Michalkiewicz, Bartyzel, Pazio o nadziejach związanych z pontyfikatem Benedykta XVI

REKLAMA

W związku z abdykacją z urzędu Biskupa Rzymu (więcej na ten temat tutaj) przypominamy na nczas.com fragmenty tekstów, które w ciągu ostatnich kilku lat poświęciliśmy osobie i pontyfikatowi Benedykta XVI. W części pierwszej przypominamy reakcje naszych publicystów na wybór papieża w 2005 roku.

Dr hab. Jacek Bartyzel (2005):

REKLAMA

Teraz już wiemy, co znaczy zdanie, że to Duch Święty wybiera papieża. On przekreśla „chytreńkie“ spekulacje ludzkiego rozumku, krzyżuje najbardziej wytrawne intrygi, sprowadza szalupę ratunkową dla rozchybotanej Łodzi Piotrowej, którą tylu obłąkanych majtków chciałoby skierować na lewicowy kurs, prosto ku przepaści. To jedno wiemy już na pewno: Kościół Święty nie dozna tak strasznej próby, iżby Zastępcą Chrystusa na ziemi był papież-progresista, papież-liberał, więc papież „trochę katolicki“. Nie będzie „otwarcia“ Prawdy na fałsz i chaos mniemań, nie będzie „dyskusji“ na temat „kapłaństwa“ kobiet, „małżeństw“ homoseksualistów, celibatu księży. Nie będzie też papieża „społecznie postępowego“ ze zbolszewizowanej, zatrutej jadem socjalizmu Ameryki Łacińskiej ani „kulturowej afrykanizacji“ katolicyzmu. Liberalna „klasa dyskutująca“ w Kościele, złożona z teologów bez wiary i laików bez cnoty posłuszeństwa, ma przed sobą perspektywę „płaczu i zgrzytania zębów“ – i bardzo dobrze, bo trwożyć powinni się przewrotni i źli.

To nie euforia, lecz roztropny realizm. Nie mówimy o pewności, ale o nadziei. W kardynale Ratzingerze widzieliśmy nieugiętego obrońcę ortodoksji, teologa, który przypominał, że specyfika chrześcijaństwa polega na tym, że nie zadowala się ono „tolerancją“, ale domaga się spójności pomiędzy religią publiczną (theologia civilis) a religią prawdziwą (religio vera). Znamienny jest wybór imienia przez papieża Benedykta XVI. Najbliższe historycznie skojarzenie zdaje się odsyłać do Benedykta XV, a zatem jednego z papieży „przedsoborowych“, choć uważanego za „umiarkowanego“, zwłaszcza w porównaniu z jego wielkim poprzednikiem, św. Piusem X. To skojarzenie pozwala na przypuszczenie, że programem pontyfikatu „posoborowego“ konserwatysty będzie ostrożna, ewolucyjna „restauracja“. Ciśnie się tu porównanie do panowania Ludwika XVIII we Francji z okresu „pierwszej“ Restauracji. Przypomnijmy też Benedykta XII – który dołączył trzeci diadem do papieskiej tiary oraz Benedykta VIII – który do liturgii rzymskiej włączył śpiew „Credo z Filioque“. I oczywiście przychodzi na myśl wspaniała symbolika postaci ewangelizatora Europy, św. Benedykta z Nursji.

Jesteśmy przecież w tym samym punkcie: na gruzowisku cywilizacji klasycznej i chrześcijańskiej, z wielkim zadaniem dla nowego Benedykta – nawrócenia spoganizowanych neobarbarzyńców i ich władców. Nie możemy nie wskazać zadania pierwszego co do ważności, w myśl starodawnej formuły: lex orandi, lex credendi – przywrócenia pełnego obywatelstwa w Kościele tradycyjnej Mszy rzymskiej, a każdemu kapłanowi katolickiemu – bezwarunkowego prawa jej odprawiania. Niejako przy okazji będzie to rozwiązaniem bolesnej kwestii położenia tych wspólnot tradycjonalistycznych, których status w Kościele pozostaje nieuregulowany. Papież Benedykt XVI może dokończyć dzieło, które w 1988 roku nie powiodło się kardynałowi Ratzingerowi. To jest możliwe. Mamy papieża! Mamy nadzieję!

Rafał Pazio (2005)

„Nie lękajcie się! Nie obawiajcie się Chrystusa. On niczego nie odbiera, a wszystko daje – zachęcał w homilii wygłoszonej 24 kwietnia 2005 podczas Mszy świętej inaugurującej pontyfikat papież Benedykt XVI. Przypomniał te słowa, powołując się na swojego poprzednika Jana Pawła II. – Nie ma nic piękniejszego niż wpaść w sieci Ewangelii – mówił papież. – Świat został zbawiony przez ukrzyżowanego, a nie tych, którzy krzyżują – podkreślał. Do postaci kardynała Ratzingera byliśmy powoli przyzwyczajani. Ci, którzy nie znali go wcześniej, zobaczyli przyszłego papieża odprawiającego mszę podczas pogrzebu Jana Pawła II. Przewodniczył liturgii i wygłosił homilię również tuż przed konklawe. Nie ulega wątpliwości, że kardynałowie doskonale orientują się, że wizerunek nowego papieża odgrywa znaczącą rolę. Wszak patrzy na niego ponad miliard ludzi. – Przypuszczalnie kardynałowie kierowali się tym, że był przyjacielem i zaufanym współpracownikiem Jana Pawła II. Była to wola kontynuacji z pewnym wskazaniem na potrzebę zajęcia zdecydowanego stanowiska wobec sekularyzacji i dechrystianizacji Europy -powiedział dla „Najwyższego CZASU!“ teolog Michał Wojciechowski.

Nowy papież podczas swojej pierwszej homilii nie pozostawiał wątpliwości co do swojej misji. – Módlcie się za mnie, żebym nie uciekał przed wilkami. (…) Powinnością papieża jest wyrywać ludzi ze słonego morza wyobcowań – mówił. Jednak obok całego medialnego zgiełku, warto zadać sobie naprawdę ważne pytania: Jak papież Benedykt XVI będzie prowadził Kościół w czasach globalizacji, ale również w czasach relatywizmu moralnego, o którym tak często mówi? – Nie potrzebuję przedstawiać swojego programu. Nie będzie brakować do tego okazji. Moim programem będzie to, żeby nie realizować własnej woli, ale wsłuchiwać się w słowa i wolę Pana – mówił nowy papież. Jak na razie pewne jest, że Benedykt XVI nie będzie miał problemu z wejściem w nową rolę. Już w nią wszedł. – Myślę, że będzie dobrym świadkiem wiary, dzięki swej osobistej wierze i cechom osobowości. Każdy, kto widział Benedykta XVI, zauważa, że jest to człowiek uśmiechnięty, o skromnym sposobie bycia. Tłumy będą go słuchać z uwagą, gdyż ludzie mają już dziś dosyć demagogów, jest więc szansa, że wysłuchają kogoś, kto przemówi do nich w sposób delikatny co do formy, a stanowczy co do treści – stwierdził Michał Wojciechowski.

Czy Kościół pod rządami nowego papieża pokaże swoją siłę i osiągnie sukces? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo co tak naprawdę jest sukcesem w Kościele? – Musimy, jak sądzę zrezygnować z ilościowych mierników efektywności. Nie jesteśmy przedsiębiorstwem, które można dokładnie wykazać konkretnymi liczbami, że prowadzi efektywną politykę i coraz więcej sprzedaje. Pełnimy służbę, którą w ostatecznym rozrachunku składamy w ręce Pana. Z drugiej strony oczywiście nie jest tak, by nasze wysiłki trafiały w próżnię. Wszak również wśród młodych ludzi na wszystkich kontynentach można zauważyć przebudzenie wiary – mówił kardynał Ratzinger w połowie lat 90. XX wieku. – Musi się zrodzić świadomość, że w znacznej mierze nie znamy już chrześcijaństwa – mówił przyszły papież. Jednocześnie przypominał, że katolicyzmu nie da się po prostu przyjąć do wiadomości, trzeba przede wszystkim uwierzyć w Boga. – Chrześcijaninem staję się dzięki temu, że wierzę w wydarzenie, którym był Chrystus. Bóg wkroczył w świat i działał w nim, jest to zatem pewna akcja, pewna realność, a nie tylko wytwór myśli – mówił. – Religia przestaje pełnić swą funkcję, traktuje się ją wyłącznie jako psychoterapeutyczny trick, gdy redukuje się ją do leczniczego działania jej wyobrażeń. Albowiem na koniec wyobrażenia te zostają zdemaskowane jako nieprawda i tracą swą leczniczą siłę – mówił.

Stanisław Michalkiewicz (2005)

Habemus Papam! 19 kwietnia 2005 roku radosny dźwięk dzwonów Bazyliki Św. Piotra oznajmił Rzymowi, a za pośrednictwem radia i telewizji – całemu światu wybór kolejnego 265. papieża, którym został niemiecki kardynał Józef Ratzinger, przybierając imię Benedykta XVI. Kardynał Ratzinger należał do „papabili“, czyli grupy kardynałów, jak to się mówi, mających szanse, więc jego wybór, zresztą już w czwartym głosowaniu, nie wzbudził sensacji, a raczej pobudził emocje – u jednych radosne oczekiwanie, u innych – niechęć i obawę.

Józef kardynał Ratzinger nie był jednym z anonimowych kardynałów, jeśli użycie takiego sformułowania jest w ogóle odpowiednie w stosunku do członków najbardziej chyba ekskluzywnego grona na świecie. Nie ma chyba nigdzie tak nielicznego klubu, skupiającego ludzi tak wpływowych, jak Kolegium Kardynalskie. Wprawdzie świat się sekularyzuje i w ogóle, ale mimo wszystko sieć św. Piotra jest mocniejsza niż się na pozór wydaje. A wśród tych wpływowych osobistości kardynał Ratzinger słusznie uchodził za najbardziej wpływowego po papieżu. Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary doradzał papieżowi w sprawach teologicznych, a więc należących do „najtwardszego jądra“ Urzędu Nauczycielskiego. Po Soborze Watykańskim II, po którym Kościół sprawiał niekiedy wrażenie jakby – używając sformułowania Mikołaja Dávili – „straciwszy nadzieję, że ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią“, Kongregacja Nauki Wiary, zwana przedtem Świętym Officjum, wydawała się jakimś anachronizmem i wielu sądziło, że istotnie obumrze śmiercią naturalną. Jednak kardynał Ratzinger, postępując cierpliwie i systematycznie, zdołał odbudować jej znaczenie i wpływ na tyle, że ogłoszeniem słynnej deklaracji „Dominus Iesus“, zatwierdzonej przez Jana Pawła II 16 czerwca 2000 r., ostudził rozgorączkowane głowy bywalców ekumenicznych salonów, aż zasyczało! Deklaracja została natomiast przyjęta z ulgą przez miliony katolików zdezorientowanych coraz bardziej dziwacznymi pomysłami „uczonych w piśmie“, obłąkanych docentów i z wdzięcznością za to, że – jak się wyraził o. Jacek Salij OP – „przedstawia wiarę Kościoła, a nie poglądy teologów“.

Przybierając imię Benedykta XVI, nowy papież chciał być może dać do zrozumienia, że za ważne zadanie swego pontyfikatu uważa sprowadzenie narodów europejskich, tych marnotrawnych cór Kościoła, z powrotem do antycznych i chrześcijańskich źródeł cywilizacji. Te bowiem z nich, które mają najwięcej ambicji przewodzenia nie tylko Europie, ale i światu, w ustawicznych romansach, a to z bykami, a to ze złotym deszczem, zatraciły swoją tożsamość i w rezultacie nie mają do zaproponowania tym, którym chcą przewodzić, niczego poza szaleństwem politycznej poprawności. Inne narody europejskie, zwłaszcza te, które doświadczenia marksizmu sowieckiego mają jeszcze świeżo w pamięci, patrzą na to z rosnącym rozczarowaniem, zaś ludy, którym jeszcze do niedawna Europa szalenie imponowała, teraz nie ukrywają swojej pogardy wobec tej degrengolady.

Rafał Pazio (2005)

Na tydzień przed śmiercią Jana Pawła II obecny papież Benedykt XVI jeszcze jako Prefekt Kongregacji Nauki Wiary prowadził bardzo ważne, żeby nie powiedzieć programowe, rozważania podczas Drogi Krzyżowej w Koloseum. Wydawało się, że wtedy świadomy jest bolączek chrześcijańskiego świata i wie, jak im zaradzić. – Patrząc na bliższe nam czasy, możemy jednak pomyśleć o chrześcijaństwie znużonym wiarą, które opuściło Pana: wielkie ideologie i ich zbanalizowana wizja człowieka, w nic nie wierzącego i żyjącego dniem dzisiejszym, idącego za każdym popędem, stworzyły nowe pogaństwo, pogaństwo jeszcze gorsze, które chcąc ostatecznie odsunąć na bok Boga, pozbyło się człowieka – mówił kardynał Ratzinger. – Czy jednak nie powinniśmy myśleć także o tym, ile Chrystus musi wycierpieć w swoim Kościele? (…) Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! – zaznaczył. – Nie pozostaje nam nic innego, jak wołać: Panie ratuj!

Kilka tygodni później kardynał Ratzinger został papieżem. (…) Znawcy tematu twierdzą, że sprawowanie funkcji następcy świętego Piotra to bardzo wyczerpujące zajęcie, szczególnie jednak po pełnym dynamizmu pontyfikacie Jana Pawła II. Watykańska gazeta „L`Osservatore Romano” opublikowała relację z zamkniętego spotkania Benedykta XVI z kapłanami regionu Valle D`Aosta, które odbyło się 25 lipca 2005 r. W gazecie podano, że podczas spotkania papież mówił o zmęczonym swoją własną kulturą Zachodzie, o kapłanach, którzy nie są już potrzebni i zbędnej propozycji, jaką ma Kościół dla współczesnego człowieka. Papież mówił o niesprzyjającym, wręcz wrogim otoczeniu Kościoła katolickiego…

REKLAMA