Cukiernik: Co po opuszczeniu Unii?

REKLAMA

Jeśli w ogóle wyjście z Unii Europejskiej jest możliwe, to bardzo ciężko jest tego dokonać. Według postanowień traktatu lizbońskiego, w takiej sytuacji istnieje konieczność przeprowadzenia dwuletnich negocjacji z unijnymi władzami oraz zwrotu wszelkich unijnych dotacji. Oczywiście nie ma mowy o zwrocie przez Unię składek członkowskich.

Tymczasem członkostwo w Unii Europejskiej staje się niebezpieczne – choćby z tego powodu, że nadmierne i szkodliwe regulacje, które trzeba implementować do krajowych systemów prawnych, uderzają w gospodarkę, a kary związane z niewypełnianiem unijnych przepisów mogą być bardzo dotkliwe dla kieszeni przeciętnego podatnika. – Unię Europejską, za sprawą traktatu lizbońskiego, zastąpiono czymś, co można nazwać mianem scentralizowanego i niedemokratycznego potwora – stwierdził w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” Nigel Farage, brytyjski eurosceptyczny eurodeputowany z Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii. – Unia Europejska jest skazana na niepowodzenie, gdyż jest czymś szalonym, utopijnym projektem, pomnikiem pychy lewicowych intelektualistów – powiedziała z kolei lady Margaret Thatcher. Roman Giertych, były wicepremier i minister edukacji, uważa, że należy wyciągnąć z Unii, ile tylko się da, a następnie wypisać się z niej.

REKLAMA

Unijne kary i wymuszenia

Emile Roemer, lider holenderskiej Partii Socjalistycznej, zarzekał się przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi, że jeśli będzie w rządzie, to absolutnie nie zapłaci żadnych kar za deficyt budżetowy powyżej 3 procent PKB. – Po moim trupie! – mówił. Związanych z tym surowych kar dla państw członkowskich domagał się w 2010 roku Jean-Claude Trichet, wówczas szef Europejskiego Banku Centralnego.

Tymczasem powodów otrzymania kary prosto z Brukseli jest całe mnóstwo. W 2011 roku Komisja Europejska nałożyła na Wielką Brytanię tzw. korekty finansowe, sięgające 398 mln funtów, za słabe wykorzystanie unijnych dotacji, a władze w Brukseli zapowiedziały, że Londyn zapłaci dalsze 601 mln funtów kar za wykorzystanie unijnych funduszy niezgodnie z unijnymi zasadami. Irlandii Północnej groziła kara 100 mln euro za nieprawidłowości w wypłacaniu dopłat dla rolników. W 2011 roku KE rozpoczęła spór prawny z rządem Irlandii, który nie implementował do krajowego prawa dyrektywy o środowisku wiejskim (zdaniem uniourzędasów, Irlandia nie chroni wiejskiego dziedzictwa zgodnie z dyrektywą) i żądała ukarania Irlandii kwotą co najmniej 3,27 mln euro. W 2010 roku Wielkiej Brytanii groziło 300 mln funtów kary nałożonej przez Brukselę za utrzymywanie zbyt wysokiego wskaźnika zanieczyszczenia powietrza. Unia Europejska chce też wymusić na Irlandii zalegalizowanie aborcji, a na Łotwie przyjęcie kolorowych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki.

W maju br. Komisja Europejska zwróciła się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości o obciążenie grzywną Polski, Belgii, Portugalii i Słowenii za niedotrzymanie terminu wdrażania unijnych przepisów telekomunikacyjnych. Polska miałaby płacić 112.190 euro dziennie. Z kolei z powodu niewypełnienia unijnych zobowiązań w dziedzinie gospodarki odpadami, polskich podatników mogą czekać kary finansowe w wysokości do 400 mln zł rocznie. Polska może też zostać ukarana za nieprzygotowanie przez Ministerstwo Gospodarki planów deregulacji rynku gazowego, a za niedopełnienie przez Ministerstwo Finansów w 2010 roku obowiązku informacyjnego dotyczącego nowych przepisów antyhazardowych KE miała nałożyć na Polskę 130 tys. zł kary dziennie. Jeśli chodzi o najnowsze sankcje, pod koniec września br. media doniosły, że Komisja Europejska złoży przeciwko Polsce pozew do Trybunału Sprawiedliwości w związku z niewdrożeniem dyrektywy o zamówieniach publicznych dotyczących zakupów broni, amunicji i materiałów wojennych, za co grozi kara w wysokości 70.562 euro dziennie. W czerwcu br. KE nałożyła na Telekomunikację Polską karę w wysokości 127,5 mln euro za rzekome sprzedawanie Neostrady poniżej kosztów, gdyż zdaniem eurourzędników, praktyki te zagrażają rozwojowi internetu oraz gospodarki cyfrowej.

Za sprawą pracowitości polskich rolników Polska może przekroczyć unijny limit produkcji mleka i wtedy musiałaby odprowadzić do budżetu unijnego opłatę w wysokości 27,83 euro za każde 100 kg ponadlimitowego mleka. Polscy podatnicy mogą też zapłacić Unii karę za to, że budowa autostrady A2 została dokończona nie w trybie przetargowym, lecz z wolnej ręki. Z kolei nowa unijna dyrektywa tak zaostrza normy emisji spalin dla statków na Morzu Bałtyckim, że od 2015 roku polskie jednostki zostaną zablokowane w portach.

Przywrócić wolny rynek

Tylko z tych kilku powyższych przykładów widać, że unijne regulacje i sankcje z nimi związane uderzają w podstawy gospodarek krajów członkowskich, w tym Polski. W związku tym co by się stało, gdyby jakieś światłe polskie władze bez opuszczania przez Polskę Unii nagle zaprzestały harmonizacji polskiego prawa na wzór moskiew… – pardon: brukselski? Co by się stało, gdyby jednostronnie wycofały się z unijnych regulacji, w tym minimalnych stawek podatków? Na przykład wprowadzono by jednolity VAT na poziomie 10 procent, obniżono by akcyzę na paliwa, energię, papierosy. Zaprzestano by płacić unijną składkę. Zrezygnowano by z bzdurnych przepisów dotyczących oscypków, klatek dla kur, zakazu sprzedaży tradycyjnych żarówek czy pomysłów na obowiązkowe przeglądy rejestracyjne techniczne motorowerów i skuterów, na parytety w organach spółek, ale też poważniejszych spraw – jak walka z dwutlenkiem węgla, co ma bezpośredni negatywny wpływ na koszty biznesu i jakość życia w Polsce. Przestano by brać i współfinansować dotacje unijne. Co jeśli Unia Europejska nawet nałożyłaby kary finansowe, a Polska jako suwerenny kraj by ich nie płaciła? Jakie sankcje by wtedy czekały polską gospodarkę, a jakie polskich urzędników i polityków? Wyrzucono by Polaków z unijnych instytucji? Może z Komisji Europejskiej, ale czy z demokratycznie wybranych posłów do Parlamentu Europejskiego również? Przestano by zapraszać do Rady Europejskiej? Wprowadzono by kontrole graniczne? Układ z Schengen to przecież nie Unia Europejska. A co z wolnym przepływem towarów, usług i kapitałów? Czy w imię budowy prawdziwego dobrobytu, a nie socjalistycznej mrzonki, którychkolwiek polskich polityków stać na taką woltę, by wyrwać się z socjalistycznej klatki? A może polskim śladem poszłyby inne unijne kraje, którym nie podobają się niemieckofrancuskie rządy w Brukseli? A może Niemcy z sojusznikami w ramach bratniej pomocy wprowadziłyby swoje wojska do zbuntowanych krajów? Bo na szczęście Unia Europejska jeszcze nie dysponuje własną armią.

Janusz Korwin-Mikke uważa, że gdyby Polska chciała wystąpić z politycznych struktur UE, to Niemcy „na pewno uruchomiliby agenturę wewnętrzną, by odsunąć taką grupę polityków od władzy. Nie po to Niemcy wydali na tę WE ok. biliona eurosów, by teraz nic z tego nie mieć. Czy uruchomiliby Bundeswehrę? Nie sądzę”. A może Polska powinna

postawić Unii ultimatum, że wychodzi, i w ciągu 24 godzin ma podać dokładnie, ile chce zwrotu pieniędzy. Jeśli nie poda, to należy przyjąć, że nie chce nic, a późniejsze wyliczenia traktować jako oszustwo lub wyłudzenie.

Antypolska propaganda ze strony unijnych instytucji z pewnością byłaby bardzo silna. Polacy byliby dyskryminowani, a polscy liderzy polityczni staliby się „faszystami” – jak śp. Jörg Haider, przywódca Austriackiej Partii Wolności, Viktor Orbán, premier Węgier, Iveta Radičová, była premier Słowacji, czy Václav Klaus, prezydent Czech, którzy w większym lub mniejszym stopniu sprzeciwiali się brukselskiemu dyktatowi.

Dla kogo taka wolta jest korzystna i jakie rodzi skutki? Można być pewnym, że po wprowadzeniu libertariańskich i wolnorynkowych rozwiązań sprzecznych z unijnym prawem biznes i ludzie w Polsce odżyliby. Zagraniczni inwestorzy raczej by się na Polskę nie obrazili, bo mieliby ułatwienia, a nie utrudnienia w prowadzeniu działalności gospodarczej, a tym samym potencjalnie większe zyski.

Antywolnościowa centralizacja

José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, mówił wielokrotnie o konieczności dążenia w kierunku federacji. Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej, chciałby utworzenia centralnego budżetu strefy euro i stanowiska unijnego ministra finansów oraz dokończenia unii gospodarczej i walutowej. Tworzony jest unijny nadzór nad bankami i unijny pakt fiskalny. Mówi się także o dalszej harmonizacji podatkowej, która oznaczałaby podnoszenie obciążeń fiskalnych do wspólnego wysokiego poziomu, oraz o wprowadzeniu specjalnych podatków, z których dochody trafiałyby bezpośrednio do budżetu w Brukseli. Trichet uznał też, że eurokraci powinni mieć prawo przejmować kompetencje suwerennych państw w kwestii ich polityk fiskalnych. Wyraził również przekonanie, że „w długim terminie” federacja może się okazać kluczowa dla wzmocnienia ekonomicznej i monetarnej unii w Europie. Z kolei Wolfgang Schäuble, niemiecki minister finansów, chce utworzenia dla Niemców wpływowego stanowiska komisarza ds. euro, który miałby m.in. prawo do dokonywania zmian w budżetach państw narodowych.

Wszystkie te działania idą w kierunku jeszcze głębszej integracji krajów członkowskich i tworzenia superpaństwa europejskiego. Tymczasem to właśnie ta postępująca centralizacja jest przyczyną wielu unijnych problemów, a jej pogłębienie może tylko wywołać kolejne konflikty. W odpowiedzi na sugestie lewicowych europarlamentarzystów – Guya Verhofstadta i Daniela Cohn-Bendita – by zadłużone kraje unijne ratować poprzez większą centralizację władzy, Pieter Cleppe z wolnorynkowego brytyjskiego think tanku Open Europe stwierdził, że „centralizacja władzy i przekazywanie jej do Brukseli jest antyeuropejskie”, a błędem nazwał fakt przejęcia przez Unię władzy w podejmowaniu decyzji w coraz większej liczbie dziedzin. – Jesteśmy przeciwko europejskiemu superpaństwu, ale zdecydowanie jesteśmy za rozsądnie zintegrowaną, wolną i efektywną Europą – mówił Václav Klaus. Zdaniem Klausa „unia fiskalna na poziomie europejskim całkowicie depcze suwerenność indywidualnych państw”. Uważa on, że nawoływania Barroso do powstania unijnej federacji, powołania unijnego prezydenta i jednej armii to „końcowa faza” destrukcji demokracji i państw narodowych – i powinniśmy iść w przeciwnym kierunku. A jak słusznie zauważył nieodżałowany prezydent USA Ronald Reagan, „skoncentrowana władza zawsze jest wrogiem wolności”. Podobnie zresztą zyskaliby Amerykanie, gdyby zlikwidowano federalną nadbudowę i każdy stan stałby się samodzielnym państwem. Nie musieliby płacić podatków federalnych, a władze stanowe (teraz już państwowe) niskimi podatkami i ułatwieniami dla biznesu i życia ludzi konkurowałyby między sobą, by w ten sposób przyciągnąć do siebie inwestycje i dodatkowych mieszkańców.

– Unia Europejska to po prostu jeden wielki błąd, i tyle – powiedział Ron Paul, konserwatywno-liberalny polityk z Teksasu, w rozmowie z „Uważam Rze”. – Tak samo jak wielu z nas myślało, że błędem jest pozwolenie na wytworzenie się bardzo silnego rządu federalnego w USA zamiast wspólnoty poszczególnych stanów – zaznaczył. – Oczywiście im większy rząd, tym większy problem dla libertarian, bo im więcej władzy, tym mniej wolności osobistych. (…) Z punktu widzenia libertarian tworzenie UE to naprawdę nie był dobry pomysł. Strefa wolnego handlu i otwarte granice byłyby w porządku, ale nie dziwi, że pomysły takie jak kierowanie się w stronę jedności politycznej czy wspólna waluta doprowadziły u was do chaosu, który szybko nie minie – dodał amerykański polityk.

Decentralizacyjna odpowiedź

Nie ma się więc co dziwić, że niemal w całej UE coraz więcej jest przeciwników polityki prowadzonej w Brukseli, a różne terytoria chcą się oderwać od państw narodowych. Na 2015 rok zapowiedziano w Wielkiej Brytanii referendum w sprawie dalszego członkostwa w Unii. Powstało nawet nowe ugrupowanie Żądamy Referendum, które chce wyjścia Wysp z UE. – Jesteśmy gotowi do wyjścia z Unii Europejskiej – miał powiedzieć Michael Gove, sekretarz edukacji w rządzie Davida Camerona. Z kolei w 2014 roku w Szkocji odbędzie się referendum w sprawie jej ewentualnego oderwania od Wielkiej Brytanii i nie wiadomo, na jakich warunkach Szkocja miałaby funkcjonować w Unii w razie uzyskania niepodległości. Poza typowymi ruchami separatystycznymi w Katalonii, Kraju Basków czy we włoskiej Padanii, pojawiły się postulaty secesji Flandrii od Belgii czy Bawarii od Niemiec. Jak twierdzi Wilfried Scharnagl, szanowany członek niemieckiej CSU, Bawaria jest okradana i przez Berlin, i przez Brukselę. Również niewielkie ugrupowanie Bayernpartei oficjalnie popiera niepodległość Bawarii. Z kolei Bart De Wever, lider Nowego Sojuszu Flamandzkiego, liczy na to, że uda mu się doprowadzić do referendum w sprawie oderwania Flandrii od Belgii.

Nie ma się co dziwić, że w tej sytuacji wszystkie brytyjskie ministerstwa przeprowadzają audyt relacji z Unią, aby stwierdzić, jaki Bruksela ma pływ na gospodarkę Wielkiej Brytanii. Już teraz konserwatywny rząd brytyjski chce zerwania współpracy policyjnej i sądowej z Unią w sprawach karnych, w tym nie chce stosować europejskiego nakazu

aresztowania. W tym roku po raz pierwszy od czasu wstąpienia do EWG w latach 70. eksport Wielkiej Brytanii do krajów spoza UE był większy niż do krajów Wspólnoty. Podobnie polskie firmy z powodu unijnego kryzysu muszą zacząć interesować się rynkami zbytu poza Eurokołchozem, aby móc zarabiać. A przecież, jak pamiętamy, wspólny unijny rynek był jednym z najważniejszych argumentów za integracją.

Skoro wynikający z nadmiernego zadłużenia publicznego kryzys w Unii Europejskiej powoduje, że kraje członkowskie coraz mniej zyskują na obecności w sojuszu, a negatywne aspekty członkostwa są coraz bardziej dotkliwe, to Bruksela nie powinna mieć pretensji o ewentualną rewoltę. Tylko najpierw musielibyśmy dożyć momentu, kiedy światli ludzie, zdolni do takiego buntu wobec brukselskiej centrali, byliby w ogóle u władzy. Politycy, którzy mogliby, czyniąc kolejny krok, wprowadzić rozwiązania wolnorynkowe, korzystne z punktu widzenia społeczeństwa. W obecnej sytuacji politycznej jest to niestety mało realne.

REKLAMA