SMS-owy rabunek. Rząd zarabia miliony na akcjach charytatywnych

REKLAMA

Około 200 milionów złotych trafia rocznie do budżetu państwa z tytułu VAT-u od SMS-ów wysyłanych na cele charytatywne. Na nieuleczalnie chorych dzieciach zarabia więc najwięcej rząd Donalda Tuska. Na początku tego roku w życie miały wejść przepisy zwalniające charytatywne SMS-y z podatku od towarów i usług. Przepisy weszły w życie, ale zostały tak skomplikowane, aby nie dało się ich przestrzegać. Wszystko po to, aby rząd nie stracił ćwierć miliarda złotych wpływów z tego tytułu.

Około 1 miliarda złotych rocznie wydają Polacy na SMS-y popierające akcje charytatywne. Taka kwota wynika z szacunkowych danych udostępnianych przez operatorów telefonii komórkowej i niektóre instytucje dobroczynne. Największym zaufaniem Polaków cieszą się fundacje Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, POLSAT-u i TVN-u. To na ich konta trafia każdego roku większość z kwoty miliarda złotych. Fundacje te przekazują później pieniądze na leczenie chorych dzieci, na nowy sprzęt medyczny, na wyposażenie oddziałów leczących najmłodszych. Największym beneficjantem akcji charytatywnych nie są jednak dzieci, których leczenie jest możliwe dzięki pieniądzom zebranym z akcji. Największym beneficjantem jest resort finansów kierowany przez Jacka Rostowskiego. Do niego trafiają bowiem wpływy z VAT od charytatywnych SMS-ów.

REKLAMA

Według przepisów prawnych, stawka VAT na usługi telekomunikacyjne (taką jest wysłanie SMS-a) wynosiła 22%, a teraz, po podwyżce, już 23%. To oznacza, że miliard złotych z tytułu SMS-ów wysłanych na cele dobroczynne, daje budżetowi państwa wpływ w wysokości około 230 milionów złotych – prawie ćwierć miliarda.

Kara za dobre serce

Obserwując strony internetowe fundacji zajmujących się w Polsce działalnością dobroczynną, widzimy, że kwota wpłacana przez Polaków na te instytucje z każdym rokiem jest coraz większa. Rozszerza się również zakres pomocy świadczonej przez fundacje. Dla przykładu: Fundacja Radia Zet (w ramach akcji trwającej od 1 sierpnia 2011 do 31 lipca 2012 r. zebrała ponad milion złotych) wspomogła już nie tylko leczenie chorych dzieci, lecz również wakacyjny wyjazd dla dzieci z domu dziecka. Ale oznacza to również, że milion złotych przekazanych przez ludzi dobrej woli Fundacji Radia Zet przyniósł również ponad 220 tysięcy złotych dochodu Ministerstwu Finansów. Gdyby pieniądze te zostały w kieszeni darczyńców (lub trafiły na konto fundacji), można byłoby wydać je na leczenie dzieci, przez co udałoby się poprawić los dodatkowych maluchów.

A co stało się z pieniędzmi, które zasiliły państwo? Zostały zmarnowane przez monstrualną biurokrację Jacka Rostowskiego. Dramat tej sytuacji polega na tym, że wszyscy, którzy chcą z dobroci serca pomagać chorym dzieciom lub finansować im – za pośrednictwem fundacji – wakacje (dla wielu z nich jedyną atrakcję dzieciństwa), są za to karani. Płacą bowiem 23% podatku VAT. Jest to dolegliwość finansowa za szlachetny gest. Drugi dramat polega na tym, że pieniądze te trafiają do państwa. Zgodnie z polskim prawem (i polską konstytucją), państwo ma obowiązek zapewnić opiekę medyczną wszystkim (także biednym dzieciom). Jak państwo wywiązuje się z tego obowiązku to widać – służba zdrowia to jeden wielki bałagan, jedno wielkie złodziejstwo i jedno wielkie dziadostwo. W tej sytuacji jedynym sposobem, by wyleczyć część chorych, są akcje charytatywne. Im większy nieporządek w służbie zdrowia, tym więcej pieniędzy przekazują Polacy poprzez akcje charytatywne na pomoc osobom wymagającym leczenia. I tym większy zysk skarbu państwa – w postaci VAT. Tym samym więc im bardziej państwo łamie swoje własne prawa dotyczące ochrony zdrowia, tym więcej pieniędzy za to dostaje.

Prawny bałagan

W lipcu 2009 roku pojawił się pomysł zmian w prawie zwalniającym SMS-y charytatywne z podatku VAT. Najwięksi operatorzy telefonii komórkowej zjednoczyli się w akcji „SMS bez VAT”. Udało się im nawet doprowadzić do przedstawienia swojego stanowiska w Sejmie. Jeden z komunikatów mówi, że udało się „doprowadzić do publicznego wysłuchania”. Operatorzy trafili na właściwy moment. Zbliżały się wybory, większość kandydatów chciała jak najlepiej wypaść w oczach wyborców, a wśród Polaków, wrażliwych na cudze cierpienie, hasło zwolnienia SMS-ów dobroczynnych z VAT okazało się bardzo popularne. 4 sierpnia 2010 roku weszło w życie rozporządzenie ministra finansów w sprawie zwolnienia SMS-ów charytatywnych z VAT. Rozporządzenie okazało się prawnym bublem.

Rozporządzenie podpisane przez Jacka Rostowskiego zakładało zwolnienie charytatywnych SMS-ów z podatku VAT, ale tylko wówczas, jeśli spełnione zostanie osiem warunków. Najważniejszy polegał na tym, że zwolnienie obejmowało telefony na abonament, ale nie obejmowało telefonów na kartę. A to właśnie z takich telefonów wysyłano większość charytatywnych SMS-ów. Drugim, trudnym do spełnienia warunkiem była konieczność zawarcia pisemnej umowy pomiędzy operatorem sieci komórkowej a organizacją dobroczynną. Teoretycznie i to nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, iż podpisanie umowy wymagało od operatorów przygotowania zmian w systemie wystawiania faktur i bilingów. I było też mało opłacalne. Rachunek za telefon klient płacił po otrzymaniu faktury, a ta trafiała do niego najczęściej pod koniec miesiąca i zawierała dwutygodniowy termin płatności. Rzecz jednak w tym, że firma telekomunikacyjna musiała odprowadzić VAT od razu. Innymi słowy: musiała założyć za klienta i poczekać, aż zwróci jej to w rachunku. Ponieważ w akcjach charytatywnych udział brały miliony Polaków, wymagało to od firm „założenia” kwot idących w miliony złotych. Problem powstawał wtedy, kiedy darczyńca zwlekał z zapłaceniem rachunku. Wiele kontrowersji wzbudził również przepis mówiący o tym, że firmy telekomunikacyjne muszą wpłacać pieniądze na rachunki organizacji doroczynnych niezależnie od tego, czy darczyńcy zapłacili. Gdyby np. osoba, która wysłała SMS-a na cel charytatywny, następnego dnia zginęła, a jej rachunek okazałby się nieściągalny, fundacji pieniądze musiałby przekazać operator. I oczywiście zapłacić należny VAT. Takie rozwiązanie legislacyjne wywołało wątpliwości co do tego, czy jest zgodne z prawem unijnym.

Oczywiście chodziło nie o to, by sprawę ułatwić, tylko o to, aby przepisy skomplikować w taki sposób, żeby zniechęcić operatorów do pokonywania procedur zwalniających SMS-y z VAT. Wiadomo bowiem, że nic tak skutecznie nie jest w stanie zniechęcić przedsiębiorców do czegokolwiek jak właśnie biurokratyczne utrudnienia. A gdy w grę wchodziło 220 milionów złotych VAT, które można było stracić, armia urzędników Ministerstwa Finansów miała motywację, aby komplikować przepisy i uniemożliwić tę stratę skarbowi państwa. Na dzień dzisiejszy sytuacja jest taka, że wymogi zwalniające z VAT udało się spełnić tylko kilku operatorom. A więc do ogromnej większości SMS-ów dolicza się VAT, zasilając w ten sposób pazernego fiskusa, zarabiającego setki milionów na ciężko chorych dzieciach.

Jak słusznie zauważył Alexis de Tocqueville, nie ma takiej zbrodni ani takiego okrucieństwa, do którego nie byłby w stanie posunąć się łagodny i liberalny rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy…

REKLAMA