Francuscy socjaliści nie odpuszczają: „Homo-małżeństwa to postęp dla całego społeczeństwa”

REKLAMA

Wielka manifestacja w obronie tradycyjnego modelu rodziny (przeciw wprowadzeniu tzw. „homomałżeństw”) w Paryżu okazała się ogromnym sukcesem. Jej liczebność ocenia się na od 340 tysięcy (policja) do 1,3 miliona (organizatorzy). Dla przypomnienia: w 1984 roku w obronie wolności szkół na ulice wyszło około miliona osób, 10 lat później w sprawie poprawek dotyczących finansowania oświaty i kontrolowania szkół katolickich – 630 tysięcy, w 1999 roku przeciw wprowadzaniu PACS manifestowało już tylko ponad 100 tysięcy ludzi.

Manifestantów tym razem nie odstraszyło zimno, tłok czy możliwość prowokacji. Co więcej, wyszli na ulice Paryża nie po to, aby walczyć o jakieś swoje przywileje branżowe i zawodowe, ale wystąpili w obronie kształtu cywilizacji i dobra wspólnego.

REKLAMA

Olbrzymia różnica pomiędzy szacunkami liczebności podawanymi przez policję i organizatorów wzbudziła wiele dyskusji. Wg niektórych, manipulacja liczenia przez prefekturę polegała na tym, że dokonywano tego o godzinie 15.30, kiedy kolumny maszerowały w kierunku Pól Marsowych, a część uczestników jeszcze nawet nie wyszła na trasę. Tak czy inaczej – była to największa manifestacja, jaką widziała francuska stolica od 30 lat.

Reakcja socjalistów była do przewidzenia: „rząd jest całkowicie zdeterminowany, by zrealizować tę reformę, będącą historycznym postępem, a nie zwycięstwem jednego obozu przeciwko drugiemu; to postęp dla całego społeczeństwa” – mówiła minister ds. kobiet i rzecznik rządu Najat Vallaud-Belkacem. Doprowadzenie pomysłu „do końca” obiecywał też szef Partii Socjalistycznej Harlem Désir. Trwała również wojna na liczby. Prefektura po kilku dniach „obniżyła” liczebność manifestacji z 350 do 340 tysięcy, a socjalistyczny mer Paryża i zarazem homoseksualista Bertrand Delanoë na swoim blogu zaapelował do zwolenników „małżeństw” homoseksualnych o „mobilizację w ciągu najbliższych tygodni”. Jej punktem kulminacyjnym miała być manifestacja progejowska planowana na 27 stycznia. W sukurs lewicy szły też media. Telewizja „naliczyła” w pewnym momencie zaledwie… 120 tys. manifestantów. Socjaliści postraszyli też organizatorów… fakturami. Stołeczny mer Delanoë wycenił zniszczenie paryskich trawników przez zadeptanie na 100 tysięcy euro. Rachunek taki przesłał prefekturze, która teoretycznie ma go przedstawić organizatorom.

Wywołało to falę śmiechu. Służby porządkowe marszu posprzątały po manifestacji ulice, wynajęto też do tego prywatną firmę. Po technoparadach i manifach homoseksualistów sprząta tymczasem samo merostwo. Śmiano się także z zadeptanych trawników. Na koncercie Hallydaya na tych samych Polach Marsowych było 700 tys. ludzi, a tego typu strat podobno nie było. Jak się więc udało dokonać zniszczeń zieleni połowie takiej liczby uczestników (wg danych prefektury) obecnie? Organizatorzy płacić nie zamierzają, ale jeśli pretensje Delanoë zostaną potwierdzone, obiecali w czynie społecznym posiać trawniki na nowo…

REKLAMA