Grzelak: O co chodzi w procesie zespołu „Bunt Kisok”

REKLAMA

– To jasne, że zasłużyły na karę – powiedział stanowczo adwokat M., zatrudniony jako obrońca w jednym z dzielnicowych sądów Bijska, kiedy podczas towarzyskiego spotkania rozmowa zeszła na słynny wygłup pusików. – Ja bym im wlepił łagru od razu przynajmniej pięć lat, jak to dawniej bywało. To by nauczyło moresu te…

Ci z uczestników przyjęcia, którzy zabrali głos w tej sprawie, podzielili zdanie prawnika, zgodnie zresztą uznając kobiety z Pussy Riot za „te”, czyli typowe reprezentantki fenomenu, który według oficjalnych publikacji w Związku Sowieckim nie istniał, gdyż był domeną wyłącznie świata kapitalistycznego, za to we współczesnej Rosji ma się on doskonale, stając się nawet całkiem rozpoznawalną marką eksportową największego państwa świata.

REKLAMA

Temida po rosyjsku

Adwokatowi M. wyraźnie to pochlebiało, na niwie zawodowej bowiem rzadko kiedy miał okazję do satysfakcji. Jako podrzędny kauzyperda zatrudniony na państwowym etacie uczestniczył zazwyczaj w rozprawach drobnej wagi, co do których sąd miał wyrobione zdanie jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Takie posiedzenia mają w rosyjskich warunkach coś ze swobodnej atmosfery opisywanych przez Wiecha przedwojennych warszawskich sądów grodzkich: odbywają się w gabinecie sędziego, który siedzi za biurkiem, popijając herbatę i przegryzając kanapkę, czasem odbiera prywatne telefony i wydaje pracownikom dyspozycje w innych sprawach.

Podsądny, jeśli robi dobre wrażenie, także może sobie wygodnie spocząć i wygląda raczej na petenta. Gdzieś w kącie pokoju lokuje się obrońca, który obojętnie pali papierosa i zabiera głos lub nie, w zależności od nastroju. Prokurator często, zgodnie z nazwą swojej funkcji, występuje tylko per procura, uzgodniwszy wcześniej z sędzią szablonowy wyrok. Mowy nie ma o togach, łańcuchach z godłem państwowym, majestacie prawa itp. Tak bywa w sprawach cywilnych zagrożonych niewielkimi grzywnami; w nieco poważniejszych oskarżony zresztą także przeważnie siedzi, przed i po rozprawie, a podczas jej przebiegu – w specjalnej klatce z metalowych prętów.

Według bijskiego adwokata, który na co dzień ma w pracy do czynienia ze sztampową manifestacją powagi państwa, rajotki-idiotki (to jedno z popularnych pośród ludu rosyjskiego określeń członkiń grupy) powinny znaleźć się za kratkami – a raczej drutami – dlatego, że wyśmiały głowę państwa. I to jaką głowę – taką, która już prawie odzyskała dla Rosji pozycję mocarstwa światowego. Za to nie ma przebaczenia – jawne chuligaństwo powinno być przykładnie i bezwzględnie napiętnowane.

Nie każdy może być batiuszką

Okoliczność, że formalnie sąd moskiewskiego rejonu Chamowniki skazał „artystki” z Pussy Riot za „nienawiść religijną”, obrońca M. traktuje jako zasłonę dymną i prawniczy wybieg. I w tym punkcie jego poglądy spotykają się z powszechną niemal akceptacją.

Większość Rosjan ma do spraw duchowych podejście, powiedzmy, bardzo liberalne. Byłem kiedyś na zabawie z okazji starego Nowego Roku (święta zresztą z kalendarza cerkiewnego) w jednej z bijskich restauracji. W podochoconej kompanii przy sąsiednim stoliku ktoś parodiował recytacje liturgii prawosławnej, zresztą bardzo dobrze ustawionym głosem. Wygłaszał zdania wulgarne i bluźniercze dla wierzących, jednak nikt z gości nie przejmował się tym. Przeciwnie – nastrój panował wesoły. „O, batiuszka jest z nami!” – wołali ucieszeni biesiadnicy. W tym batiuszka („ojczulek”) odzwierciedla się szczególny stosunek do popów: poufały i nieco lekceważący. Co prawda podobnie mówiono o carach, w tym jednak wypadku chodziło o podkreślenie synowskiego oddania wobec panującego i uzyskanie sobie jego opieki. Nie nazywano jednak pospolicie „ojczulkami” urzędników, zresztą na przykład „batiuszka Putin” także brzmi mocno zgrzytliwie.

Przez wieki model władzy na Wschodzie dążył do kontroli nie tylko powszedniego życia poddanych, ale także ich sumień. Pierwiastek świecki i religijny splatały się ściśle, lecz po katastrofie bolszewickiej wyznanie prawosławne usiłowano zastąpić czerwoną wiarą. Ciosy, jakich doznała wówczas Cerkiew w Związku Sowieckim, były tak dotkliwe, że do dziś, mimo pozorów restauracji, pozostaje ona w znacznym stopniu zrujnowana. Jej wpływ społeczny jest znikomy, bowiem nawet wielu wiernych zdaje sobie sprawę, że w obecnym kształcie, ze skazą komunistycznej przeszłości, jako widzialny Kościół nie może być ona autorytetem. Dlatego właściwy wymiar deklaracji o pojednaniu polsko-rosyjskim sprowadza się jedynie do efektu werbalnego – z takiego skażonego ziarna nic nie wzejdzie, bo złe drzewo itd. Jak wiadomo z Ewangelii, Słowo jest Bogiem, ale słowa nasiąknięte fałszywą ideologią bolszewizmu stały się zaprzeczeniem Prawdy.

Przykładowo: Rosja w postaci Związku Sowieckiego niestrudzenie walczyła, jak wiadomo, o pokój na świecie. Ile walka ta miała wspólnego z pokojem, nikomu wyjaśniać nie trzeba. No właśnie, polityczne gry Patriarchatu Moskiewskiego przypominają działalność Światowej Rady Pokoju, niegdyś bardzo przez Moskwę hołubionej (w kanapowej postaci organizacja ta istnieje, zdaje się, do dziś). Jej najsłynniejszy przewodniczący, Romesh Chandra, został nawet przez bardzo nieskorego do krytyki lewej strony światowej sceny politycznej Wiesława Górnickiego opisany jako „najosobliwsze połączenie Che Guevary, Louisa Fernandela i Benny Hilla”. Gdy prawie 30 lat temu Chandra ogłaszał Wrocław „miastem pokoju”, po ulicach stolicy Śląska snuły się dymy z petard rzucanych przez zomowców.

Putin w obronie wiary

Ale wracając do Pussy Riot… Swoją drogą, ciekawie zmieniają się obyczaje na Wschodzie, okcydentalizującym się nawet mimo woli. Jeszcze w późnych latach istnienia ZSRS tłumaczono uparcie na rosyjski wszystko, co się dało – również nazwy zachodnich grup muzycznych. Pamiętam, jak czytając ćwierć wieku temu w gazecie drukowanej cyrylicą coś o grupie „Krylja”, dobrą chwilę musiałem kojarzyć, że chodzi o muzyków zebranych przez Pawła McCartneya. A teraz proszę – nie żaden „Bunt Kisok”, jak wynikałoby z dosłownego przekładu, tylko Pussy Riot! Mniejsza o to. W odczuciu zwykłych Rosjan nic specjalnego się nie stało, gdy dziewczyny w maskach powygłupiały się trochę w soborze Chrystusa Zbawiciela, nie powinny jednak obrażać przy tej okazji Włodzimierza Putina. To, że przy okazji w obsceniczny sposób sprofanowały wartości, które powinny być drogie chrześcijanom, w codziennych rozmowach schodzi na plan dalszy i nie wywołuje szczególnego oburzenia. W końcu nie tak odległe są czasy, gdy na Wschodzie burzono i profanowano na wielką skalę miejsca kultu.

Największa cerkiew prawosławna na świecie, będąca miejscem „występu” Pussy Riot, została wysadzona przez komunistów w 1931 roku. Nie udało się bolszewikom wznieść co prawda w tym miejscu Pałacu Rad i ostatecznie sobór odbudowano w latach 90. minionego stulecia.

Gdyby zatem nie „kontekst putinowski”, cała sprawa rozeszłaby się zapewne szybko po kościach. Incydent z Pussy Riot otwiera, wbrew pozorom, całkiem przestronne pole do manewru prezydentowi Rosji – wcale nie jest więc jakimś strzałem we własną stopę wykonanym przez Kreml, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Większą szkodę wyrządziły Pussy Riot przywiędłej obecnie rosyjskiej opozycji, faktycznie ją kompromitując.

Na miesiąc przed „akcją” w soborze pusiki skakały na placu Czerwonym, wrzeszcząc koprolaliczny tekst dotyczący Putina i wtedy dwie z nich zostały ukarane mandatami odpowiadającymi równowartości 50 złotych. Po „akcji” w świątyni kara była znacznie surowsza, a Putin skorzystał z okazji i przeprosił publicznie kler i wiernych prawosławnych za tę profanację.

W dzisiejszym świecie jak należy traktować sacrum, pouczają nas akurat muzułmanie, którzy raczej nie doczekają się listów od dzielnych obrońców „więźniarek sumienia” z Pussy Riot. Tym bardziej Putin jako współczesny fidei defensor robi wrażenie, szczególnie może w naszym kraju, gdzie bezczeszczenie symboli religijnych sędzia (taki w todze, z łańcuchem i pod orłem) uznaje za sztukę.

REKLAMA