– Płcią nie są geny, genitalia ani ludzki fenotyp. Płeć mamy w głowie, w duszy, w sercu – powiedziała Anna Grodzka dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”. Ten „romantyczny” nominalizm (zupełne oderwanie nazw od rzeczy) ma przerażające konsekwencje. Proszę sobie wyobrazić „metrykalną” kobietę, która pod wpływem stresu związanego z ciążą odkrywa w swojej głowie, duszy, sercu nową „tożsamość płciową” i domaga się natychmiastowego uznania za mężczyznę, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Sprowadzenie ludzkiej płciowości do odczucia, widzimisię wynikającego z zaburzeń psychicznych, rozwala świat, który znamy. Na lewo od tak rozcieńczonej („homeopatycznej”) płciowości jest już tylko relatywizacja gatunkowa. Skoro bycie mężczyzną/kobietą sprowadzamy do poziomu konwencji, to dlaczego odmawiać tolerancji tym, którzy na skutek zaburzeń psychicznych czują się bardziej zwierzęciem niż człowiekiem? Psychiatria zna takie przypadki i uważa je – podobnie jak afirmowany przez lewicę transseksualizm – za chorobę.
Nie zajmowalibyśmy się poglądami p. Grodzkiej (osoby, której należy współczuć, czego wyrazem w tym artykule jest stosowanie wobec niej formy żeńskiej), gdyby nie to, że Ruch Palikota postanowił zakląć jej spojrzenie na płeć w przepisach polskiego prawa! Według „Rzeczpospolitej”, to ona przygotowała projekt ustawy, która pozwala swobodnie decydować, jakiej płci jesteśmy. Według gazety, propozycje nowych przepisów czekają dopiero na rozpoczęcie procedury legislacyjnej. Palikot liczył, że prace nad pomysłami koleżanki „ruszą z kopyta”, gdy Grodzka zostanie wicemarszałkiem. Ponieważ nic na to nie wskazuje, można założyć, że w obecnej sytuacji projekt trafi do sejmowej „zamrażarki”. Postulowane przez Grodzką przepisy zakładają maksymalne uproszczenie procedury zmiany „płci metrykalnej” („ustalonej na podstawie pobieżnej oceny wyglądu narządów płciowych niemowlęcia lub też w wyniku badania płci genetycznej”). Jeśli osoba, która ukończyła 16 lat, dojdzie do wniosku, że płeć zapisana w metryce nie pokrywa się jej tożsamością płciową („utrwalonym, intensywnym doświadczaniem”), to powinna móc ją zmienić. Do otrzymania nowego aktu urodzenia, nowego imienia, ewentualnie nazwiska itp. powinno wystarczyć złożenie stosownego wniosku do sądu okręgowego podparte opinią wydaną przez dwóch lekarzy (ze specjalnością psychiatrii lub seksuologii albo po jednym lekarzu z każdej z tych specjalizacji) – stwierdzających, że dana osoba „rzeczywiście uważa się za osobę innej płci”. Zmieniający „płeć metrykalną” nie będzie musiał przechodzić „jakiejkolwiek interwencji medycznej, zwłaszcza terapii hormonalnej lub zabiegów chirurgicznych”. W ten sposób nastolatka urzędowo przemianowana na mężczyznę będzie mogła już jako „facet” np. zajść w ciążę i urodzić dziecko… Taka zmiana zapisów w wydawanych przez państwo dokumentach ma służyć „odzyskaniu potencjału zdolności społecznych i osobistych”.
Inni posłowie Ruchu Palikota propozycje zmian w prawie traktują w kategoriach „walki o wolność” i „prawa człowieka”. – Ta ustawa jest niezwykle istotna. Każdy z nas powinien mieć pełną wolność do kształtowania tożsamości płciowej. Urzędnicy nie powinni odgórnie narzucać, czy ktoś jest chłopcem czy dziewczynką, jeśli jego tożsamość płciowa jest inna niż ta stwierdzona metrykalnie – powiedział „Rzeczpospolitej” Łukasz Gibała, poseł partii Palikota.
Warto przypomnieć, że Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób (ICD-10) opracowana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) wciąż jeszcze opisuje transseksualizm jako F64.0 (F – oznacza grupę „zaburzeń psychicznych i zaburzeń zachowania”, cyfra 64 wskazuje na „zaburzenia tożsamości płciowej” a zero konkretnie na „transseksualizm”) Póki co również klasyfikacja DSM-IV – opracowana przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – uważa transseksualizm za chorobę.
Wszystko wskazuje na to, że ten stan rzeczy długo się nie utrzyma. Lobbing postępowców na rzecz transseksualistów ma charakter międzynarodowy i skutecznie przeniknął np. do instytucji międzynarodowych. W rezolucji „w sprawie praw człowieka, orientacji seksualnej i tożsamości płciowej w państwach członkowskich Organizacji Narodów Zjednoczonych” z 28.09.2011r. Parlament Europejski wezwał WHO do „usunięcia zaburzeń tożsamości płciowej z listy zaburzeń psychicznych i zaburzeń zachowania”. Miałoby się to stać przy okazji opublikowania nowej Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych (ICD-11).
Równocześnie Parlament potępił te kraje, które do tej pory nie zdecydowały się zostać tuzami postępu i wciąż „homoseksualizm, biseksualizm i transseksualizm (…) postrzegają jako choroby psychiczne” (proszę zwrócić uwagę na manipulacje jaką jest zestawienie homoseksualizmu – jako stanu, który kiedyś był uznawany za chorobę – z czymś co wciąż jest uznawane za zaburzenie)
Eurourzędnicy nieustannie i stanowczo „wzywają wszystkie państwa do zwalczania tego zjawiska”. Zamiast oglądać się na opinię lekarzy a nawet medycznego Watykanu jakim jest WHO Parlament Europejski już teraz zaleca „depsychiatryzację procesu, jaki przechodzą osoby transseksualne i transgenderowe, (…) uproszczenie procesu zmiany tożsamości” oraz… pokrycie kosztów tego procesu przez „system zabezpieczenia społecznego”.
Analogicznych dokumentów (sprawozdań, rezolucji, oświadczeń) na stronach instytucji UE – nawet ktoś nie obeznany z tematyką – w ciągu 10 minut znajdzie kilkanaście. Taran postępu jest więc potężny choć dotyczy przecież zjawiska „uważanego za stosunkowo rzadkie; jego rozpowszechnienie na świecie szacowane jest na 0,001%–0,002%” (Psychiatria Polska, 2009, tom XLIII, numer 6)
(zdjęcie Anny Grodzkiej autorstwa Radka Oliwy na licencji http://creativecommons.org/licenses/by/2.0/deed.en)