Cukiernik: Jak Unia produkuje polską biedę

REKLAMA

Unijne regulacje i ustalane w Brukseli minima podatkowe, które do swojego systemu prawnego implementuje polski ustawodawca, spowodowały wzrost cen niemal wszystkiego. Wzrost, który w większości przypadków nie jest łagodzony przez podnoszenie się płac. Efekt takiego stanu rzeczy to coraz większa bieda, którą trzeba traktować jako bezpośredni skutek naszej obecności w UE.

W zeszłym tygodniu rząd odbębnił kolejny sukces. Jak poinformowała Grażyna Piotrowska-Oliwa, szefowa państwowego Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, po długich negocjacjach państwowy Gazprom obniża cenę gazu ziemnego tej spółce o ponad 10 procent. O innej skali obniżki mówił z kolei Mikołaj Budzanowski, minister skarbu państwa. Jego zdaniem, państwowe PGNiG będzie rocznie za rosyjski gaz płacić 12 mld zł zamiast 15 mld zł, co oznaczałoby obniżkę aż o 20 procent. Sprawa jest tym bardziej niejasna i tajemnicza, że opinia publiczna nie jest informowana o cenie gazu, jaki Polska płaci Rosjanom. A jest to prawdopodobnie jedna z najwyższych cen na świecie. Eksperci szacują, że Polska za rosyjski surowiec płaci około 500-550 dolarów za tysiąc m3, podczas gdy w pierwszej połowie tego roku średnia cena gazu sprzedawanego w Unii Europejskiej przez Gazprom wynosiła… 381 dolarów.

REKLAMA

Gazprom nie robi łaski

Gazprom nie robi łaski, że obniża Polsce ceny gazu. Z powodu kryzysu popyt na ten surowiec zmniejsza się. Do końca roku w ramach renegocjacji umów Rosjanie zwrócą europejskim klientom około 3 mld euro. Nasz kraj jest jednym z ostatnich, któremu cenę gazu obniżono. Wcześniej rosyjski monopolista zawarł podobne umowy z firmami gazowymi z Niemiec, Francji, Włoch, Austrii, Słowacji i Turcji. Na dodatek nawet jeśli obniżka wyniesie 20 procent, to cena dla Polski będzie nadal jedną z najwyższych na świecie. Boom na gaz łupkowy spowodował, że w USA cena giełdowa gazu w tym roku spadła do poziomu poniżej 70 $ za tysiąc metrów sześciennych.

Jeśli w ogóle dojdzie do obniżek cen dla polskich klientów, to będą one minimalne. Należy bowiem zauważyć, że sama cena paliwa gazowego to tylko około 49 procent ceny, jaką polski odbiorca płaci za gaz. Reszta to opłaty sieciowe, abonamentowe i podatki. Na dodatek w ostatnich latach cena gazu bardzo wzrosła. Od 2004 roku, czyli od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej, cena gazu dla końcowego odbiorcy zwiększyła się aż o 121 procent! To właśnie skutek braku rynku oraz efekt wpływu polskich polityków na gospodarkę. Zamiast zdywersyfikować dostawy gazu, wynegocjowali oni z Rosjanami tak niekorzystne dla Polaków ceny błękitnego paliwa, a potem PGNiG i URE ustaliły wysokie ceny dla konsumentów. Za podobnie niekorzystne dla Ukraińców negocjacje i podpisanie umów Julia Tymoszenko, była premier Ukrainy, siedzi w więzieniu.

Benzyna po 1,5 zł

I właśnie ten wpływ polityki na gospodarkę przynosi zawsze najgorsze rezultaty. Czy ktoś jeszcze pamięta cenę benzyny w 1997 roku? 1,5 zł za litr. Oznacza to, że w ciągu 15 lat paliwo to podrożało niemal czterokrotnie! Od 2004 roku cena benzyny bezołowiowej 95-oktanowej na stacjach benzynowych wzrosła o 81 procent (z 3,2 zł), a oleju napędowego aż o 104 procent (z 2,8 zł)! I to głównie poprzez narzucony przez Brukselę wzrost akcyzy wynikający z unijnej dyrektywy energetycznej, a także konieczność dolewania biopaliw. Aktualnie ponad połowa ceny paliw to podatki.

Na dodatek wydobyciem ropy naftowej na świecie w znacznej mierze zajmują się państwowe koncerny naftowe – jak norweski Statoil, wenezuelski PDVSA, meksykański PEMEX, brazylijski Petrobras, nigeryjska NNPC czy państwowe spółki w państwach arabskich (saudyjski Petromin, Kuwejcka Spółka Naftowa, Bahrajńska Krajowa Spółka Paliwowa, Krajowa Irańska Spółka Paliwowa, Iracka Narodowa Spółka Paliwowa, Omański Rozwój Naftowy, Katarska Ogólna Spółka Naftowa, Krajowa Spółka Paliwowa Abu Zabi). Również przerobem ropy naftowej i jej sprzedażą zajmują się koncerny kontrolowane przez państwo, jak polskie Orlen i Lotos, które z braku konkurencji drenują kieszenie kierowców. A wzrost cen paliw napędza choćby koszty transportu i ceny komunikacji publicznej.

Od wejścia Polski do Unii Europejskiej bardzo wzrosły również ceny energii elektrycznej. Na podstawie starych rachunków dokonałem wyliczeń wzrostu cen prądu w różnych regionach Polski. Przyjmując za stałą zużycie 500 kWh energii w ciągu sześciu miesięcy, wyszło, że w Krakowie cena prądu od 2004 roku wzrosła o 58,5 proc. (z 0,41 do 0,65 zł/kWh), w Warszawie o 62,5 proc. (z 0,40 do 0,65 zł/kWh), a w województwie śląskim aż o 78 proc. (z 0,41 do 0,73 zł/kWh). Co ciekawe, energia elektryczna bardzo zdrożała przed samym wstąpieniem Polski do UE – na Śląsku ten wzrost w ciągu roku 2003 wyniósł 37 procent! To wynik nie tylko pozostawiania quasi-zoligopolizowanego rynku wytwarzania i przesyłu energii (oraz górnictwa dostarczającego węgiel) w znacznej mierze w rękach państwowych, ale także działających tam silnych związków zawodowych, wymuszających ciągłe podwyżki płac niezależnie od wydajności oraz uniemożliwiających zwolnienia i restrukturyzację tych zakładów.

Do tego dochodzą polskie i unijne uregulowania związane z tak zwaną ochroną klimatu i konieczność olbrzymich wydatków na „walkę z dwutlenkiem węgla”, w tym inwestycji w nieefektywne i bardzo drogie elektrownie wiatrowe czy słoneczne. Na dodatek za sprawą naszych polityków podatek akcyzowy od energii elektrycznej w Polsce jest dla firm dziesięciokrotnie (!), a dla pozostałych podmiotów pięciokrotnie wyższy od unijnej stawki minimalnej. Obecnie akcyza i podatek VAT stanowią ok. 21,5-22 proc. ceny prądu. Natomiast cena samego prądu w rachunku za energię elektryczną stanowi zaledwie 39 proc. – reszta to podatki i różne opłaty: dystrybucyjne, jakościowe, przejściowe i abonamentowe. A będzie jeszcze drożej!

Z powodu prowadzenia przez Unię Europejską i Polskę polityki proekologicznej (podniesienie obowiązkowego udziału odnawialnych źródeł w sprzedawanej energii i kary dla koncernów energetycznych za niedostosowanie się, drogie proenergooszczędnościowe inwestycje, wstrzymanie dotacji do spalania pełnowartościowego drewna) od stycznia 2013 roku ceny prądu wzrosną prawdopodobnie o kilkanaście procent. To nie wszystko. Krajowa Izba Gospodarcza przestrzega, że wskutek wprowadzenia wytycznych zawartych w unijnej „Energetycznej mapie drogowej 2050” ceny energii w hurcie do 2050 roku w stosunku do roku 2005 wzrosną trzykrotnie, a ceny ciepła sieciowego zwiększą się czterokrotnie. Wyliczono, że koszty, jakie Polska poniesie, wdrażając tę unijną politykę, wyniosą 5 mld zł już w 2015 roku, 13 mld zł w 2030 roku i aż 22 mld zł w 2050 roku. Te wszystkie koszty zostaną oczywiście przerzucone na ostatecznego odbiorcę prądu.

82 procent ceny to podatki

Rabunkowe podatki (akcyzę i VAT) zawarte są też w cenie papierosów (około 82 procent) czy wódki (66 procent). W kosztującej 30 zł butelce wódki podatków jest 20 złotych. W kosztującej około 11-12 zł paczce papierosów 9,5 zł to podatki. A warto pamiętać, że jeszcze w 2004 roku, kiedy Polska zaczynała dostosowywać się do unijnych regulacji, paczka papierosów kosztowała 4 złote. Oznacza to wzrost ceny w ciągu ośmiu lat aż o 185 procent! A będzie jeszcze drożej, bo od stycznia 2013 roku znowu wzrasta akcyza. Będzie ona rosnąć aż do 2018 roku. W tym okresie papierosy zdrożeją jeszcze o prawie 30 procent. Wtedy paczka papierosów będzie kosztowała co najmniej 15 złotych – jeśli w ogóle ktokolwiek będzie ją kupował, bo we wschodniej Polsce już teraz zdecydowana większość palaczy kupuje dużo tańsze papierosy przemycane z Rosji, Ukrainy i Białorusi. Coraz więcej będzie też fabryk papierosów wytwarzających ten towar w szarej strefie, bez państwowych haraczy.

Minister Budzanowski emocjonuje się, że dzięki zmianie ceny gazu Polska zyska około 2,5-3 mld zł rocznie. Gaz to poważny produkt, podczas gdy na zwykłym cukrze w wyniku unijnych regulacji tracimy – jak twierdzi Marek Przeździak, sekretarz generalny Polbisco Stowarzyszenia Polskich Producentów Wyrobów Czekoladowych i Cukierniczych – 2 mld zł rocznie! To wynik braku rynku i „reformy” z 2006 roku, która zmniejszyła limity produkcyjne dla Polski z 2 mln do 1,4 mln ton rocznie. W efekcie polskie cukrownie są zamykane, a w sklepach brakuje cukru i jest on coraz droższy. Podobne kwoty Unia Europejska stosuje choćby w przypadku produkcji mleka czy masła i innych produktów rolnych czy połowów ryb. Bruksela w jeszcze jeden sposób podnosi nam ceny towarów – poprzez cła na produkty spoza granic Eurokołchozu. To właśnie dlatego między innymi samochody produkowane w Japonii są takie drogie.

Zgodnie z nową ustawą dotyczącą gospodarki odpadami komunalnymi, która też jest efektem wdrożenia unijnego prawa, od lipca 2013 roku obowiązek zajęcia się wywozem i zagospodarowaniem śmieci zostanie przeniesiony na gminy. Oznacza to podwyżki cen nawet o ponad 50 procent. – Tak naprawdę państwo wprowadziło po prostu kolejny podatek – uważa Artur Dziambor, wiceprzewodniczący Kongresu Nowej Prawicy. – Dotąd mieliśmy wolny rynek – to ja wybierałem firmę, której płacę za wywóz śmieci, i ja decydowałem, jakiej wielkości kubeł jest mi potrzebny. Teraz o wszystkim będzie „za nas” decydowała gmina. Przetargi wygrają firmy, które już teraz są niemal monopolistami na rynku, więc wszystkie małe spółki „pójdą w piach” – dodaje. Krzysztof Kawczyński, ekspert Krajowej Izby Gospodarczej, uważa, że realizacja ustawy spowoduje upadek co najmniej 2 tysięcy firm z branży gospodarowania odpadami. W wyniku tego w wielu przypadkach wywozem śmieci zajmą się spółki komunalne pozbawione konkurencji, co doprowadzi do spadku jakości usług i podwyżek ich cen.

Stać nas na mniej

Obecność Polski w Unii Europejskiej spowodowała też znaczny wzrost cen nieruchomości. Z danych GUS wynika, że w 2004 roku metr kwadratowy mieszkania kosztował średnio 2412 zł, podczas gdy w 2011 roku – 4130 złotych. Oznacza to wzrost aż o 71 procent. Od końca 2004 roku przeciętny hektar gruntów rolnych w obrocie prywatnym zdrożał aż o 267,6 proc. i w tym roku po raz pierwszy przekroczył granicę 25 tysięcy złotych.

Od 2004 roku średnia płaca netto w Polsce wzrosła o 66 proc. (z 1562 do 2602 zł); dla porównania: płaca brutto – o 59 procent (z 2290 zł do 3640 zł). Jednak po uwzględnieniu inflacji wzrost płacy netto wyniósł zaledwie około 15 procent. W tym czasie – według danych GUS – średnie ceny towarów i usług konsumpcyjnych, na które stosunkowo mały wpływ ma polskie i unijne ustawodawstwo, wzrosły o 31 procent. Oznacza to realny spadek cen w tym zakresie. Polacy coraz mniej – w stosunku do zarobków – wydają na jedzenie, co upodabnia nas do bogatych społeczeństw Zachodu. Podobnie w przypadku internetu – dostarczanego też przez sektor prywatny – który jest coraz tańszy, nawet w cenach bezwzględnych, a działa coraz szybciej i lepiej. Korzystamy także na niższych cenach biletów lotniczych oferowanych przez prywatne tzw. tanie linie lotnicze.

Niestety w tych sektorach gospodarki, na które duży wpływ ma państwo i Unia Europejska, sytuacja wygląda coraz gorzej. W 2004 roku za średnią pensję netto można było kupić 1358 m3 gazu ziemnego (wraz z przesyłem), a w 2012 roku – w wyniku podwyżek – już tylko 1024 m3. Podobnie w 2004 roku za średnią krajową pensję w województwie śląskim można było kupić 3810 kWh energii elektrycznej (wraz z przesyłem), a w 2012 roku – już tylko 3564 kWh. W roku przystąpienia do UE za średnią płacę krajową Polak mógł kupić 558 litrów oleju napędowego, a w 2012 roku – tylko 456 litrów tego paliwa. Jeśli chodzi o papierosy, to w 2004 roku za średnią pensję netto można było kupić 390 paczek, a teraz – 226. Jednym słowem: biedniejemy. I nie ma się co spodziewać, że nastąpi w tym zakresie jakiś przełom.

REKLAMA