Wielomski: Kto gra Smoleńskiem? PO i PIS prowadzą podobną politykę na wschodzie

REKLAMA

Informacja, jakoby w próbkach z prezydenckiego Tu-154 znajdowały się ślady trotylu, posunęła do przodu anarchizację polskiego życia publicznego i zaogniła do czerwoności konflikty, ujawniając – po wszystkich stronach – nieskrywaną nienawiść. Warto przy tym zwrócić uwagę, że rozmaite sensacje i przecieki smoleńskie zaczynają się układać w pewną całość.

Te wszystkie sensacje i przecieki układają się w logiczny ciąg. Mam takie wrażenie, jakby ktoś czuwał, aby w Polsce raz po raz dochodziło do bijatyki ze Smoleńskiem w tle. To tak jakby był jakiś „strażnik” ognia konfliktu wewnętrznego w naszym kraju, który baczy, aby konflikt nie przygasł. I gdy tylko emocje zaczynają opadać, a ognisko bitwy politycznej przygasa, to natychmiast podchodzi i dolewa do dogasającego ogniska pół litra benzyny. Natychmiast wybucha ogień, a główni antagoniści rzucają się sobie do gardeł. Gdy tylko benzyna ulega wypaleniu, emocje gasną, a Polska powraca do „normalności” (osobiście proponowałbym wykreślić to słowo ze słowników języka polskiego jako nie mające odpowiednika w naszej rzeczywistości, a słowa winny oddawać stany faktyczne), wtedy „strażnik” natychmiast podbiega z kolejną butelką, aby pożar wzniecić od nowa. I tak w kółko. Operacja wzniecania ognia jest o tyle prosta, że reakcje obydwu wielkich antagonistów – PiS i PO – są absolutnie przewidywalne. Gdy tylko pojawia się nowy przeciek czy sensacja, wtedy politycy PiS z szabelkami rzucają się na Donalda Tuska. Wtedy politycy PO odpowiadają im salwą, po której następują wzajemne wymiany ciosów. I tak za każdym razem.

REKLAMA

Czy taki „strażnik” polskiego pożaru rzeczywiście istnieje? Nie wiem. Nie chciałbym także popaść w tanią „razwiedkologię”, która za pomocą ciemnych sił umie wyjaśnić wszystko, włącznie z zepsuciem się telefonu komórkowego. Hipoteza, która wszystko wyjaśnia i odpowiada prosto na wszystkie pytania, sama w sobie jest podejrzana jako symplicystyczna. Zwracam jedynie uwagę, że przecieki ze śledztwa smoleńskiego, zdjęcia katastrofy, sensacyjne informacje pojawiają się z dużą dozą regularności. Nigdy dwie sensacje nie wybuchają tego samego dnia lub dzień za dniem. Raczej następuje „wrzutka”, następnie eksplozja wzajemnej nienawiści i tydzień wzajemnego wyzywania się. Potem jest okres uspokojenia i znów pojawia się „wrzutka”. I tak w kółko. Zachowania polityków dwóch skłóconych partii są absolutnie przewidywalne, gdyż zawsze są takie same.

Nie umiejąc odpowiedzieć na pytanie, czy „strażnik” istnieje i czy rzeczywiście ktoś czuwa nad rozniecaniem w Polsce pożaru, wskazać można cały konglomerat sił, które z tej permanentnej awantury odnoszą korzyść. Ewidentne korzyści wynoszą z tego sporu Rosjanie. Od dawna Polska prowadzi bezwzględnie antyrosyjską politykę wschodnią. Nasze państwo prowadzi autentyczną krucjatę w celu szerzenia w Mińsku, Kijowie i Moskwie jakiejś tam „demokracji” i sekciarskiej ideologii „praw człowieka”. Ujawniona ostatnio sprawa PIT-ów wystawianych dla białoruskiej opozycji wskazuje, że budujemy tam naszą sferę politycznych wpływów. Biorąc jednak pod uwagę stopień wasalizacji naszego kraju wobec Stanów Zjednoczonych, należy przypuszczać, że raczej wykonujemy w tej kwestii instrukcje płynące zza Oceanu.

Jakkolwiek PiS twierdzi, że PO jest partią prorosyjską, to jest to bajka. Donald Tusk prowadzi wobec wschodu tę samą politykę co bracia Kaczyńscy, z tą różnicą, że ci ostatni prowadzili ją niezwykle emocjonalnie i za pomocą głośnych werbli. Rząd Tuska niczego tu nie zmienił, przygaszając nieco antyrosyjską retorykę. Dlatego jest dla interesów rosyjskich bardziej niebezpieczny niż Kaczyński. W tej sytuacji Rosjan może jedynie cieszyć, że w Warszawie trwa ustawiczna nawalanka. Wroga Rosji Polska – zajęta sama sobą i kwestią smoleńską – staje się słabszym przeciwnikiem.

Bezustanny konflikt, absurdalne teorie spiskowe ośmieszają nasz kraj na arenie międzynarodowej. W wyniku awantury smoleńskiej pozycja międzynarodowa Polski słabnie, gdyż kraj pogrąża się w wewnętrznych sporach. Na permanentnej awanturze zyskuje także rząd Donalda Tuska. Premier nie ma się kompletnie czym pochwalić po pięciu latach rządów. Rząd jest mierny – ani niczego nie dokonał, ani nie ma pomysłu na cokolwiek. Jego istotą jest trwanie i administrowanie socjalistycznym bałaganem. Liczbę autentycznych zwolenników PO można ocenić na jakieś 10-15 procent. Reszta popiera Tuska i PO wyłącznie z powodu przerażenia wizją wracającego do władzy triumfującego „kaczyzmu”.

Problem tylko w tym, że ludzie coraz słabiej pamiętają rządy PiS, które od pięciu lat jest w opozycji. I tę robotę odwala dla Donalda Tuska sam Jarosław Kaczyński (wespół z Antonim Macierewiczem). Gdy spadają notowania rządu i PO, co jakiś czas następują kolejne eksplozje smoleńskie w obozie pisowskim. Po każdej takiej eksplozji ludzie wpadają w panikę i znów chcą głosować na partię Donalda Tuska jako gwaranta spokoju. Na tych eksplozjach zyskuje także PiS. Nie zgadzam się z ocenami, że smoleńska biegunka odbiera tej partii głosy. Przeciwnie – elektorat PiS ma charakter emocjonalny i gdy tylko impulsy tego typu opadają, to partia ta traci. Zyskuje zawsze po kolejnych eksplozjach smoleńskimi oparami. To dlatego politycy PiS są absolutnie przewidywalni po kolejnych rewelacjach ujawnianych przez media. Tylko czekają na te rewelacje, aby je wykorzystać do podniecenia i mobilizacji swojego romantyczno-insurekcyjnego elektoratu.

Dochodzimy więc do smutnej konstatacji, że dolewaniem benzyny do ognia polskiego konfliktu zainteresowane są dwie główne partie polityczne, ponieważ utrwala on dwubiegunowy podział sceny politycznej, cementuje supremację „partii prosmoleńskiej” i „antysmoleńskiej”, czyniąc z rzekomego zamachu linię podziału, w której nie ma miejsca ani dla SLD, ani dla PSL, ani dla prawicowej opozycji wobec istniejącego układu partyjnego. Równocześnie ze sporu tego do rozpuku śmieją się na Kremlu, patrząc, jak partie rozdzielają sukno Rzeczypospolitej. Czyż to nie przypomina epoki saskiej?

REKLAMA