Szymowski: Wielkie hamowanie! Rząd dobije kierowców

REKLAMA

W przyszłym roku wejść w życie mają nowe przepisy o ruchu drogowym. Drastycznie wzrosną stawki mandatów, zmniejszony zostanie limit punktów karnych, a tzw. piratów drogowych będą czekać obowiązkowe szkolenia, testy, kursy i egzaminy. Nowe przepisy mogą się okazać zabójcze nie dla piratów drogowych tylko dla przedsiębiorców, którzy będą musieli oszukiwać już nie tylko skarbówkę i biurokrację, ale też drogówkę.

1000 złotych – mandat w takiej wysokości zapłacić będzie mógł kierowca, który przekroczy prędkość o więcej niż 51 km/h. Stanie się tak, jeśli w życie wejdą przepisy przygotowywane od lipca tego roku przez zespół sejmowy do spraw bezpieczeństwa ruchu drogowego. Twórca nowych przepisów – Adam Jasiński – tłumaczy, że chodzi nie o podwyżkę, a o „waloryzację”. Gdy obecny taryfikator mandatów wprowadzono w życie, w 1997 roku, średnia pensja wynosiła mniej niż 1100 złotych, a dziś wynosi ponad 3 tysiące złotych. Jest to więc, jego zdaniem, dopasowanie kar do dzisiejszych warunków rynkowych. Rzecz w tym, że nowe prawo – jeśli zostanie wprowadzone w życie – może się przyczynić do spowolnienia gospodarczego.

REKLAMA

Podwyżka za podwyżką

9 czerwca tego roku w życie weszło rozporządzenie podpisane przez aż trzech (sic!) ministrów: infrastruktury, spraw wewnętrznych oraz sprawiedliwości. Rozporządzenie zwiększyło liczbę punktów karnych przyznawanych za wykroczenia drogowe. I tak np. za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych można dostać 5 punktów karnych (wcześniej zero), za rozmowę przez telefon komórkowy podczas jazdy – 5 punktów karnych (wcześniej żadnego), za przewożenie dzieci bez fotelika – 6 punktów zamiast 3, za przewożenie pasażerów bez zapiętych pasów – 4 punkty zamiast jednego. Wprowadzono więc drakońskie kary za czyny, które w ogóle nie powinny stanowić wykroczenia.

Kolejnym etapem w walce z „piratami drogowymi” jest więc podwyżka kar pieniężnych. Założenia nowego aktu prawnego prezentujemy w tabelce obok. Oficjalnie mandaty mają odstraszyć cudzoziemców, którzy nie muszą się obawiać punktów karnych. Dziura budżetowa robi się coraz większa, więc każdy sposób, aby zwiększyć wpływy do skarbu państwa, dla władzy jest dobry. A poprawa bezpieczeństwa na drogach jest znakomitym pretekstem do realizacji tego zadania.

Chodzi o pieniądze

W budżecie na 2012 rok minister finansów Jacek Rostowski zaplanował po stronie wpływów aż 1,24 miliarda złotych z tytułu dochodów z mandatów karnych i grzywien. Rzeczywistość okazała się jednak złośliwa. Kierowcy inwestują w sprzęt pozwalający uniknąć kontroli drogowej – głównie w CB Radio – i wzajemnie się ostrzegają przed patrolami policyjnymi i sprawnymi radarami. W pierwszym kwartale fiskusowi udało się „ściągnąć” zaledwie 4,4 miliona złotych mandatów, a więc tylko drobną część środków zaplanowanych przez ministra finansów. Aby podreperować stan finansów państwa, Jacek Rostowski zainwestował w 300 nowych fotoradarów, które zostaną ustawione przy drogach w całym kraju. Państwo kupi również wyposażenie, aby uzbroić już istniejące atrapy radarów. Doprowadzi to do tego, że albo ruch samochodowy w całej Polsce zostanie sparaliżowany (zachowując ograniczenia prędkości, drogę z Warszawy do Krakowa można byłoby pokonać w siedem godzin), albo kierowcy ruszą po antyradary. Obserwując jednak wzrastające zainteresowanie tymi produktami (widoczne choćby na popularnym internetowym portalu aukcyjnym), należy raczej spodziewać się tego drugiego scenariusza. Zmienione prawo rozszerzyło również uprawnienia Generalnej Inspekcji Transportu Drogowego. Ta niepotrzebna zupełnie instytucja, dotychczas zajmująca się kontrolowaniem ruchu ciężarowego (głównie masy i stanu technicznego), od kilku miesięcy pomaga policji karać sprawców wykroczeń drogowych.

„Krokodyle” – jak w żargonie drogowców nazywa się inspektorów – zajęli się więc ujawnianiem przypadków przekraczania prędkości. I wystawianiem mandatów. Rząd jest już tak zdesperowany, że pozwolił, by właściciele samochodów brali na siebie odpowiedzialność za wykroczenia i płacili mandaty, nawet jeśli nie byli sprawcami wykroczenia (nie dostają wówczas punktów). Ten system ma mobilizować właścicieli, aby płacili bez szemrania. I to w czasie, kiedy statystyka dotycząca wypadków wcale nie poraża. W pierwszym półroczu zginęło prawie 1800 osób, a więc wcale nie mniej niż w latach poprzednich. Jak widać, w całym systemie mandatów chodzi nie o żadne bezpieczeństwo na drogach, tylko o pieniądze. Dowodzi tego zresztą wystąpienie Antoniego Dudy – szefa policyjnych związkowców – który w styczniu tego roku ujawnił, że przełożeni żądają od policjantów wyrabiania „normy” mandatów. Czyli ustalają limit nałożonych dziennie kar i punktów.

Złodzieje czasu

W styczniu 2013 roku zmienią się również zasady postępowania wobec kierowców nagminnie łamiących przepisy ruchu drogowego. Dotychczas każdy kierowca może zgromadzić na swoim koncie 24 punkty karne. Po przekroczeniu tego limitu traci uprawnienia i musi ponownie przystąpić do egzaminu. Dziś obowiązują również specjalne kursy reedukacyjne pozwalające kierowcy stracić 6 punktów karnych. Kosztuje to 300 złotych, odbywa się w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego i polega na oglądaniu filmów pokazujących zdjęcia z wypadków samochodowych. Przepisy dopuszczają możliwość odbycia takich kursów dwa razy w ciągu roku. Czyli można stracić łącznie 12 punktów. Obecność tych samych osób na kursach pozwala dojść do wniosku, że cały system nie przynosi rezultatów, a reedukacja kierowców jest fikcją. Kursy stają się złem koniecznym. Ostatnio zresztą coraz mniej popularnym. Egzamin poprawkowy kosztuje ponad 100 złotych (a więc mniej niż kurs) i pozwala wyzerować punktowe konto, a kurs (droższy i zabierający więcej czasu) odejmuje ich tylko sześć. Dla wprawnego kierowcy problemem nie jest zdanie egzaminu praktycznego. Ze stratą czasu wiąże się natomiast przygotowanie do egzaminu teoretycznego, na którym pytania nie mają często żadnego związku z rzeczywistością.

Ten stan się zmieni. W styczniu wejdą w życie przepisy, na podstawie których przekroczenie limitu 24 punktów karnych skutkować będzie nie odebraniem uprawnień, a koniecznością wzięcia udziału w kursie szkoleniowym. Jednak kurs taki trwał będzie nie kilka, a kilkanaście godzin. To oznacza, że trzeba będzie na niego poświęcić parę dni. Każdy absolwent takiego „kursu” będzie podlegał pięcioletniemu okresowi szczególnego nadzoru. Jeśli w tym okresie ponownie przekroczy limit 24 punktów w ciągu roku, straci prawo jazdy. Aby je odzyskać, będzie musiał zapisać się ponownie na kurs jazdy, uczestniczyć w wykładach i wyjeździć 20 godzin z instruktorem. Dopiero potem będzie mógł przystąpić do egzaminu teoretycznego i praktycznego. Gdy go zda, będzie traktowany jak kierowca początkujący. A ten – przypomnijmy – w myśl obecnych przepisów przez pierwszy rok może zebrać 20 punktów. A w myśl nowych przepisów może popełnić najwyżej dwa wykroczenia. Po drugim może stracić prawo jazdy. Czyli de facto może stracić uprawnienia już jadąc do domu po odebraniu dokumentu z urzędu. Oficjalnie ma to poprawić bezpieczeństwo, bowiem ze statystyk wynika, że najwięcej wypadków powodują młodzi, niedoświadczeni kierowcy. Teraz za niedoświadczonego kierowcę będzie można uznać tego, kto wprawdzie przejechał milion kilometrów, ale z powodu punktów musiał zdawać ponownie egzamin.

Policjant, czyli pan i władca

Niestety nowe przepisy mają jeszcze jedną, ogromną wadę. Policja nie będzie już musiała kierować wniosku o cofnięcie uprawnień – jak ma to miejsce obecnie. Teraz policjant będzie mógł odebrać prawo jazdy. I to nawet w sytuacji, gdy uzna, iż kierujący stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Czyli według własnego widzimisię. Ten przepis daje funkcjonariuszom ogromną władzę nad obywatelami. Czyli jest to kolejny element tworzenia państwa policyjnego.

Zgubne skutki

Rodzi się więc pytanie o to, jakie skutki przyniesie nowe prawo. Będą one niestety zgubne. Większość osób, które zmagają się z koniecznością ponownych egzaminów, to nie „piraci drogowi”, tylko osoby z dużym doświadczeniem, które podróżują sporo z uwagi na wykonywaną pracę zawodową. Już teraz konieczność pójścia do WORD-u, odstania w kolejce, zdawania egzaminu wiąże się z dużymi trudnościami. Gdy bezsensowne utrudnienia będą zabierać więcej czasu, może się okazać, że ten czy inny przedsiębiorca stanie przed wyborem: albo zamknąć firmę i nie jeździć (nie wyrabiając punktów), albo zmagać się z biurokracją kosztem działania firmy. Przypomnijmy, że przeciętny polski przedsiębiorca musi zmagać się już z biurokracją podatkową (fiskus) i ubezpieczeniową (ZUS), co dzieje się kosztem firmy. Jeśli przedsiębiorca będzie dodatkowo zmuszony do tracenia czasu na zupełnie niepotrzebne załatwianie formalności związanych z prawem jazdy, może się okazać, że jego firma tego nie wytrzyma. Trudno bowiem prowadzić firmę, jeśli trzeba cały czas poświęcać na głupoty. Rodzi się więc pytanie, czy nowe przepisy drogowe wytrzyma polska gospodarka. Szczególnie jeśli mądrzy i kreatywni ludzie zaczną przed punktami karnymi uciekać do innych krajów.

[nggallery id=57]

NAJCZĘŚCIEJ KUPOWANY PRZEZ POLSKICH KIEROWCÓW SPRZĘT POZWALAJĄCY UNIKNĄĆ MANDATÓW:

■ CB Radio – koszt: 300-600 zł. Pozwala kierowcom komunikować się między sobą.
■ Antyradar – koszt 1-3 tys. zł Z wyprzedzeniem ostrzega o miernikach prędkości.
■ Jammer – koszt 1400-1500 zł. Ogłupia miernik prędkości, pokazując zaniżoną prędkość.

REKLAMA