1989 roku walił się PRL, transformacja dotknęła również tajne służby. Służbę Bezpieczeństwa poddano weryfikacji, a część jej funkcjonariuszy (szczególnie tych, którzy inwigilowali Kościół) zwolniono. Na kluczowe stanowiska trafili natomiast ludzie, którzy przed 1989 rokiem opiekowali się głównymi agentami w opozycji demokratycznej. Z kolei strukturę wywiadu cywilnego oparto na kadrach, które w latach 80. zajmowały się szpiegowaniem Jana Pawła II (Sarewicz, Jasik, Czempiński). Natomiast służb wojskowych w ogóle nie poddano weryfikacji, przez co Wojskowe Służby Informacyjne – kierowane przez absolwentów moskiewskich szkół – stały się nieformalną rezydenturą rosyjskich wpływów w Polsce. Taka sytuacja szybko przyniosła negatywne efekty. Historia WSI to historia wpadek, afer, skandali i przestępstw oraz braku jakichkolwiek działań obliczonych na umacnianie bezpieczeństwa państwa.

Nieco lepiej było w służbach cywilnych, które notowały sukcesy (rozbijanie siatki rosyjskich szpiegów, rozbijanie groźnych grup przestępczych), jednak polityczne układy sparaliżowały również je. Względnie dobrze służby specjalne działały w latach 2006-2007, kiedy kontrwywiad wojskowy kierowany przez Antoniego Macierewicza na poważnie zabrał się do zabezpieczenia polskich sił zbrojnych, a ABW kierowana przez Bogdana Święczkowskiego zainteresowała się wszystkimi ośrodkami wpływu zagrażającymi bezpieczeństwu państwa. Nie trwało to jednak długo, gdyż po objęciu władzy przez rząd Donalda Tuska pierwszym jego krokiem było przejęcie kontroli nad tajnymi służbami.

Reaktywacja

Od połowy listopada 2007 roku w służbach specjalnych – kierowanych już przez ekipę Donalda Tuska – rozpoczęła się reaktywacja wpływów dawnych służb specjalnych PRL. Do wywiadu i kontrwywiadu wojskowego przyjęto szereg osób negatywnie zweryfikowanych w latach 2006-2007. Wstrzymano również śledztwa prokuratorskie dotyczące najważniejszych afer w WSI (zawiadomienia składali członkowie komisji Macierewicza), co pozwoliło uniknąć odpowiedzialności karnej bohaterom tych afer. Z kolei z ABW i AW zwolniono wielu ludzi, którzy w czasach PiS rozpoczęli służbę z powodów patriotycznych, a w ich miejsce zaczęto przyjmować byłych esbeków. Wstrzymano również perfekcyjnie prowadzoną operację, której celem było zatrzymanie budowy Gazociągu Północnego. W ABW zatrzymano również operacje rozpoznania kilku środowisk zagrażających bezpieczeństwu Polski, m.in. środowiska związanego z rosyjskimi dyplomatami i wpływowego środowiska polityczno-biznesowego, które po 2007 roku odzyskało potęgę. Cokolwiek sądzić o PiS jako partii socjalistycznej i etatystycznej, to jednak podejmowana przez tę formację próba odbudowania służb jako instytucji dbających o państwo zasługuje na najwyższe uznanie.

Wielka reforma

Obecnie trwają prace nad reformą tajnych służb. Kancelaria premiera opracowała ustawę przewidującą włączenie SKW do ABW, włączenie wywiadu wojskowego jako departamentu AW i likwidację CBA. Takie rozwiązanie sprawi, że najpotężniejszym człowiekiem w służbach będzie szef ABW. Drugi projekt – opracowywany przez Kancelarię Prezydenta – zakłada podporządkowanie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego szefowi sztabu generalnego. Wówczas kontrolę nad nimi miałby prezydent, który jest najwyższym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych.

Jak słusznie zauważył na łamach „NCz!” dr Leszek Pietrzak (kliknij tutaj, aby przeczytać artykuł) – były członek Komisji Weryfikacyjnej WSI – spór o nowy kształt tajnych służb może doprowadzić do konfliktu premiera z prezydentem. Niezależnie od tego, który z nich wygra, wydaje się, że służby pozostaną policją polityczną niewrażliwą na zagrożenia bezpieczeństwa państwa.

REKLAMA