Wozinski: Ja, polityk

REKLAMA

Jestem politykiem – zwykłym politykiem, dobrze znanym wszystkim ludziom oglądającym na co dzień telewizję. Występowanie w telewizji i życie z podatków to moja pasja. To wszystko, czym się zajmuję.
Możesz być zdumiony, dlaczego chcę opisać swoją genealogię. Cóż, jest zwyczajnie ciekawa. Poza tym ludzie, którzy mnie znają, często nawet nie wiedzą, skąd się wziąłem. Wydaje im się, że jestem przypadkową osobą, która znalazła się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Ale prawda o mnie jest zdecydowanie inna: do życia powołały mnie instytucje pieczołowicie przygotowane przez wiele pokoleń. Na swoją karierę tak naprawdę nie wyłożyłem ani złotówki i nie musiałem nigdy uczciwie pracować.

Ja, polityk, choć jestem człowiekiem jak każdy inny, zasługuję na wyjątkowy podziw i zamierzam to udowodnić. Choć takich jak ja są na świecie miliony, ludzie nadal dają się nabierać na to, że w rzeczywistości im pomagam. Spójrz na mnie: czy już rozumiesz, kim jestem?

REKLAMA

Nieważne gdzie i w jakiej rodzinie się urodziłem – ważne, że chodziłem do państwowej szkoły. Tam nauczyłem się, że w społeczeństwie istnieje hierarchia. Nie liczą się twoje umiejętności ani uczciwość, tylko miejsce, jakie zdobędziesz sobie w grupie, która przebywa ze sobą w wyniku przymusu. Moja mama pracowała dla państwa i zaczynała od najniższej pozycji referentki w jakimś zapadłym urzędzie, ale przez lata budowała swoją pozycję intrygami i odpowiednio dobieranymi znajomościami, tak że po czterdziestce dostała już pracę w ministerstwie. Z kolei mój tata miał swoją firmę, która kilka razy była na granicy bankructwa, aż wreszcie dzięki znajomym w urzędzie miasta i dotacjom z budżetu państwa wyszła na prostą i dziś tata dokłada mi trochę do każdej kampanii.

Ukończyłem studia z byle czego, ale dzięki nim poznałem mnóstwo ciekawych osób. Dziś są prawnikami, urzędnikami i politykami takimi jak ja, dlatego spotykamy się często przy wódce powspominać dawne czasy imprez w akademiku. Na trzecim roku wyjechałem na wymianę za granicę, dzięki której nauczyłem się, jak wypowiadać się na tematy, o których nie wiem kompletnie nic. Na studiach dostałem też swój pierwszy grant na jakiś gówniany projekt o byle czym. Ledwo wyrobiliśmy się na czas, ale za to było dużo śmiechu. Wtedy też poznałem obecnego sekretarza generalnego mojej partii, który namówił mnie do zapisania się do partyjnej młodzieżówki.
Byłem wygadany, więc nie musiałem długo kserować dokumentów i robić korekty tekstów ówczesnego posła z mojego okręgu wyborczego (niedawno, gdy zostałem szefem lokalnych struktur, zdegradowałem go z listy wyborczej za tamte upokorzenia). Najpierw oddelegowali mnie na jakąś debatę, a potem zaczęli wysyłać do lokalnej telewizji. Mówiłem ponoć straszne brednie, ale szefowi podobał się zdecydowany i przekonujący ton głosu. Ufundowali mi więc cały szereg kursów i szkoleń z zakresu PR i autoprezentacji w Warszawie, która stała się odtąd moim miejscem zamieszkania.

Moje pierwsze wybory poszły gładko, gdyż byłem wysoko na liście, a na wiecach mówiłem tylko wyuczone formułki. Poza tym dostałem od partii wiele tysięcy na bilbordy i reklamy w mediach, więc wszystko poszło łatwiej, niż mogłem się tego spodziewać. Do dziś najbardziej zdumiewa mnie to, że przeszedłem całą tę drogę, choć cały czas mam taką samą (nikłą) wiedzę z zakresu ekonomii i filozofii. Od lat głoszę te same frazesy, a ludzie wciąż chcą w nie wierzyć.

Zaprzyjaźnione gazety i portale internetowe zawsze ubierają to, co robię, w odpowiednią ideologię, a ja świetnie nauczyłem się, jak dopasować się do ich publicystyki. Właściwie nawet nie wiem, dlaczego wybrałem tę stronę sceny politycznej, gdyż czuję, że równie dobrze mógłbym się wypowiadać z pozycji diametralnie przeciwnych. Na razie jednak liczę, że w obecnej formacji mam większe szanse na to, że zajdę naprawdę daleko. Może jak będę kiedyś rządzić, to naprawdę zacznę robić coś dobrego dla ludzi? Znajomy, który był kiedyś blisko premiera w kancelarii, twierdzi, że to niemożliwe. Lecz polityka to nie miejsce dla idealistów – obecny system i tak się nigdy nie zmieni, a na moje miejsce mogliby przyjść jeszcze gorsi.

A teraz pomyśl o tych wszystkich ludziach i umiejętnościach, które są potrzebne do wyprodukowania mnie, polityka. Gdzieś w fabryce w Wietnamie składane są układy scalone do mojego iPhone’a, którym wysyłam do swych kumpli z partii SMS-y z głupimi żartami o naszych przeciwnikach politycznych. Mój garnitur szyją kobiety w Chinach, które pracują tam po kilkanaście godzin dziennie tylko dlatego, że tacy jak ja zafundowali jej rodakom komunizm, a teraz łaskawie pozwalają się dorobić. Moje auto zostało złożone we Francji w fabryce, którą tamtejszy rząd podtrzymuje przy życiu tylko po to, żeby miejsca pracy nie uciekły za granicę. A pieniądze na moje utrzymanie pochodzą z podatków płaconych przez moich współziomków – Polaków.

Nigdy w życiu nie wyprodukowałem ani jednego użytecznego przedmiotu. Nie złożyłem ani jednego iPhone’a, nie uszyłem żadnego garnituru, nie przyłożyłem ręki do wyprodukowania ani jednego samochodu, a mimo to wciąż dostaję pieniądze zabierane przymusowo tym, którzy te rzeczy wytworzyli. Moja praca nie jest warta absolutnie nic. Jedyne, co robię, to wypowiadam się dla mediów, biorę udział w różnego rodzaju posiedzeniach, uczestniczę w rozmaitych spotkaniach i jeżdżę po kraju. Nawet wszystkie prace domowe wykonują za mnie zatrudnieni fachowcy, gdyż ja wiecznie nie mam na nie czasu.

Do wytworzenia mnie, polityka, nie jest potrzebny żaden odgórny plan. Powstałem wskutek dążeń milionów, a może nawet miliardów ludzi, którzy przy pomocy państwa chcą się dorobić. Potrzebują kogoś takiego jak ja – kogoś, kto będzie uzasadniał konieczność wprowadzania wciąż nowych regulacji, które tworzą beneficjantów państwowych ustaw. Moim celem jest dorabianie do tej nędznej gry otoczki poważnej polityki i walki o rację stanu. Rzecz jasna, to nie ja zbieram całą śmietankę z tego interesu, ale za to płacą mi wielokrotność średniej krajowej, a na dodatek nie muszę pracować. Ponadto dzięki byciu politykiem mam sposobność powstawiania rodziny i znajomych na ciepłe posady, a na emeryturze mogę liczyć na członkostwo w radach nadzorczych i inne honory, które za nic mi się nie należą.

Lekcja, którą chcę Wam przekazać, jest taka: istnienie takich ludzi jak ja jest całkowicie zbędne. Gdyby nie było mnie i moich kolegów po fachu, ludzie nadal składaliby iPhone’y, szyli garnitury oraz produkowali samochody. Gdyby tylko nie musieli płacić podatków, moje zajęcie straciłoby jakiekolwiek znaczenie, a ja sam musiałbym poszukać jakiejś prawdziwej pracy. Jestem pasożytem, który będzie wiecznie Was okłamywał, bo na kłamstwie zbudowana jest instytucja, dzięki której żyję. Dopóki jednak wyrażacie zgodę na moje istnienie, zamierzam wykorzystać daną mi okazję do maksimum i nie cofnę się przed żadnym nieuczciwym krokiem ani żadną manipulacją, gdyż w mojej profesji na powierzchni utrzymuje się tylko ten, kto wie, jak topić pozostałych.

Lektura pomocnicza: Leonard Read, „Ja, ołówek”.

REKLAMA