Winiarczyk: Warto znów wybrać się do Śródziemia!

REKLAMA

Nowozelandzki reżyser Peter Jackson do realizacji „Hobbita” zabrał się 10 lat po wielkim sukcesie „Władcy pierścieni” – nakręconej w trzech częściach w latach 2001-2003 ekranizacji słynnej powieści J. R. R. Tolkiena. Była to decyzja o tyle logiczna, że „Hobbita, czyli tam i z powrotem”, napisaną w 1937 roku powieść Tolkiena, można uznać za pewnego rodzaju wstęp czy prolog do „Władcy”. Ta nieduża książka, napisana na podstawie bajek dla dzieci, posłużyła reżyserowi do realizacji kolejnej filmowej, epickiej trylogii, której pierwsza część – „Hobbit. Niezwykła podróż” – w atmosferze wielkiej promocji medialnej pojawiła się właśnie na naszych ekranach. Kolejne części wejdą na ekrany za rok i za dwa lata. Rozciągnięcie akcji tej powieści do tak niebotycznych rozmiarów było zapewne podyktowane względami komercyjnymi. Twórcy filmu założyli bowiem, że liczni fani powieści Tolkiena i ekranowej trylogii „Władca pierścieni” pójdą na kolejne części „Hobbita” niejako w ciemno. Zapewne autorzy się nie zawiodą, chociaż trzeba przyznać, że pierwsza część trylogii wydaje się za długa. Autorzy ostentacyjnie celebrują i rozciągają w czasie kolejne wątki akcji, olbrzymią wagę przykładając do detali scenograficznych i efektów specjalnych.

Wspaniała przyroda Nowej Zelandii, na tle której twórcy wykreowali zamieszkane przez dziwne stwory mityczne Śródziemie, została tu niejako „poprawiona” poprzez efekty komputerowe w celu uzyskania wizualnego rozmachu i przepychu. Mimo to odniosłem wrażenie pewnej monotonii akcji, ciągniętej, jak się wydaje, nieco na siłę. Przytłoczenie ekranu wizualnymi i technicznymi efektami powoduje, że w odbiorze młodej widowni na drugi plan może zejść obecna w powieści cała warstwa alegoryczna „Hobbita”, rozwinięta później w wielkiej powieści „Władca pierścieni”.

REKLAMA

Warstwę tę sprowadzić można do opowieści o walce sprzymierzonych z krasnoludami hobbitów (symbolizujących tu rodzaj ludzki) z silami zła uosabianymi przez złowieszcze stwory – trolle, orki i gobliny. Są jeszcze elfy, pomagające w pewnym stopniu hobbitom.

Fantastyczna akcja zaczyna się od opowieści hobbita Bilba Bagginsa, który wspomina wydarzenia rozgrywające się 60 lat wcześniej. Mieszkający w wygodnym domu w bajkowej krainie Bilbo zostaje nagle nawiedzony przez czarodzieja Gandalfa i grupę 13 dziwacznych krasnoludów, którzy zabierają go na wojnę ze smokiem Smugiem i różnymi potworami, które niegdyś podbiły ich krainę i zabiły przywódców. Pełna przygód wojenna wędrówka tej całej kompanii jest treścią filmu. Fani twórczości Tolkiena będą mogli porównać, na ile autorzy filmu pozostali wierni książce, a co uzupełnili, aby zrealizować ekranowy, rozciągnięty pomost z nakręconą wcześniej trylogią „Władca pierścieni”.

Ciekawe, że hobbit Bilbo został tu scharakteryzowany jako w gruncie rzeczy przeciętny człowiek, lubiący wygodne i poczciwe życie, nie bardzo chcący angażować się w walkę o jakąkolwiek ideę. W czasie wojennej wędrówki mężnieje i dojrzewa, uczy się walki z silami zła i pomaga wygrać wojnę za pomocą czarodziejskiego pierścienia, dzięki któremu może stać się niewidzialny. Ten wątek staje się jednym z owych kilku tematycznych i symbolicznych łączników z „Władcą pierścieni”.

Bajkowa i alegoryczna warstwa filmu wzięła się stąd, że Tolkien inspirował się celtyckimi, angielskimi i skandynawskimi legendami i mitologiami. Przystosował je jednak do aktualnej sytuacji, jaka istniała w Europie w latach 30. i 40. XX wieku, kiedy trzeba było mobilizować ludzi do walki z narastającym złem, które już wkrótce ujawniło się podczas hitlerowskiego i stalinowskiego ludobójstwa. Widoczne było w twórczości Tolkiena wołanie o obronę podstawowych wartości cywilizacji Zachodu przed zalewem barbarzyństwa. Dzisiaj to przesłanie staje się coraz bardziej aktualne. Czy jednak pierwsza część ekranizacji „Hobbita” sprawi, że młodzi widzowie filmu przejmą się filozofią twórczości wybitnego pisarza angielskiego? Czy raczej będą się tylko bawić licznymi efektami wizualnymi i barwną akcją?

REKLAMA