Michalkiewicz o expose premiera: „To dar przebłagalny Tuska”

REKLAMA

No i co ja poradzę, skoro sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju co rusz skłania do przypominania złotej myśli Chestertona z opowiadania „Złamana szabla” z cyklu „Przygody księdza Browna”? Jak pamiętamy, chodzi o to, gdzie mądry człowiek ukryje liść. Ksiądz Brown odpowiada, że w lesie. No a jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi
las, żeby ukryć w nim liść. Czy premier Doland Tusk jest mądry? Zaprzeczanie byłoby niegrzeczne, a kto wie – może również niebezpieczne, bo skoro nawet Umiłowani Przywódcy drobniejszego płazu próbują dodawać sobie prestiżu przy pomocy niezawisłych sądów, to cóż dopiero premier?

Co prawda orzecznictwo niezawisłych sądów w takich sprawach podlega ewolucji i raz można lekce sobie ważyć nawet prezydenta, a innym znowu razem próba wykorzystania wizerunku prezydenta w grze komputerowej pociąga za sobą wyrok
skazujący. Czy zależy to od osoby prezydenta, czy od instrukcji – Bóg jeden wie, no i oczywiście oficerowie prowadzący – ale zwłaszcza w takiej sytuacji nigdy nie dość jest przezorności.

REKLAMA

Więc na wszelki wypadek załóżmy, że premier Donald Tusk jest mądry, tym bardziej że ostatnie wydarzenia pokazują, iż zachował się zgodnie z przewidywaniami Chestertona.

Mam oczywiście na myśli inicjatywę wygłoszenia przemówienia nazwanego „drugim exposé”, czemu towarzyszył wniosek o wotum zaufania w momencie, gdy pojawiło się wiele sygnałów wskazujących na zwijanie parasola ochronnego zarówno nad nim, jak i całym koalicyjnym rządem. Warto przypomnieć, że podobna sytuacja miała miejsce podczas tzw. afery hazardowej, kiedy to premier Tusk musiał z rządowej pirogi wyrzucić na pożarcie murzyńskich chłopców w osobach posła Chlebowskiego i ministra Drzewieckiego.

Afera hazardowa była pierwszą wymierzoną w rząd premiera Tuska – tymczasem teraz rządem wstrząsnęły aż trzy afery naraz: taśmowa – z udziałem ministra Sawickiego i aż dwie afery trumienne – jedna związana z zamianą nieboszczyków, a druga z zakupem trumien.

Mówiąc o aferach trumiennych, nie mogę się opędzić od wspomnienia z dzieciństwa, pokazującego przekładanie się wielkiej polityki na towarzyskie nieporozumienia. Byłem mianowicie świadkiem awantury między dwoma kawalerami, z których jeden był synem stolarza zajmującego się m.in. wyrobem trumien. W pewnym momencie jego przeciwnik wytknął go palcem z okrzykiem: „Truman! W trumnie umarł!”. Ciekawe, czy premier Tusk uznałby taki okrzyk za zaszczytne porównanie, czy przeciwnie – za obraźliwy epitet?

Więc nie tylko trzy kolejno następujące po sobie afery, ale i sondaże pokazujące przewagę PiS nad Platformą Obywatelską, które „syna Przymierza”, czyli pana prof. Jana Hartmana, skłoniły do wydania okrzyku „Tusku, k****, zrób coś!” Na takie dictum trudno nie zareagować i nie jest wykluczone, że tym „czymś”, co postanowił zrobić premier Tusk, było właśnie wspomniane exposé. Było ono podobne do wcześniejszego manifestu programowego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, w którym zapowiedział on nie tylko niebywałe dobrodziejstwa, ale w dodatku wszystkie one miały zostać uzyskane bez pieniędzy.

Exposé premiera Tuska wyglądało podobnie, bo o ile na początku zauważył, że chociaż kryzysu nie wpuści za bramę, to przecież tak czy owak da on o sobie znać, to w drugiej, optymistycznej części nakreślił gigantyczny program inwestycyjny, wymagający wydania co najmniej 800 mld złotych. Skłoniło to niektórych komentatorów do dociekań, w jaki sposób premier Tusk zdołał przez noc zebrać tak wielką sumę pieniędzy – ale wiadomo, że te wszystkie inwestycje, te „obwodnice w Markach” i inne wynalazki to był tylko las, w którym pan premier próbował przemycić listek w postaci „Inwestycji Polskich”.

Te „Inwestycje Polskie” to ma być nowa instytucja, coś w rodzaju Ministerstwa Inwestycji, z budżetem rzędu 40 mld złotych, na który mają złożyć się spółki z udziałem skarbu państwa, a także dochody z prywatyzacji – oczywiście jeśli pozostanie jakaś nadwyżka po pokryciu kosztów obsługi długu publicznego.

Dzięki temu „Inwestycje Polskie” będą inwestowały, a właściwie nie tyle może inwestowały, co przede wszystkim koordynowały inwestowanie państwowych pieniędzy – tych co najmniej 800 mld złotych. Pomijam już okoliczność, że najpierw te 800 mld złotych rząd będzie musiał jakoś wydrenować z porażonej kryzysem gospodarki – bo wiadomo, że wydrenuje tyle, a nawet jeszcze więcej – ponieważ ważniejsze jest coś innego. Otóż podejrzewam, że „Inwestycje Polskie” to jest przebłagalny dar dla bezpieczniackich watah w postaci dodatkowego żerowiska dla ubowniczków młodych, dzięki czemu przed okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi dynastiami otworzą się perspektywy świetlanej przyszłości, z możliwością założenia mnóstwa nowych starych rodzin, które zagwarantują im ciągłość. Za taką cenę razwiedka z pewnością może odroczyć premieru Tusku moment egzekucji – bo skoro tak sobie to wykombinował, to niech tam będzie tym premierem, co to w końcu komu szkodzi?

40 miliardów to ani dużo, ani mało, ale raczej dużo, zwłaszcza że w perspektywie może być dziesięć razy więcej, bo wprawdzie premier Tusk mówił o 800 miliardach, ale wiadomo, że dlatego, żeby było ładniej, bo tak naprawdę to dobrze, jak wygospodaruje połowę. W końcu Polska to nie wyspa skarbów!

Wnioskując o wotum zaufania dla swojego rządu, premier Tusk uzyskał 233 głosy poparcia przeciwko 219, osiągając w ten sposób cele propagandowe. Po pierwsze – pokazał opozycji, że konstruktywne wotum nieufności nie ma szans powodzenia, po drugie – przeczołgał wicepremiera Pawlaka, który chyba już zaniecha wszelkich rozmów z opozycją, a po trzecie – również stronnikom pobożnego ministra Gowina pokazał, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie można być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem. No to chyba jest mądry, a w każdym razie sprytny, no nie?

REKLAMA