Wozinski: O państwie na poziomie psychicznym

REKLAMA

Murray Rothbard napisał swego czasu znakomity tekst pt. „Anatomia państwa”, w którym dokonał teoretycznej rekonstrukcji systemu przestępczości zorganizowanej. Dzięki niemu wiemy już, gdzie leży serce Lewiatana, kto jest jego umysłem oraz kto tworzy bezwolną resztę ciała. No tak, ale czym jest państwo na poziomie psychicznym?

Gdy ludzie wypowiadają się na temat państwa, prawie nigdy nie zastanawiają się nad tym, czym ono jest. Nikt przecież nie widział takiego tworu na oczy. Uczona definicja, biorąca swoje początki od Arystotelesa, głosi, że państwo to wspólnota celów. Rzecz jasna, są i tacy, którzy twierdzą uporczywie, że „idea” państwa istnieje w lepszym, równoległym do naszego świecie, ale na szczęście należą oni dziś do rzadkości (poznałem takich osobników na studiach). Najczęściej jednak o tym, czym jest państwo, w ogóle się nie myśli, tylko przechodzi do porządku dziennego i… z niego korzysta.

REKLAMA

Byt umysłowy

Podejmując wątek Arystotelesa i jego definicji, która wydaje się najtrafniejsza, możemy śmiało powiedzieć, że państwo to pewien byt umysłowy, którego nie ma poza ludzkimi myślami. To w zasadzie porozumienie między ludźmi, że dążą do wspólnego celu, którym jest instytucjonalne łamanie prawa własności. Niech Czytelnik nie myśli sobie, że chcę dezawuować wszystko to, co myślowe, z tego tylko powodu, że jest myślowe. Ostatecznie przecież libertariańskie prawo naturalne nie unosi się w chmurach niczym platońskie idee, lecz również funkcjonuje na zasadzie pewnego poprawnego odczytania rzeczywistości. Libertariański wolny rynek to także pewna wspólnota celów, lecz respektujących cudzą własność i podmiotowość.

Państwowa „wspólnota celów” na poziomie psychologicznym to niewątpliwie ciężkie zaburzenie, które daje o sobie znać na wielu poziomach. Słowo „wspólnota” najlepiej oddaje to, że w przypadku państwa mamy do czynienia z pewnego typu „sztamą”, z której nikt nie chce się wyłamać. Ludzie mają to do siebie, że gdy robią coś w dużej grupie, nie lubią się wyłamywać, gdyż boją się reakcji ogółu. Wytwarza się w ten sposób specyficznie pojęta solidarność, podszyta lękiem przed opinią tłumu.

Powszechność dokonywania przestępstwa wytwarza niekiedy mylne wrażenie, że reguły prawa przestają obowiązywać, ale ludzka wola jest bezsilna wobec obiektywnej struktury świata. Psycholodzy bardzo często wskazują także na trudności, jakie ludziom sprawia przyznanie się nawet do najprostszego błędu. Cóż dopiero powiedzieć o państwie, które niesie z sobą niezliczoną ilość krzywd. Ludzie wolą nie myśleć o sobie źle, dlatego na ogół starannie wypierają ze świadomości te treści, które mogłyby wprawić ich samych w zakłopotanie. Zjawisko to nosi w psychologii miano dysonansu poznawczego, którego źródłem jest sytuacja, gdy jednostka nagle zdaje sobie sprawę z tego, że postępuje wbrew zasadom, które sama głosi. Zwolennikami Lewiatana są przecież bardzo często ludzie, którzy prywatnie są bardzo przyzwoici i reprezentują sobą wysoką kulturę osobistą, lecz udzielane przez nich przyzwolenie na państwo wytwarza totalny rozdźwięk pomiędzy zasadami życia prywatnego i społecznego.

Zazwyczaj dysonans poznawczy pozwala ludziom przełamać się i wejść na poprawną ścieżkę zachowania, lecz w przypadku państwa kończy się on najczęściej ucieczką w odrzucenie niewygodnej prawdy.

Perspektywa przyznania się do własnego, wielokrotnego wykroczenia przeciwko zasadom, które są przecież łatwe do zrozumienia, popycha więc często do ucieczki w mechanizm wyparcia. Ludzie, którzy współpracowali z tajnymi służbami, bardzo często stosują technikę konsekwentnego zaprzeczania stawianym im zarzutom (co we współczesnej Polsce przynosi niestety efekt).

W ten sam sposób jednostki bronią się przed libertarianizmem, twierdząc uparcie, że ich współpraca z Lewiatanem nikomu nie szkodzi oraz że tak naprawdę one z Lewiatanem nie współpracują, lecz co najwyżej są przez niego wykorzystywane. Internalizacja tego wyparcia prowadzi czasem aż do głębokiej wiary w słuszność idei państwa. Daleko idące wyparcie winy uczestnictwa w Lewiatanie przeradza się nawet w specyficznie pojętą dumę.

Dotychczas skupiliśmy się na mechanizmach psychicznych dotyczących tego, jak zwolennicy państwa radzą sobie z nim sami, jednakże osobny rozdział stanowią wszystkie techniki psychologiczne, jakie zwolennicy państwa stosują wobec libertarian. Nie od dziś wiadomo, że najlepszą obroną jest atak – i dlatego o wiele częściej my, libertarianie, w dyskusjach z państwowcami mamy do czynienia z zachowaniami agresywnymi oraz manipulacjami. Podstawową techniką czcicieli państwowego cielca jest próba zwykłego zastraszenia. To zastraszenie może przyjmować rozmaite kształty – jak choćby wmawianie libertarianom, że ich teorie są po prostu śmieszne (bez podawania argumentów), lub też zwyczajne rzucanie obelg (jako libertariański publicysta byłem już wiele razy mieszany z błotem za sam tylko fakt
krytykowania państwa).

Na tak ordynarny krok jak zastraszenie nie decyduje się jednak każdy, gdyż pryncypialna krytyka bez podawania argumentów może zdradzić pewną niemoc i dać innym powody do myślenia. Dlatego najczęściej stosowanym atakiem na libertarian jest bagatelizowanie.

Do tej grupy zabiegów psychologicznych zalicza się przede wszystkim nieustanne wskazywanie na małą liczebność ruchu libertariańskiego (tak jakby liczba osób głoszących jakieś tezy miała wpływ na ich prawdziwość). Poza tym państwowcy starają się często pokazać, że prawdziwy i godny uwagi spór przebiega na linii frontu między prawicą a lewicą, fałszywie deklarując, że „marzycielskie” libertariańskie idee są do zaprowadzenia, ale dopiero w świecie wolnym od rzekomego wroga w bieżącej batalii.

Natomiast absolutnym hitem, jeśli chodzi o bagatelizowanie libertarian, jest próba udowodnienia, że tak naprawdę są zwolennikami spiskowej teorii dziejów, lub też wyśmiewanie za rzekomy obłęd na punkcie państwa. Państwowcy stosują ten zabieg, choć w rzeczywistości sami nieustannie wypowiadają się na temat państwa, lecz nie w sposób bezpośredni. Zamiast tego stosują pewnego rodzaju nowomowę, która stała się na tyle powszechna, że wyparła normalny sposób wypowiadania się na tematy społeczne.

Państwowcy obeznani nieco z libertarianizmem uciekają się także do klasycznego argumentu odwołującego się do istnienia różnych odłamów w ramach ruchu libertariańskiego, których, rzecz jasna, jest całkiem sporo. Tak sformułowany zarzut służy jednak jedynie jako wymówka do odrzucenia libertarianizmu w całości. Poza tym, sami państwowcy to skrajnie rozczłonkowana grupa, która, choć korzysta z Lewiatana bez ograniczeń, nie postarała się nigdy o jedną, wspólną wersje teoretycznego uzasadnienia dla stosowanego przez siebie ucisku. Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione tu techniki psychicznego oporu przed libertarianizmem, można się pokusić o stwierdzenie, że państwo stanowi w pewnym sensie psychologiczną strukturę lepszego „ja”. Otóż bez względu na wszystkie błędy i wypaczenia, których dopuściliby się przedstawiciele państwa, jego zwolennicy i tak zawsze uporczywie twierdzą, że jest ono potrzebne w celu uniknięcia społecznego chaosu. Ale ponieważ ludzie mają świadomość, choćby nie wiadomo jak bardzo wypartą, że działania państwa są złe, ostatecznie i tak starają się przekonać siebie i innych, że wszystko to prowadzi ku dobremu. W ich mniemaniu Lewiatan to pewien twór, który nieustannie „odpuszcza winny” w imię pewnego większego, całościowego planu, który wykracza poza nich samych. Poddają się więc mu i osadzają go w samym rdzeniu swojej psychiki.

Gdy od czasu do czasu próbuję kogoś przekonać do libertarianizmu, mam nieodparte wrażenie, że ze strony moich adwersarzy największy problem leży właśnie gdzieś w psychice. W swoim życiu słyszałem już wiele argumentów na rzecz państwa, ale zaledwie garstka z nich miała podłoże teoretyczne. W ogromnej większości ludzie posiłkują się swoimi przeżyciami osobistymi, rodzinnymi problemami lub też ciężkimi przejściami w życiu zawodowym.

Przyczyna tego jest prosta: akceptując państwo, ludzie ranią się nawzajem, a jednocześnie starają się uodpornić na kolejne wstrząsy i dlatego wmontowują państwo do samych fundamentów swojej psychiki. Dlatego też zaledwie nikły procent zwolenników państwa jest w ogóle w stanie podjąć rzeczową i teoretyczną dyskusję na temat teorii libertariańskiej, zaś osoby, które są w stanie zrozumieć teorię własności Locke’a-Rothbarda, stanowią niezwykle rzadki okaz.

Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że kiedyś psycholodzy będą w stanie leczyć zwolenników państwa z pewnych zaburzeń, a przynajmniej pomagać dostrzec im, jak bardzo psychologicznie uwarunkowane są ich poglądy. Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie chcę przez to dać do zrozumienia, że wszyscy zwolennicy państwa są chorzy psychicznie, a libertarianie zdrowi. Idzie mi tu raczej o zwrócenie uwagi na zastanawiający fakt powszechnego zawieszenia działania rozumu w dyskusjach nad państwem. Piszę to z pozycji osoby, której niezwykle rzadko udaje się usłyszeć rzeczowy argument przeciwko własnym poglądom. Niemal regułą jest, że gdy tylko pojawia się temat państwa, zamiast naukowej debaty lub choćby jej imitacji, jestem świadkiem jednej z postaw, którą psycholodzy już dawno opisali w swoich książkach, a której dotąd nie rozciągnęli na tak powszechne zjawisko.

REKLAMA