Cukiernik: Rostowski uderzy w banki nowym podatkiem. Zapłacą klienci

REKLAMA

Mimo powszechnej krytyki Ministerstwo Finansów forsuje wprowadzenie nowego podatku bankowego. Ostatecznie i tak najbardziej poszkodowani będą klienci.

Przepychanki w sprawie dodatkowego opodatkowania banków i instytucji finansowych – zarówno w Polsce, jak i na arenie unijnej – podatkiem od banków czy od transakcji finansowych trwają od dłuższego czasu. W szczególności uniokratom najbardziej zależy na tym ogólnounijnym podatku, gdyż dochody z niego miałyby wpływać bezpośrednio do kasy w Brukseli, bez przechodzenia przez budżety krajowe – tak jak to ma aktualnie miejsce w przypadku tworzenia całego budżetu Unii Europejskiej.

REKLAMA

W 2010 roku Komisja Europejska wyliczyła, że wpływy z wprowadzenia takiego podatku mogłyby wynieść co najmniej 50 mld euro rocznie. W Szwecji podatek ten został wprowadzony w latach 80., ale okazał się bardzo niekorzystny i w końcu go zlikwidowano.

Anders Borg, szwedzki minister finansów, przypomniał, że Szwecja zrezygnowała z pobierania podatku od transakcji finansowych po tym, jak około 90-99 proc. przedsiębiorstw handlujących papierami wartościowymi opuściło kraj. W rezultacie Szwecja nie miała z tego podatku niemal żadnych wpływów. W końcu w związku z silnym sprzeciwem ze strony Wielkiej Brytanii, gdzie w Londynie znajduje się jedno z ważniejszych centrów finansowych świata (zdaniem brytyjskiego Instytutu Adama Smitha, koszt wprowadzenia tego obciążenia w Wielkiej Brytanii wyniósłby około 25,5 mld funtów, a sam podatek mógłby również doprowadzić do zwiększenia niestabilności i podwyższenia kosztów transakcji bankowych), Unii Europejskiej jak na razie nie udało się wprowadzić nowego podatku. Tylko nowe francuskie lewicowe władze, nie czekając na decyzje Brukseli, wprowadziły u siebie podatek od transakcji finansowych, który zaczął obowiązywać 1 sierpnia br.

Opłata ostrożnościowa

Czyżby polski rząd PO-PSL wzorował się na Francuzach? Pierwotnie w intencji rządu Donalda Tuska podatek bankowy miał trafiać na osobny fundusz rezerwowy i wzmacniać stabilność systemu bankowego. Wpływy z tego podatku miały być zarządzane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Jednak zrezygnowano z tego pomysłu i Ministerstwo Finansów chce teraz, aby cała suma wpływała do skarbu państwa.

Sama konstrukcja nowego podatku bankowego jest bardzo skomplikowana i zawiła. Według ministerialnej propozycji, podstawą podatku ma być 12,5-krotność tzw. wymogu kapitałowego, czyli ilości pieniędzy, którymi banki muszą dysponować, aby móc udzielać kredytów. Od tej podstawy banki miałyby odprowadzać dwa razy w roku tzw. opłatę ostrożnościową, której stawka miałaby wynieść pomiędzy 0,05 proc. a 0,2 proc. (jeszcze nic nie jest przesądzone, bo projekt co prawda wyszedł już bez większych zmian z konsultacji społecznych, ale odbędą się jeszcze uzgodnienia międzyresortowe, a potem będzie nad nim pracował rząd).

W 2011 roku wymóg kapitałowy banków wynosił 67,5 mld zł. Oznacza to, że ostatecznie nowy specjalny podatek (nazwany dla zamydlenia oczu „antykryzysowym”) może przynieść fiskusowi sporą sumkę, bo coś pomiędzy 422 mln zł a prawie 1,7 mld zł. Można się spodziewać, że Ministerstwo Finansów raczej wybierze wariant stawki 0,2 proc., a nie 0,05 proc., co oznacza, że branża ban-kowa zapłaci tę wyższą kwotę. Aby być obiektywnym, należy podkreślić, że banki nie są sektorem poszkodowanym w polskiej gospodarce. Wręcz przeciwnie – fakt, iż branża bankowa jest mocno uregulowana, powoduje, że mamy do czynienia m.in. z ogromnymi kosztami wejścia na rynek, co oznacza, że istnieje na nim mała konkurencja, sprzyjająca dużym zyskom banków. Dowodem na to mogą być choćby bardzo dobre wyniki finansowe branży – konkurencja z pewnością spowodowałaby spadek zysków.

Tymczasem z roku na rok banki zarabiają coraz więcej i nie są to drobne kwoty. Tak więc nawet gdyby wprowadzono podatek bankowy na poziomie najwyższym z proponowanych, to i tak jego łączna suma wyniosłaby niewiele ponad 10 proc. zysków banków. Co jednak, jeśli w kolejnych latach banki nagle zarabiałyby mniej i gdyby naprawdę nie miały z czego zapłacić nowego haraczu?

Droższe usługi bankowe

Mimo takich wysokich zysków, jakie z braku prawdziwej konkurencji notują corocznie banki w Polsce, należy się spodziewać, że nie będą one chętne, by fiskusowi uiścić nowy podatek z własnej kieszeni. – Płacimy jako branża 5 mld zł rocznie podatku dochodowego, 2,5 mld zł na BFG, mamy płacić jeszcze 1,6 mld zł podatku bankowego, a do tego jeszcze spadną opłaty kartowe… – żalił się w „Gazecie Wyborczej” prezes jednego z banków. A nie można zapomnieć jeszcze o tzw. wpłatach stabilizacyjnych czy dodatkowych opłatach na system nadzoru. Dlatego można być pewnym, iż w związku z tym, że niemal każdy haracz fiskalny jest przerzucalny, to koszty tego podatku również zostaną przerzucone na korzystających z usług bankowych.

Będzie to możliwe przez wyższe opłaty za konta, karty płatnicze i kredytowe, niższe oprocentowanie lokat bankowych czy wyższe oprocentowanie kredytów. Zresztą banki co chwilę wymyślają nowe dodatkowe opłaty za swoje usługi, więc katalog możliwości jest ograniczony wyłącznie ludzką wyobraźnią.

Bądźmy pewni jednego: nowy podatek ministra Jana Vincent-Rostowskiego znacznie bardziej uderzy w klientów banków niż w same banki. – To skandal, że koszty kryzysu przerzuca się na szarych obywateli – mówi „Najwyższemu CZASOWI!” dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji. – Praktyka pokazuje, że banki odbiją sobie na klientach, podnosząc oprocentowanie kredytów lub wprowadzając prowizje za usługi, a przecież usługi bankowe w Polsce i tak są horrendalnie drogie – dodaje Teluk.

Zresztą propozycja nałożenia w Polsce na banki nowego haraczu nie jest żadnym novum. Taki punkt pojawił się w ostatnio prezentowanym programie gospodarczym PiS „Alternatywa”. Swój projekt ustawy wprowadzający podatek od transakcji finansowych przygotował też Ruch Palikota. Natomiast o hipokryzji rządzącej koalicji świadczy fakt, że kiedy w lutym br. głosowano w Sejmie nad projektem ustawy PiS wprowadzającej podatek od banków, towarzystw ubezpieczeniowych i funduszy inwestycyjnych, to posłowie koalicyjni opowiedzieli się przeciwko tej opłacie. A eksperci niezmiennie krytykują pomysł podatku bankowego.

– Zwiększanie jakichkolwiek podatków w czasie kryzysu nie jest działaniem antykryzysowym, tylko pokryzysowym – zauważa Witold Falkowski, prezes Instytutu Ludwiga von Misesa. – Rząd powinien się skoncentrować na oszczędniejszym gospodarowaniu środkami, którymi już dysponuje, a nie na zajeżdżaniu ledwo dyszącej szkapy, jaką jest polska gospodarka.

Jeśli minister Rostowski uważa, że banki zarabiają za dużo, to niech umożliwi większą konkurencję na rynku bankowym przez zniesienie nadmiaru regulacji i barier wejścia oraz niech zadba o skuteczniejsze egzekwowanie istniejącego prawa (co wyeliminowałoby z rynku oszustów, piramidy finansowe itp.) – dodaje w rozmowie z „Najwyższym CZASEM!” Falkowski.

Wymysły dziennikarzy?

Faktem bezspornym jest także to, że wprowadzenie podatku bankowego po raz kolejny oznacza, iż premier Donald Tusk, mówiąc delikatnie, najzwyczajniej mijał się z prawdą, kiedy w 2009 roku na spotkaniu w Katowicach zapewniał uroczyście (zresztą nie był to jedyny raz), że z powodu kryzysu na świecie co prawda podatków w Polsce nie może obniżać, ale za jego rządów nie dojdzie do podwyżki żadnych podatków. Podkreślił wtedy również, że wszelkie informacje medialne na temat podwyżek podatków są wymysłem dziennikarzy. Biorąc pod uwagę także inne podwyżki podatkowe, dziś wiemy, że nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością. Pozostaje smutne spostrzeżenie: dlaczego nasze władze nie biorą przykładu z centroprawicowego rządu Viktora Orbána, który na rok 2013 zapowiedział obniżenie o połowę podatku bankowego na Węgrzech, a rok później – jego całkowitą likwidację?

REKLAMA