Peer Steinbruck. Lewicowiec, który stanie w szranki z Angelą Merkel

REKLAMA

Zarząd Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) jednogłośnie nominował byłego ministra finansów RFN Peera Steinbrücka na kandydata partii na kanclerza rządu w przyszłorocznych wyborach do Bundestagu. Tym samym w Niemczech nastąpiło otwarcie kampanii wyborczej.

Prasowe spekulacje, kto będzie lokomotywą kampanii wyborczej SPD i jej kandydatem na szefa rządu Niemiec, trwały do 28 września rano. Tego dnia już było wiadomo, choć jeszcze nieoficjalnie, że nie będzie nim ani aktualny i mało charyzmatyczny szef partii (od listopada 2009 r.) Sigmar Gabriel ani Frank-Walter Steinmeier – były wicekanclerz i minister spraw zagranicznych Niemiec. Władze SPD postawiły na Peera Steinbrücka, bo w rankingach popularności wyprzedzał on wyraźnie paru swoich partyjnych kolegów. A ponadto jego główny wewnątrzpartyjny rywal – Steinmeier – jako kandydat SPD na kanclerza już raz wyraźnie przegrał z Angelą Merkel i jej chadekami (w roku 2009) i w połowie września br. z ponownego kandydowania dyskretnie zrezygnował. Ogłaszając nominowanie Peera Steinbrücka, Sigmar Gabriel poinformował, że głównym celem SPD jest utworzenie po przyszłorocznych wyborach (we wrześniu) rządowej koalicji z partią Zielonych.

REKLAMA

Kilka godzin później, na konferencji prasowej w Berlinie, Steinbrück oświadczył, że głównym powodem, dla którego postanowił stanąć do wyborczej walki z kanclerz Merkel i chadekami z CDU i CSU jest jego przekonanie, że „Niemcy są bardzo źle rządzone”. Ocenił obecny rząd chadeków i demoliberałów z FDP jako „jeden z najgorszych, o ile nie najgorszy rząd od czasu powstania Republiki Federalnej”, rząd „bez wizji” pomyślnej przyszłości dla Niemiec. W następnych dniach w serii wywiadów prasowych wyraził przekonanie, że poprowadzi socjaldemokratów do zwycięstwa i zostanie następcą Willi Brandta i Helmuta Schmidta – kolejnych kanclerzy rządu z SPD z lat 1969-1982 – oraz Gerharda Schrödera, kanclerza rządu RFN w latach 1998-2005.

65-letni Peer Steinbrück jest posłem SPD od roku 2009. W latach 80. i 90. piastował szereg stanowisk ministerialnych w Szlezwiku-Holsztynie i Północnej Nadrenii-Westfalii. Pochodzi jednak z dość zamożnej mieszczańskiej rodziny architekta i nauczycielki biologii (z pochodzenia Dunki) z Hamburga, gdzie dorastał i studiował. Był federalnym ministrem finansów w gabinecie tzw. wielkiej koalicji CDU/CSU i SPD – w okresie od listopada 2005 do listopada 2009 roku. Według dość powszechnej opinii politycznych i prasowych komentatorów, dobrze się wówczas sprawdził w tej roli, szczególnie w roku 2009 – roku „kryzysu” i recesji w Niemczech.

Wcześniej – w latach 2002-2005 – był premierem rządu najludniejszego i politycznie najważniejszego kraju związkowego Niemiec – Północnej Nadrenii-Westfalii. W maju 2005 roku premier Steinbrück i SPD wyraźnie przegrali wybory w tym przemysłowym landzie. Ta wielkiej wagi porażka i wyraźna zmiana ówczesnych nastrojów społeczeństwa skłoniła wówczas szefa SPD i kanclerza Gerharda Schrödera do postawienia wszystkiego na jedną wyborczo-polityczną kartę – do skrócenia kadencji Bundestagu i przyspieszenia wyborów (co później dla SPD okazało niekorzystne, mimo osiągnięcia niemal wyborczego remisu w rozgrywce z chadekami). Niektórzy działacze SPD mają o to pretensje do dziś – głównie do Schrödera, ale do Steinbrücka też.

Trzy lata temu socjaldemokraci już bardzo wyraźnie przegrali z CDU/CSU wybory do Bundestagu, osiągając swój najgorszy wynik w historii tych wyborów. Osiągnęli zaledwie 23 proc. poparcia (wobec 33,8 proc. chadeków). Teraz chcą więc koniecznie wygrać z chadekami, a przynajmniej osiągnąć dobry wynik – ok. 35-36 proc. głosów, tj. mniej więcej tyle, ile otrzymali w pamiętnych wyborach do Bundestagu we wrześniu 2002 roku (wyborach z bardzo dynamiczną kampanią kanclerza Schrödera) – ponad 38,5 proc. głosów, a także w roku 2005 (34,2 proc.).

Dlatego obecnie Peer Steinbrück stanowczo ostrzega Niemców przed dalszymi rządami Angeli Merkel i jej ministrów. Argumentuje, że obecna koalicja nie dość energicznie angażuje się w proces naprawy sytuacji gospodarczej i finansowej krajów strefy euro oraz finansów Niemiec. Jego słowa są uważnie słuchane, bo od co najmniej trzech lat cieszy się on renomą eksperta w sprawach finansów i gospodarki. Od tego czasu Steinbrück zarabia każdego roku sto kilkadziesiąt tysięcy euro na zlecanych mu ekspertyzach i analizach, a przede wszystkim na wykładach (m.in. na konferencjach organizowanych przez banki). Jest też członkiem kilku rad nadzorczych wielkich firm, co również nie podoba się wielu jego partyjnym kolegom. W związku z nasilającą się krytyką jego działalności zarobkowej i wykładowej kandydat SPD na kanclerza rządu zapowiedział, że od października br. nie będzie już przyjmował żadnych honorariów za wykłady i zrzeknie się swej dotychczasowej funkcji w radzie nadzorczej wielkiego koncernu ThyssenKrupp.

Natomiast miliony przeciętnych Niemców dobrze zapamiętały jego spełnioną obietnicę, złożoną w telewizji w dniach wielkiego niepokoju jesienią 2008 roku, gdy bankrutowały niektóre niemieckie wielkie banki – obietnicę, że wszelkie oszczędności obywateli pozostaną nietknięte, nie doznają żadnego uszczerbku. I faktycznie – do dziś nie doznały. Dlatego część politologów i komentatorów prasowych uważa, że w czasie kryzysu waluty UE i gospodarki większości krajów Europy to właśnie Peer Steinbrück może zdobyć zaufanie wielu nowych wyborców dla przyszłego rządu SPD – również niektórych z tych, którzy w poprzednich wyborach, z innych względów, popierali chadeków czy Zielonych.

Spore uznanie fachowców przyniósł mu też ponoć jego niedawny plan reformy systemu bankowego w Niemczech i innych krajach UE – Steinbrück zaproponował m.in. stanowcze rozdzielenie bankowości inwestycyjnej od pozostałych obszarów działań europejskich banków. Ale niektórych polityków, bankierów i ekonomistów, szczególnie tych spoza kręgów związanych z SPD, niepokoi to, że ten ewentualny przyszły kanclerz rządu nie wyklucza możliwości wynegocjowania tzw. trzeciego pakietu finansowej pomocy dla bankrutującej Grecji – nawet w razie faktycznego niespełnienia przez władze w Atenach niektórych podstawowych warunków postawionych im wiosną br. przez władze UE i MFW przy uzgadnianiu „drugiego pakietu”.

Zdaniem Steinbrücka, najbardziej zadłużone eurokraje w ciągu najbliższych siedmiu czy ośmiu lat „nie otrzymają żadnych pieniędzy na rynkach kapitałowych” i do tego czasu Niemcy „będą zmuszone wspierać je finansowo”. Zasugerował też, że Grekom należy dać „nieco więcej czasu” na przeprowadzenie obiecanych przez nich reform i budżetowych oszczędności.

Sondaże popularności polityków, m.in. ten zamówiony już po nominowaniu Peera Steinbrücka przez państwową telewizję ARD, wskazują jednak na wyraźną, kilkunastoprocentową przewagę Angeli Merkel nad wyborczym liderem SPD. W związku z tym kandydat socjalistów oświadczył, że jeśli wybory wygra, to natychmiast zajmie się „pilną sprawą” podwyżki niektórych podatków, w tym podatków dochodowych dla najbogatszych obywateli. Według opinii Steinbrücka, możliwa jest nawet kombinacja podwyżki podatków i jednoczesnych kroków oszczędnościowych – w celu skutecznej konsolidacji budżetu. Zapowiedział też znaczne zaostrzenie i zwiększenie regulacji sektora bankowego – nie tylko w Niemczech. Kategorycznie wykluczył przy tym możliwość zawiązania przez SPD koalicji z dość radykalną (i w większości swego składu pokomunistyczną) partią Lewica i z Partią Piratów. Wykluczył też swój ponowny osobisty udział w ewentualnej kolejnej „wielkiej koalicji” SPD z CDU/CSU.

REKLAMA