Konik: Zimbabwe. Najdroższe państwo świata

REKLAMA

Historia metamorfozy Rodezji w Zimbabwe jest klasycznym przykładem wcielania idei socjalizmu w życie, wraz ze wszystkimi jego dramatycznymi skutkami.

Pod koniec XIX wieku brytyjscy podróżnicy, myśliwi i poszukiwacze przygód (często także zwykli awanturnicy) rozpoczęli penetrację terenów na północ od dzisiejszej RPA. Zjawienie się geniusza brytyjskiej finansjery i wizjonera (trochę fantasty chcącego połączyć koleją Przylądek Dobrej Nadziei z Egiptem), sir Cecila Johna Rhodesa (1853-1902), rozpoczęło okres prosperity tego regionu.

REKLAMA

Dzięki przemyślanym decyzjom i ciężkiej pracy (zarządzanie kompaniami górniczymi, negocjacje z tubylcami czy budowa kolei, w której widział większe zyski niż w wydobyciu diamentów) Rhodes stworzył od podstaw nowy kraj – począwszy od administracji (sir Rhodes zadbał o to, by ludność tubylcza miała do niej dostęp, co było nie do pomyślenia w tym okresie np. w republikach burskich), a skończywszy na urbanizacji Rodezji, gdzie osobiście nadzorował rozwój takich miast jak Salisbury (obecnie Harare) czy Bulawayo. Rodezja w krótkim okresie stała się najlepiej prosperującym państwem na Czarnym Lądzie. W Bulawayo po raz pierwszy w Afryce postawiono elektryczne latarnie, a główne arterie miasta miały szerokość kilkunastu metrów, tak by „powóz zaprzęgnięty w sześć par wołów mógł swobodnie zawrócić w centrum miasta”. W drugiej połowie XX wieku, na fali dekolonizacji podsycanej w Rodezji przez marksistowskich wysłanników, powstały komunistyczne ruchy terrorystyczne, proklamując nowe państwo.

Era Mugabe

W roku 1980 Rodezja oficjalnie przestaje istnieć, a na czele nowego, „odrodzonego” rządu staje zdeklarowany marksista, zawdzięczający swą wiedzę i wykształcenie europejskiemu systemowi edukacyjnemu (doktorat z prawa na Uniwersytecie Londyńskim). Mugabe po raz pierwszy zetknął się z ideami komunistycznymi w Europie, a po wielu latach postanowił wcielić je w życie we własnym kraju. W roku 1987, przyjmując urząd prezydencki, obiecuje miejscowej ludności dwie rzeczy: wygnanie z Zimbabwe białych i radykalne zmiany dla czarnej ludności. Po wielu latach usilnej pracy obie obietnice spełnił: białych w Zimbabwe praktycznie nie ma, a kraj zmienił się radykalnie – z roku na rok walczy o czołową pozycję najbiedniejszego kraju Afryki. Co więcej – skutecznie tłumione i wyciszane przez sir Rhodesa etniczne spory na nowo odżyły. Pochodzący z ludności Szona prezydent oficjalnie wspiera tę grupę etniczną kosztem ludności Ndebele (w latach 80. podczas walk etnicznych bojówki Szona, szkolone przez północnokoreańskich żołnierzy, zamordowały ok. 20 tys. Ndebelczyków).

Socjalizm po afrykańsku

Rządzącej socjalistycznej partii ZANU wystarczyło niespełna 20 lat, by doprowadzić gospodarkę tak bogatego kraju do nędzy. Współczynniki gospodarcze obecnego Zimbabwe sytuują się na granicy absurdu. Bezrobocie wynosi 95%, brakuje prądu, wody, transport nie istnieje, poczty są pozamykane. Wspaniale prosperuje aparat policyjny (od europejskich organizacji charytatywnych policjanci otrzymali skutery śnieżne, którymi jeżdżą do pobliskich sklepów na zakupy, a po zakupach czekają godzinę, by schłodził się silnik – w normalnych warunkach chłodzi go śnieg). Zimbabwe pobiło też rekord wszechczasów w inflacji (znacznie wyprzedzając Niemcy z wczesnych lat 20.). Trudno nawet ocenić, ile obecnie ona wynosi. Szef urzędu statystycznego w Zimbabwe poinformował, że nie jest w stanie podać najnowszych danych dotyczących inflacji, gdyż w sklepach nie ma towarów. Szef Banku Narodowego Moffat Nyoni mówi wprost: „Brakuje nam zbyt wielu informacji, by podać wysokość obecnej inflacji”. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że w roku 2007 inflacja osiągnęła 150 tys. procent, natomiast pod koniec roku 2008 Moffat Nyoni, prezentując stanowisko rządu, oszacował, że wyniosła ona ok. 13… trylionów procent.

Gdy w grudniu 2008 odwiedziłem Zimbabwe, jeżdżąc z żoną i O. Malickim (werbistą z Polski) po tym przepięknym kraju, bagażnik samochodu rezerwowaliśmy na kartony z pieniędzmi. Płaci się w zasadzie kilogramami waluty. Codziennie rano w hotelach podawany jest nowy kurs czarnorynkowy. Nie dziwi nikogo fakt, że rachunek w barze już potrafi być „zmodyfikowany” przed opuszczeniem lokalu. Ale jak to w socjalizmie – wymiana na ulicy jest zabroniona, dlatego każdą obcą walutę należy wymieniać w kantorze, gdzie kurs ustalony jest na 30 tys. dolarów zimbabweńskich za dolara amerykańskiego. Czarnorynkowy kurs to ok. 2 mln za dolara USA (dane z 2008 roku! – dop. red.). Nielicznym turystom, nie mającym pojęcia o socjalistycznych machlojkach i szanującym to barbarzyńskie prawo, przestaje na chwilę bić serce przy pierwszych zakupach, gdzie okazuje się, że po oficjalnej wymianie mogą sobie kupić puszkę piwa w sklepie za… 70 dolarów amerykańskich, zaś za obiad w restauracji zapłacą ok… 1000 USD.

Platyna prosto z kominka

Zimbabwe jest jedynym krajem, gdzie drukowane banknoty mają podany termin ważności (przedłużany potem wielokrotnie w prasie). Obecnie banknotów zaczyna już brakować. Jedyna czynna drukarnia pieniędzy drukuje je 24 godziny na dobę, nie mogąc sprostać hiperinflacji. Jako ciekawostkę można dodać, że całkowicie zniknęły już banknoty 500-dolarowe z platynowym paskiem – zostały całkowicie wywiezione przez „młodych biznesmenów” z RPA, którzy palili nimi w kominkach, otrzymując czystą platynę w cenie makulatury. Sytuacja gospodarcza pod rządami Roberta Mugabe wraca w pewnym sensie do korzeni afrykańskich, czyli do gospodarki wymiennej. Ceny są tu zupełnie umowne, na przykład za spodnie w okolicach Bulawayo należy dać cztery wiadra ziarna kukurydzy lub prosa, za zagraniczny T-shirt cena ustalona jest na poziomie jednego kurczaka (żywego), za krajową koszulkę – kurczak może być już ubity (nawet przed paroma dniami), papierosy wymieniane są na jajka.

Policja handlowa działa

W roku 2007 prezydent, widząc skutki kryzysu finansowego, zapowiedział, że powołał już „światowej klasy” ekspertów, by opracowali reformę ratującą finanse. – Reforma ta będzie taka, że skutki będą natychmiastowe – zapowiadał prezydent w orędziu do narodu. Na początku lipca 2008 r., przy medialnej klace, Minister Gospodarki Obert Mpfotu stanął na czele Urzędu Monitoringu i Stabilizacji Cen (Cabinet of Price Monitoring and Stabilization). Pierwszym dekretem nowego urzędu było ogłoszenie powrotu cen detalicznych… sprzed 18 czerwca roku 2007. Ceny te zostały odgórnie ustalone i w odpowiednim biuletynie opublikowane. Przy inflacji z 2008 oznaczało to przynajmniej pięciokrotną obniżkę cen wszystkich towarów. Jakakolwiek próba sprzeciwu wśród handlowców była karana przez specjalnie powołane do walki ze spekulantami oddziały Policji Handlowej (Task Force).

Minister Mpfotu zaznaczył jednocześnie, że niepodporządkowanie się dekretom oznacza skonfiskowanie towaru, zamknięcie sklepu i areszt dla właściciela – nawet do pięciu lat za „sabotaż i dywersję”. Na wieść o reformie cen wielotysięczne tłumy szturmowały sklepowe półki. W większości sklepów w Bulawayo zniecierpliwieni ludzie, nie mogąc doczekać się na swoją kolejkę przy kasie, zabierali po prostu towary i w ogólnym chaosie opuszczali sklep bez płacenia. W kilku sklepach w Harare i Bulawayo urządzono manifestacje poparcia dla władzy, skrzętnie relacjonowane przez media. W sklepach wykupywano w zasadzie wszystko, nie szczędząc słów uznania dla „cudu gospodarczego”. Wiadomo powszechnie, że przedsiębiorców jest zdecydowanie mniej niż konsumentów.

Wprowadzając swój dekret, Mugabe doskonale wiedział o jaki elektorat walczy. Jakby tego nie było dość, obniżka cen nie była proporcjonalna. Zastosowano do niej niezrozumiały algorytm – na przykład worek cementu z 900 tys. dolarów zimbabweńskich przeceniono na 150 tys., a buty z 600 tys. na 60 tys.; rekordem przeceny jest proszek do prania przeceniony ze 178 tys. na 6 tys. dolarów. Jednak jak to bywa w zaawansowanym socjalizmie, drugiego dnia reformy skończył się chleb (piekarze nie chcą piec za 1/5 kosztów produkcji), benzyna, wołowina, środki czystości. Po kilku dniach okazało się, że nie ma czym handlować, w sklepach wykupiono wszystko (nawet słynne „wiaderka kolejkowicza”, czyli zestaw dla tych, którzy stoją w kolejce po benzynę: wiaderko, na którym można siedzieć, papier toaletowy, krzyżówka i różaniec).

Mugabe jest jednak sprawnym graczem – w reżimowej telewizji tłumaczy nędzę kraju restrykcjami i sankcjami, jakimi wspólnota międzynarodowa obłożyła Zimbabwe. Po ustaleniu z dziennikarzami rząd zaopatruje wybraną stację benzynową w paliwo, po czym w blasku fleszy „rozdaje” paliwo (10 centów za litr). Po tej manifestacji troski ukazuje się w mediach komentarz o „przejściowych trudnościach z dostawą paliw”. Wskazuje się tu na fakt, że paliwo w Zimbabwe jest najtańsze na świecie, wiec warto docenić troskę o obywatela. Podobnie było z obniżeniem cen w zeszłym roku.

Spacer z lwem

Coraz częściej wspomina się ostrzeżenia, jakie kierował ostatni premier Rodezji Ian Smith do Brytyjczyków. Ostrzegał on, że jakiekolwiek negocjacje z czarnoskórymi komunistami doprowadzą do przejęcia władzy przez nich i natychmiastowego zubożenia kraju. Po kilkudziesięciu latach ci sami komuniści, którzy przegnali białych farmerów, kierują dramatyczne apele o ich powrót do kraju, zaś czarnoskóry lider Ruchu na rzecz Demokratycznej Zmiany (MDC), Morgan Tsvangirai, mówi wprost: „gdyby Smith był czarnym człowiekiem, byłby najlepszym premierem, jakiego miało dotąd Zimbabwe, a być może i cała Afryka”.

Największą stratą jest kompletny upadek turystyki, która stanowiła potężną gałąź gospodarki. Śmiało mogę postawić tezę, że jest to jeden z najwspanialszych regionów Afryki, z takimi perłami przyrody jak Wodospady Wiktorii (znacznie mniej malownicze po stronie zambijskiej), rezerwatem Matopos czy Parkiem Narodowym Gweru – jedynym miejscem na świecie, w którym można pójść na spacer z dorosłym lwem, trzymając go za ogon.

(źródło: NCZ! 2008; publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów)

REKLAMA