Prawdziwi mordercy Jerzego Popiełuszki nie ponieśli żadnej kary

REKLAMA

19 października minęła kolejna rocznica porwania ks. Jerzego Popiełuszki przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią. Po 28 latach od tamtego wydarzenia udało się beatyfikować kapłana, ale nie udało się wyjaśnić okoliczności tej zbrodni i ustalić jej bezpośrednich sprawców. Wszystko wskazuje, że nadal cieszą się oni wolnością i pobierają wojskowe emerytury.

20 października 1984 roku opinię publiczną w Polsce poruszyła informacja o porwaniu ks. Jerzego Popiełuszki – kapłana parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Dzień wcześniej – 19 października – ks. Popiełuszko przybył do parafii pod wezwaniem św. Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy, gdzie wygłosił patriotyczne kazanie. Zakończył je znamiennymi słowami: „Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Były to ostatnie słowa wypowiedziane publicznie przez kapłana. Gdy wieczorem tego dnia wracał do Warszawy, w rejonie miejscowości Górsk na drodze do Torunia został wraz ze swoim kierowcą, Waldemarem Chrostowskim, porwany przez Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękalę i Waldemara Chmielewskiego – funkcjonariuszy Departamentu IV MSW, zajmującego się zwalczaniem Kościoła katolickiego.

REKLAMA

Tamtego wieczoru – 19 października 1984 roku – rozpoczęła się trwająca kilka dni droga śmierci kapłana. O uprowadzeniu ks. Jerzego poinformował kierowca księdza, Waldemar Chrostowski, któremu w niejasnych okolicznościach udało się uciec z samochodu, w którym sprawcy wieźli porwanego księdza. Nad ranem 20 października sprawcy przekazali pobitego i udręczonego księdza kolejnej ekipie ludzi Kiszczaka, a sami wrócili do Warszawy. Tymczasem ksiądz Jerzy Popiełuszko był w kolejnych miejscach swojego pobytu torturowany i zmuszany do tajnej współpracy przez swoich oprawców – specjalną trzyosobową grupę, złożoną z ludzi wojskowego kontrwywiadu. Miała ona dokończyć nieudaną próbę werbunku księdza przez kpt. Piotrowskiego i jego kolegów. Członkowie specgrupy przez kolejne dni, racząc się obficie alkoholem, poddawali księdza torturom, usiłując zmusić go do współpracy. Determinacja wojskowych oprawców była tak duża, że w efekcie stosowanych przez nich tortur zamęczyli księdza na śmierć.

Wiele dowodów przemawia za tym, że śmierć księdza mogła nastąpić ostatecznie 25 października 1984 roku. Jednak odnalezienie zwłok zamęczonego księdza miało miejsce dopiero 30 października. Wiele również wskazuje, że w okresie pomiędzy 25 a 30 października zwłoki księdza zostały wydobyte z Wisły, poddane pierwszym oględzinom, a następnie ponownie wrzucone do Wisły, by móc zostać ostatecznie wydobyte w dniu 30 października 1984 roku. Po prawie 30 latach nurkowie biorący udział w akcji wydobycia księdza nadal unikają prokuratury, obawiając się o swoje życie.

Sądowy teatr

Gdy w dniach 25-30 października 1984 roku trwały jeszcze działania poszukiwawcze porwanego księdza, w MSW już dobrze wiedziano, że duchowny nie żyje. Dlatego właśnie w wąskim kręgu pod nadzorem szefa MSW intensywnie pracowano nad oficjalnym scenariuszem zbrodni księdza. Kiszczak postanowił, aby w tworzonym scenariuszu przebiegu zbrodni rolę jej sprawców odegrali kpt. Piotrowski i jego dwaj podwładni. Do nich szef MSW postanowił dokooptować jeszcze wiceszefa Departamentu IV – płk. Adama Pietruszkę. O ile dość szybko udało się Kiszczakowi przekonać o konieczności przyjęcia na siebie roli sprawców zbrodni grupę Piotrowskiego, wzmacniając to złożoną im obietnicą szybkiego wyjścia z więzienia, o tyle znacznie trudniej było w przypadku płk. Pietruszki, który nie miał „specjalnej ochoty” uczestniczyć w teatrze Kiszczaka i zagrać w nim roli współsprawcy śmierci księdza.

Kiszczak nie zdołał przekonać do tego płk. Pietruszki nawet w osobistej rozmowie z nim, jaka miała miejsce 2 listopada 1984 roku, a więc zaledwie kilka godzin przed jego oficjalnym zatrzymaniem. Gdy Kiszczak mianował już sprawców zbrodni, pozostało jeszcze uzgodnienie szczegółów zdarzeń z prokuraturą i wybór składu orzekającego Sądu Wojewódzkiego w Toruniu. Ale i tutaj szef MSW mógł liczyć na znalezienie odpowiednich ludzi, którzy „nie poszerzaliby sprawy w głąb” i z którymi mógłby znaleźć „wspólny język”. Krótko mówiąc: Kiszczak umiejętnie narzucił swój scenariusz zbrodni. Pozostali jeszcze adwokaci rodziny ks. Jerzego, czyli mecenasi: Edward Wende, Jan Olszewski, Krzysztof Piesiewicz i Andrzej Grabiński. Ale tych Kiszczak postanowił w pełni „operacyjnie zabezpieczyć” w trakcie trwania procesu, dzięki czemu jego Biuro Śledcze, mając stenogramy ich rozmów, mogło na bieżąco analizować ich procesowe posunięcia.

W rezultacie skrupulatnie przygotowanego scenariusza Sąd Wojewódzki w Toruniu, któremu przewodniczył sędzia Artur Kujawa, a sprawozdawcą był sędzia Jurand Maciejewski, 7 lutego 1985 roku skazał kpt. Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękałę i Waldemara Chmielewskiego za uprowadzenie, torturowanie i zabójstwo ks. Jerzego na kary kolejno 25, 15 i 14 lat pozbawienia wolności. Ich przełożony, płk Adam Pietruszka, któremu toruński sąd przypisał sprawstwo kierownicze zbrodni, tak jak Piotrowski otrzymał karę 25 lat więzienia. Teraz pozostało tylko zadbać o to, aby zapadły wyrok propagandowo przedstawić w szatach praworządności, jaka miała istnieć w PRL.

Kij i marchewka

Po procesie, w ciągu kolejnych lat Kiszczak stosował wobec skazanych taktykę kija i marchewki. Z jednej strony całkowicie kontrolował odsiadujących wyrok SB-eków i ich rodziny, z drugiej zaś zadbał o złagodzenie im odbywanej kary w zamian za milczenie. W 1986 roku w wyniku interwencji szefa MSW Adamowi Pietruszce złagodzono karę do 15 lat, Leszkowi Pękali do 10 lat, Waldemarowi Chmielewskiemu do 8 lat. W grudniu 1987 roku sprawców objęła kolejna amnestia – Pietruszce złagodzono karę z 15 do 10 lat (wyszedł na wolność w 1995 r.), Pękali z 10 do 6 lat, Chmielewskiemu z 8 do 4 lat i 6 miesięcy. Piotrowskiemu zamieniono karę z 25 na 15 lat, wyszedł na wolność w 2001 roku. Sprawcy nigdy nie zdecydowali się złożyć prawdziwych zeznań co do swojego udziału w zbrodni na ks. Jerzym.

Jeśli można było ich sądzić, to ich wina na pewno powinna zostać ograniczona do porwania księdza i brutalnego pobicia, ale nie powinna obejmować zabójstwa duchownego. Prawdziwi sprawcy zabójstwa – trzyosobowe komando specjalne – uniknęli jakiejkolwiek odpowiedzialności za zbrodnię. Nadal pozostają na wolności, pobierają wojskowe emerytury i cieszą się zdrowiem.

Prawda przegrywa

Po 1989 roku kilkakrotnie usiłowano rozwikłać tajemnicę zbrodni na ks. Jerzym i dotrzeć do prawdziwych sprawców zabójstwa. Po raz pierwszy miało to miejsce na początku lat 90., gdy w Departamencie Prokuratury Ministerstwa Sprawiedliwości powstał zespół złożony z kilku prokuratorów, którzy mieli przyjrzeć się działalności podległemu w ostatniej dekadzie PRL Kiszczakowi resortowi MSW. W zespole tym znalazł się m.in. prokurator Andrzej Witkowski, który zajął się ponownie sprawą zamordowania ks. Popiełuszki. Gdy jesienią 1991 roku Witkowski postanowił przedstawić Kiszczakowi zarzuty manipulowania śledztwem w sprawie śmierci ks. Jerzego oraz zarzut bezprawnej inwigilacji księdza, śledztwo zaczęło być blokowane, a Witkowski został wkrótce odsunięty od jego prowadzenia. Niebawem też akta śledztwa Witkowskiego na długie lata zaległy szafy prokuratury. Witkowski musiał czekać następne 10 lat, zanim ponownie mógł zająć się śledztwem w sprawie mordu na ks. Jerzym. Tym razem śledztwo było prowadzone w ramach Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Niestrudzony prokurator musiał jednak zaczynać wszystko od początku, bo cały dorobek jego śledztwa z lat 1990-1991 przepadł bez wieści. Nigdy nie udało się ustalić, w jaki sposób zniknęły dokumenty z tego śledztwa i wiele ważnych dowodów. Po blisko trzech latach prowadzenia śledztwa, na początku października 2004 roku, Witkowski znowu planował postawienie zarzutów Kiszczakowi.

Gdy wiedza ta dotarła do kierownictwa IPN, został wezwany przed oblicze Kolegium IPN – politycznego ciała doradczego ówczesnego Prezesa IPN, prof. Leona Kieresa. Wtedy właśnie okazało się, że swoje śledztwo – jak to ujął jeden z członków tego gremium – prowadzi „wbrew badaniom historycznym”. Witkowski został po raz drugi odsunięty od śledztwa i niebawem opuścił IPN-owską Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. W ciągu następnych lat śledztwem zajmowali się kolejni prokuratorzy IPN, ale tak naprawdę nie było w ich działaniach determinacji w dotarciu do prawdy o zbrodni.

W 2012 roku jego sfinalizowanie nie jest chyba już możliwe. Sam IPN pogrążony został w problemach bieżących związanych ze swoim funkcjonowaniem, z których najważniejsze to przeprowadzka do nowego lokalu i sprawy budżetowe. Tymczasem prawda o zbrodni na ks. Jerzym przegrała po raz kolejny. Tym razem może to być przegrana ostateczna…

REKLAMA