Szymowski: Czy Michał Boni wprowadzi nas w świat Orwella?

REKLAMA

Od esbeckiego kapusia do zamordysty – tak można określić karierę polityczną Michała Boniego. Ten były współpracownik SB i były szef zespołu doradców Tuska, a dziś minister cyfryzacji, rozpoczyna teraz polityczną misję swojego życia: będzie przewodniczył instytucji zwalczającej „mowę nienawiści”. Czyli będzie odpowiedzialny za wprowadzenie rzeczywistości znanej państwom totalitarnym.

Rok 2013 – dla większości Polaków rok wielkiego kryzysu – będzie momentem, kiedy polityczna kariera Michała Boniego sięgnie apogeum. Boni stanie na czele rady monitorującej przejawy mowy nienawiści, ksenofobii oraz agresji i dyskryminacji w życiu publicznym. Rada ta ma skupiać szefów trzech resortów: administracji i cyfryzacji (Boni), spraw wewnętrznych (Jacek Cichocki) i edukacji (Krystyna Szumilas). Będą oni współpracować w celu wyeliminowania z polskiego życia publicznego tzw. mowy nienawiści.

REKLAMA

29 listopada, udzielając wywiadu TOK FM, Boni mówił: „Nie będzie żadnej cenzury. Nikt tu niczego nie będzie blokował. Chodzi o to, żeby po prostu troszkę inną normę wprowadzić w tym, co się dzieje na forach internetowych, ale też w kościołach w czasie niedzielnych kazań. Padają tam słowa poza normą deprecjonujące polski rząd”.

Boni powiedział, że zamierza podjąć szereg działań, aby z „różnych grup społecznych” (nie wiadomo jakich) zniknęła mowa nienawiści. Pytany przez Janinę Paradowską o to, gdzie „mowy nienawiści” jest najwięcej, Boni wskazał kościoły katolickie (sic!). Powiedział również, że osobiście w tej sprawie zainterweniował, wysyłając do Konferencji Episkopatu Polski list, w którym zwrócił uwagę na „mowę nienawiści” w Kościele. Widział jeszcze inne
przykłady nietolerancji i ksenofobii: dyskryminacja romskich dziewczynek w szkołach czy niszczenie żydowskich
cmentarzy. Z jego publicznych wypowiedzi wynika, że przejawów agresji i nietolerancji jest tak dużo, iż najwyższy czas na powołanie specjalnej państwowej instytucji do walki z tymi zjawiskami.

Znany pretekst

Zapewne nieświadomie w „Popołudniu z jedynką” (audycja w Polskim Radiu) Michał Boni uchylił rąbka tajemnicy co do realizacji swoich pomysłów: „Chodzi o to, żeby bronić tych, którzy czują się wykluczeni i słabsi z tego powodu, że są inni: rasowo, w swoich orientacjach, w swoich poglądach, w swoim wyglądzie, w swojej religii. Jak budujemy państwo sprawiedliwe, to powinniśmy ich także chronić”. Z rozmowy dziennikarza z Bonim wynika, że nowe regulacje prawne dotyczące przeciwdziałania „mowie nienawiści” mają być wymierzone w tych, którzy źle wypowiadają się o osobach np. o innej orientacji seksualnej. Jest to konieczne, bo – zdaniem Boniego – eskalacja mowy nienawiści, z jaką mamy do czynienia dziś, prowadzi do tego, że nienawiść i agresja powszednieją i są tolerowane w społeczeństwie.

Chodzi o politykę

„W odniesieniu do świata polityki rada ta nie będzie miała żadnych funkcji” – powiedział w Polskim Radiu Boni, proszony o ustosunkowanie się do słów Włodzimierza Cimoszewicza. Były lewicowy premier stwierdził, że rząd chce w ten sposób oceniać partie opozycyjne. Boniemu trudno jednak wierzyć.

Pomysł powołania rady zwalczającej mowę nienawiści został przedstawiony opinii publicznej tego samego dnia, kiedy pojawił się wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Obaj politycy mają odpowiedzieć za nadużycie władzy, głównie związane z tragiczną śmiercią Barbary Blidy. Jeśli Trybunał Stanu uzna ich za winnych, obaj będą musieli zniknąć z polityki na co najmniej 10 lat. Dla Kaczyńskiego oznacza to polityczny koniec, dla Ziobry długą pauzę bez gwarancji na come back. W tej koincydencji czasowej trudno jednak dostrzegać przypadek. Po pięciu latach katastrofalnej polityki rządu Donalda Tuska przyszedł moment, kiedy część społeczeństwa zaczyna zdawać sobie sprawę z sytuacji gospodarczej kraju. Wskazują na to z jednej strony różne patriotyczne inicjatywy (np. Marsz Niepodległości), z drugiej słabnące sondaże poparcia dla Platformy Obywatelskiej. Wszystko to sprawia, że o sprawach polskich coraz więcej się mówi – i to nie tylko w mediach głównego nurtu, lecz również w mniejszych grupach, spontanicznie powstających (np. w klubach „Najwyższego CZASU!”). Powstają też media, które poważnie traktują obowiązek patrzenia władzy na ręce. W tej sytuacji dla władzy i jej stabilności (czytaj: koryta) największym zagrożeniem staje się wolność słowa. Z wolnością słowa teoretycznie walczyć nie można. Gwarantuje ją prawo międzynarodowe (w tym liczne wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka), Konstytucja RP i inne akty prawne. Sposobem, aby zwalczać wolność słowa, jest walka z „mową nienawiści”, którą można interpretować w dowolny sposób.

Minister Boni nie pozostawił zresztą złudzeń co do tego, w jaki sposób będzie interpretował co jest, a co nie jest mową nienawiści. Pytany o przykłady osób stosujących mowę nienawiści nie wymienił nikogo z nazwiska, jednak aluzyjnie dał do zrozumienia, że chodzić może o Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. Kazimierz Kutz, Stefan Niesiołowski czy Janusz Palikot w kanonie „mowy nienawiści” się nie mieszczą.

Wielka cenzura

Z wypowiedzi Boniego – jeśli się ją dobrze przeanalizuje – wynika, że zagrożenie widzi w internecie. Celem jego działalności będzie więc zapewne cenzura w tym najbardziej wolnym medium. Zresztą podjęte już wiele miesięcy temu próby wprowadzenia zapisów ACTA wskazywały, że rząd PO bardzo chętnie wprowadziłby cenzurę w internecie. Jakie jednak będą jej granice? Teoretycznie superurząd Boniego może wprowadzić przepisy umożliwiające monitorowanie internetu pod pozorem wychwytywania treści „nienawistnych”. A to z kolei wstęp do tego, by uzyskać pretekst do inwigilacji na masową skalę, w tym do przeglądania kont pocztowych, skrzynek mailowych (a nuż w jakimś mailu znajdzie się coś, co można zinterpretować jako „mowę nienawiści”). Stąd już krok do powszechnej inwigilacji telefonów komórkowych (może jacyś dwaj Polacy wymieniają się SMS-ami pełnymi „nienawiści”?) i podsłuchiwania rozmów ich użytkowników.

Kolejnym etapem może być instalowanie urządzeń podsłuchowych w mieszkaniach czy domach tych osobników, których władza uzna za stosujących „mowę nienawiści”. A nawet jeśli okaże się, że nie mówią nic podejrzanego, to zawsze będą mogli być potencjalnymi przestępcami. W Polsce każdy podatnik jest potencjalnym oszustem, każdy mężczyzna jest potencjalnym gwałcicielem. Dlaczego więc każdy, kto posiada umiejętność mówienia, nie może być potencjalnym
sprawcą „mowy nienawiści”?

Idąc za tą logiką (wcale przecież nieobcą ludziom Tuska), trzeba będzie inwigilować zawsze, wszędzie i wszystkich pod pretekstem walki z „mową nienawiści”. Minister Boni – jeśli plan ten zrealizuje – stanie się prawdziwym superministrem od inwigilacji, podsłuchów, śledzenia, tropienia itp. Będzie superministrem zamordyzmu.

Wielka kariera kapusia

W umacnianiu zamordyzmu Michał Boni ma duże zasługi. Wyszło to na jaw w 1992 roku. Antoni Macierewicz umieścił nazwisko Boniego na swojej liście konfidentów SB. Boni wówczas zaprzeczał, czyli kłamał w żywe oczy. Do współpracy z SB przyznał się dopiero w 2007 roku. „Mogę sobie uczciwie spojrzeć w lustro. Wszystkich przepraszam” – mówił wówczas Boni, jednak nie brakowało głosów kwestionujących wiarygodność tych przeprosin. Jadwiga Staniszkis powiedziała, że Boni przyznał się, bo wiedział, że fakt współpracy i tak wyjdzie na jaw.

Współpraca Boniego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczęła się w 1985 roku. On tak to tłumaczył: „Pod koniec sierpnia 1985 r. Służba Bezpieczeństwa weszła do mieszkania mojej przyszłej żony. Było to związane z jej działalnością kolporterską. Grozili, że trzyletnia dziewczynka zostanie przekazana do milicyjnej izby dziecka, a ja będę narażony na plotki o zdradzie małżeńskiej. Po rozwiezieniu nas w różne miejsca, przy szantażu, podjąłem decyzję, bojąc się, podpisania deklaracji o współpracy ze służbą bezpieczeństwa”.

Nie do końca jest to prawda. Boni (TW „Michał”) został zwerbowany przez SB na podstawie materiałów kompromitujących. SB udokumentowała jego małżeńską niewierność. Co ciekawe, w 2007 roku Komisja Weryfikacyjna WSI odkryła dokumenty mówiące o tym, że do zwerbowania Boniego wykorzystane zostało źródło manewrowe o pseudonimie „Stokrotka”. W archiwach IPN widnieje teczka, w której Boni został wskazany jako kandydat na tajnego współpracownika. W 1989 roku słowo „kandydat” zostało skreślone. Gdy w 1992 roku Macierewicz ujawnił, że Boni był konfidentem SB, sam zainteresowany skłamał. Uchodził wówczas bowiem za niezłomnego działacza opozycji demokratycznej. Działacza, którego praca została nagrodzona już w 1990 roku, kiedy Boni został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej (w gabinecie Tadeusza Mazowieckiego). Rok później, w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, był już ministrem pracy. Od 1994 roku był członkiem Unii Wolności i kierował strukturami tej partii w województwie warszawskim. Potem był przez cztery lata szefem gabinetu politycznego Longina Komołowskiego, a w 2001 roku związał swoją polityczną przyszłość z Platformą Obywatelską. I po wygranych przez nią wyborach awansował. Najpierw na stanowisko sekretarza stanu w kancelarii premiera, potem na szefa zespołu doradców Donalda Tuska, potem (listopad 2011 r.) na ministra administracji i cyfryzacji.

Z końcem 2012 roku Michał Boni stanął przed nowym politycznym wyzwaniem. Będzie kierował radą zwalczającą mowę nienawiści, czyli walczącą z wolnością słowa. Ta funkcja – zapowiadająca się na apogeum jego kariery – może go uczynić superinwigilatorem polskiego społeczeństwa. Esbecki kapuś – po wielu latach budowania najpierw PRL, a potem „Republiki Okrągłego Stołu” – ma szanse stać się głównym zamordystą i cenzorem III RP.

REKLAMA