Chodakiewicz: Logistyka wolnorynkowa

REKLAMA

Napoleon powiadał, że na wojnie potrzebne są trzy rzeczy: „pieniądze, pieniądze i pieniądze”. No i logistyka. Uczę się o tym stale na mikropoziomie taktycznym i na makropoziomie strategicznym. Mam to szczęście, że moja nauka jest okraszana anegdotkami z pola bitwy. Oto dwie.

Raz chłopaki się pogubili na pustyni w Iraku, zabrakło im wody, na szczęście hydropomoc wnet się zjawiła: oddział specjalny przygotowany właśnie na takie ewentualności. Co więcej, żołnierze tego plutonu kwatermistrzostwa specjalizowali się też w oczyszczaniu wody. Potrafili nie tylko uzyskać wodę pitną z błota (Saddam osuszył wiele terenów podmokłych i wodnistych, zostawiając bagienka tu i tam), ale również oczyścić ją ze skażenia przemysłowego. Innym razem w Afganistanie trzeba było zaopatrzyć w agregatory wysunięty wojskowy punkt oporu. Zrobiła to pewna pani major ze stopniem naukowym w biznesie (MBA) oraz u nas. Połączyła wiedzę o przedsiębiorczości (spedycja) z antropologią kulturową. Mimo że punkt oporu był otoczony przez Taliban, pani major dostarczyła tam nie tylko agregatory, ale również cały konwój innych potrzebnych rzeczy. Po prostu załatwiła przez swoje kontakty, że jedni talibowie osłaniali konwój przed innymi. Zostali za to wynagrodzeni częścią ładunku. A po drodze dostało się też trochę prezentów posterunkom talibskim i innym, które tym sposobem przepuściły konwój, zamiast go atakować. I nie trzeba było nikogo zabijać. Szkopuł w tym, że nie daje się takich logistycznych operacji odpowiednio zaksięgować ani wytłumaczyć biurokratom, na czym to wszystko polega.

REKLAMA

Można narzekać, że praca w kwatermistrzostwie to nuda, ale przecież to nieprawda. W sprawnej armii logistyka jest podstawą sukcesu. Trzeba niebywałej wyobraźni i wiedzy, aby operacje logistyczne były sukcesem. Bez nich nie ma co śnić o zwycięstwie. No, chyba że się jest hordą mongolską i jak szarańcza pożera się to, co się znajdzie, i prze się dalej, aby proces powtórzyć, zostawiając po sobie tylko zgliszcza. We wszystkich innych wypadkach logistyka to jedna z najbardziej wyrafinowanych dziedzin w sztuce wojowania.

Podkreślmy: do organizacji zasobów, ich magazynowania, rozmieszczania i dystrybucji potrzebna jest wiedza o zarządzaniu, która pochodzi przecież z działań wolnorynkowych. Oparta jest bowiem na najbardziej efektywnym wykorzystaniu ograniczonych zasobów przy maksymalnej oszczędności środków, aby uzyskać jak największe zyski (zwycięstwo). Należy również znać się na geografii i historii. Logistyka jest integralną częścią zwycięskiej strategii wojowania.

Jeden z moich studentów – wyższy stopniem oficer, który specjalizuje się w logistyce na poziomie strategicznym – opowiadał na naszym seminarium z geografii i strategii o (jak zwykle nie znam polskich terminów technicznych, a więc się pewnie pomylę) tzw. uprzednio przygotowanych magazynach (Prepositioned Stocks – PPS). Magazyny PPS znajdują się na lądzie i na morzu. Są one kluczowe dla amerykańskiej logistyki. Robiłem notatki, słuchając, potem czytałem raport, co niniejszym oddaję poniżej.

Ze strategicznego punktu widzenia PPS to narzędzie zniechęcające wroga (deterrent). Pokazuje bowiem, że siły zbrojne USA mogą pojawić się wszędzie i natychmiast. Lepiej więc nie zaczynać wojny. W tym sensie siła jest gwarancją pokoju albo przynajmniej bardzo pomaga pokój utrzymać. W tej chwili USA walczą w Iraku i w Afganistanie. Kawał drogi od domu! Do tego dochodzą rozmaite operacje humanitarne. Każda ekspedycja potrzebuje broni, amunicji, ubrań, sprzętu, jedzenia, medykamentów. Ponieważ podstawową taktyczną jednostką operacyjną jest obecnie brygada, w tym oddziały operacji specjalnych (Special Operations – SO, komandosi) w ramach Sił Szybkiego Działania (Rapid Deployment Force – RDF), PPS są odpowiednio dostosowane do wymogów takiego uprawiania wojaczki. A dowodzący PPS mają za zadanie „balansowanie strategicznego kierownictwa, wymogów dowództwa bojowego oraz ograniczonej ilości środków”. Sukces opiera się na tym, że gdy RDF zjawia się na wojnie czy też SO na operacji, potrzebny sprzęt już czeka na wojaków na miejscu. Oznacza to, że wysłane wojsko nie musi ze sobą brać sprzętu i operacja wysyłania żołnierzy skupia się przede wszystkim na przesunięciu ludzkiego potencjału na pole bitwy. Po prostu siły bojowe nie martwią się dodatkowo o zaopatrzenie, a głównie zajmują się przerzucaniem ludzi. Logistycy martwią się o kwatermistrzostwo. Jest to swoisty taktyczny podział ról przy pełnym zintegrowaniu strategicznym. Tym sposobem można pojawić się szybko i wszędzie na całym świecie i być w pełni przygotowanym do walki.

Business management goes to war!

Trzeba walczyć w możliwie oszczędny sposób, ale nie można być sknerą, bo się przegra. Mamy ograniczone środki, w tym również finansowe. Trzeba z nich ukręcić jak najmocniejszy „bicz kwatermistrzowski”. Nic nie może się zmarnować. Pierwszym krokiem jest wybranie odpowiedniego umiejscowienia zasobów. Najlepsze położenie strategiczne to takie, które pozwala maksymalnie skrócić czas reakcji, gdy prezydent USA ogłasza kolejną misję. Stąd najlepiej i najwygodniej jest utrzymywać magazyny poza granicami imperium. Większość zasobów jest jednak zmagazynowana w USA, skąd ekspediuje się je w razie potrzeby w pole. Pokaźna część środków znajduje się w rozmaitych miejscach na świecie – w bazach stacjonarnych i pływających. Magazyny stacjonarne umieszczone na terenach zależnych od USA (jak np. Guam) albo na terytoriach suwerennych krajów sojuszniczych. Wybiera się też kraje, które są najbardziej z USA zaprzyjaźnione, oraz te, których interes narodowy pokrywa się z amerykańskim. Nie zawsze te dwa warunki są spełniane, ale często wystarczy, że geopolityczne interesy regionalne jakiegoś państwa są kompatybilne z celami Ameryki. Na przykład strach Wietnamu przed Chinami zaowocował kooperacją Hanoi z Waszyngtonem, również na szczeblu logistyki. Naturalnie skoro mowa o teatrze azjatyckim, USA preferują magazynowanie zasobów w takich państwach jak Japonia i Korea, gdzie od II wojny światowej istnieją potężne bazy amerykańskich sił zbrojnych. Ale podobna baza – z zasobami do wyposażenia całej brygady – znajduje się też w Kuwejcie, który Amerykanie wyzwolili 20 lat temu od wojsk irackich. Jest to centrum logistyczne na Bliski Wschód. Ponieważ liczy się czas, należy magazyny umiejscowić w taki sposób, aby ominąć tzw. wąskie gardła strategiczne (strategic chokepoints), np. cieśninę Malakka, Kanał Sueski czy Kanał Panamski. Stąd baza w Kuwejcie jest tak ważna, bowiem trudno byłoby zaopatrzyć wojsko USA drogą powietrzną, gdyby wrogie siły zamknęły Cieśninę Gibraltarską czy cieśninę Ormuz. Przypomnijmy, że turecki sojusznik nie zgodził się na przepuszczenie Amerykanów przez swoje terytorium podczas inwazji na Irak w 2003 roku. W tej sytuacji Kuwejt był kluczowym zapleczem logistycznym.

Magazyny PPS na lądzie mają ten mankament, że są stacjonarne. W dynamicznie zmieniającym się środowisku globalnym zagrożenia dla amerykańskich interesów mogą pojawić się wszędzie. Stąd preferencje dla magazynów pływających. Są to po prostu oceaniczne jednostki kwatermistrzostwa operujące w ramach US Navy albo ogólnie statki komercyjne wynajęte do służby logistycznej. „Umieszczenie zasobów na morzu powoduje wyeliminowanie czasu potrzebnego do ładowania, ponieważ sprzęt znajduje się już na statku i gotowy jest do dostarczenia”. Gdy przychodzi rozkaz o miejscu akcji, należy jedynie skoordynować czas i sposób rozładowania z żołnierzami, którzy już przygotowują się na polu bitwy albo do manewrów (np. corocznych ćwiczeń w Egipcie i Korei).

Największa koncentracja pływających zasobów kwatermistrzowskich jest na Pacyfiku. Dlaczego? Bo stamtąd, z południa właśnie, najbliżej do Azji, Afryki oraz Bliskiego Wschodu. I nie chodzi tylko o wojnę. Dzięki PPS Amerykanie mogli zareagować bardzo szybko na rozmaite katastrofy naturalne. Nazywa się to w slangu wojskowym HA/DR (Humanitarian Assistance and Disaster Relief). Oto lista amerykańskiej pomocy na dużą skalę z oparciem kwatermistrzowskim w PPS: tsunami – Indonezja (2005 r.) i Japonia (2010 r.); trzęsienie ziemi – Haiti (2010 r.) i Pakistan (2005 i 2010 r.); oraz pożary lasów – Rosja (2010 r.). Pływające magazyny omijają wąskie gardła strategiczne, ale również unikają „zabutelkowania” w portach amerykańskich przez teoretyczną blokadę wrogiej marynarki wojennej (jak również możliwości zniszczenia portów przez atak rakietowy). Ważne jest też to, że statki kwatermistrzowskie na oceanach nie muszą się martwić ani strajkami, ani demonstracjami pacyfistycznymi, które mogą wybuchnąć w każdym momencie zarówno w USA, jak i w innych krajach goszczących amerykańskie bazy. Pływające magazyny mają w nosie lewaków. Polacy powinni to docenić, choćby przez pamięć wojny bolszewickiej, gdy niemieccy dokerzy i czescy kolejarze znajdujący się pod wpływem komunistów, socjalistów i liberałów zastrajkowali i zablokowali dostarczanie broni i amunicji do desperacko broniącej się przed czerwoną zarazą Polski.

PPS mają przed sobą przyszłość. USA mają zamiar bowiem ponownie zredukować znacznie liczbę baz na świecie. Bardzo zaawansowane są plany umieszczenia PPS w Australii. Mówi się też o stworzeniu PPS w Europie. Mam nadzieje, że Polacy ruszą tyłek, aby to sobie załatwić. No, ale najpierw musieliby nauczyć się, że wolnorynkowe zasady dobrze służą obronności kraju. Postsowieckie przeżytki – nie!

REKLAMA