Łepkowski: Jak mąż królowej ketchupu zmieni amerykańską politykę zagraniczną?

REKLAMA

Pod koniec minionego roku prezydent Barack Obama mianował senatora Johna Kerry’ego sekretarzem stanu USA. Bardzo wpływowy członek izby wyższej amerykańskiego parlamentu zastąpił Hillary Clinton, której dymisja miała rzekomo przyczyny zdrowotne.

W rzeczywistości rezygnacja pani Clinton miała inne podłoże. Po pierwsze – amerykańska dyplomacja potrzebowała nowego impulsu po okresie czteroletniej stagnacji, a po drugie – sama pani sekretarz czuła się oszukana wiadomością, że po zakończeniu drugiej kadencji Obamy Partia Demokratyczna zamierza wystawić do walki o Biały Dom zamiast niej obecnego wiceprezydenta Johna Bidena.

REKLAMA

Cztery lata marazmu

O dyplomacji amerykańskiej pod kierownictwem Hillary Rodham Clinton można powiedzieć jedno: wcale jej nie było. Wszystkie wydarzenia międzynarodowe, a w szczególności te, które nazywa się dzisiaj pompatycznie „arabską wiosną ludów”, miały z działalnością pani Clinton tyle wspólnego co wybuchy na Słońcu ze spożyciem piwa w Czechach. Ale pani Clinton, jak przystało na reprezentantkę lewicy, bardzo zgrabnie przypisała sobie wszystkie zasługi, włącznie z fizyczną eliminacją wieloletniego wroga USA, pułkownika Muammara Kaddafiego.

Jednocześnie pani sekretarz nie znajduje odpowiedzi na pytanie, dlaczego skutki jej rzekomych działań pozakulisowych w tych wydarzeniach doprowadziły do zastąpienia w Egipcie prozachodniej dyktatury Hosniego Mubaraka reżymem Mohameda Mursiego i jego zaplecza politycznego z islamskiej organizacji społeczno-politycznej Stowarzyszenie Braci Muzułmanów.

Nie ma też odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Libii wraz z Muammarem Kaddafim do historii nie odeszła cała jego administracja. Dzisiaj najważniejsze urzędy w Libii pełnią dawni pretorianie przywódcy Rewolucji 1 Września. Ich wizja państwa będącego hybrydą socjalistycznej utopii z rynkową wolnoamerykanką niewiele różni się od ustroju Wielkiej Arabskiej Libijskiej Dżamahiriji Ludowo-Socjalistycznej. Zmienił się satrapa, ale rządzi ta sama kamaryla dworska. Czy można więc mówić o jakimkolwiek sukcesie amerykańskiej dyplomacji?

Farbowany pacyfista

Zadaniem ożywienia amerykańskich stosunków z resztą świata ma się zająć człowiek, który jest przedstawicielem lewego skrzydła Partii Demokratycznej i przeciwnikiem wszelkiego interwencjonizmu zbrojnego poza granicami USA. Senator John Kerry wyniósł swoją wizję polityki amerykańskiej jeszcze z czasów studiów na Uniwersytecie Yale, na który dostał się w 1966 roku. W tym samym roku został przymusowo wpisany na listę rezerwową żołnierzy Marynarki Wojennej USA. Dwa lata później musiał przerwać studia, by wyjechać na „zaszczytną misję obrony wartości amerykańskich w Wietnamie”. Czteromiesięczna służba oficera dowodzącego (OIC) patrolową łodzią opancerzoną Swift Boat PCF71 przyniosła mu szereg odznaczeń za odwagę. Wyróżnienie medalami Brązowej i Srebrnej Gwiazdy oraz orderem Purpurowego Serca nie zmieniły jednak poglądów Kerry’ego ukształtowanych podczas służby w Wietnamie Południowym.

Przyszły sekretarz stanu stał się aktywnym pacyfistą, propagującym doktrynę Monroe’a. Życie układa się czasami w dziwny i nieprzewidywalny sposób – Kerry jako lider lewicy w amerykańskim senacie od kilkudziesięciu lat propaguje korzyści płynące z polityki zdefiniowanej przez brytyjskich konserwatystów: Benjamina Disraeliego i markiza Salisbury.

Dzisiaj termin „wspaniała izolacja” jest w równym stopniu nadużywany przez lewaka Kerry’ego, jak i libertarianina Rona Paula. Obaj parlamentarzyści służyli w Wietnamie i obaj widzieli tam rzeczy, które głęboko poruszyły ich sumienia. Obaj są też zadeklarowanymi przeciwnikami rzucania amerykańskich sił zbrojnych w różne regiony świata pod pozorem obrony demokracji i przestrzegania praw człowieka. Różni ich jedynie sposób walki z tym zjawiskiem.

W przeciwieństwie do Johna Kerry’ego kongresman Ron Paul nigdy nie wystąpił z oskarżeniami przeciw własnemu państwu. Amerykańscy patrioci z lewej i prawej strony sceny politycznej nie zapomnieli senatorowi Kerry’emu, że na początku lat 70. XX wieku przystąpił do organizacji Weterani z Wietnamu przeciw Wojnie (Vietnam Veterans Against the War) i w jej imieniu złożył przed komisją senacką ds. polityki zagranicznej sprawozdanie oskarżające siły zbrojne USA o liczne zbrodnie popełnione w Wietnamie.

Wtedy już niektórzy koledzy z wojska uznali go za zdrajcę sprzyjającego sowieckiej propagandzie antyamerykańskiej. Wydawałoby się, że John Kerry jest człowiekiem nie bojącym się głośno wyrażać swojego sprzeciwu wobec potworności każdej wojny. Jednak na jego szlachetnym wizerunku pacyfisty pojawiła się duża skaza. W czasie kampanii prezydenckiej w 2004 roku około 200 weteranów z Wietnamu utworzyło grupę pod nazwą Weterani Łodzi Patrolowych dla Prawdy (Swift Boat Veterans for Truth). Na jednej z konferencji prasowych zwołanych w tym czasie weterani przedstawili książkę, która kwestionowała służbę i zasługi wojenne Johna Kerry’ego.

W opinii weteranów i kolegów z oddziału Kerry’ego – Larry’ego Thurlowa, który jako pierwszy dowodził łodzią patrolową, oraz Stephena Gardnera, który służył na łodzi Kerry’ego – był on człowiekiem tchórzliwym, mściwym oraz posądzanym o okrucieństwo.

Poliglotka i miliarderka

Dla współczesnych pacyfistów poglądy senatora są nie tyle programowo niespójne, co zwyczajnie niewiarygodne. Lewacy niechętnie odnoszą się też do kariery senatora. Mimo że Kerry jest przeciwnikiem prywatyzacji systemu ubezpieczeń społecznych, zwolennikiem dopuszczalności aborcji dokonywanej w każdym wieku płodu, tzw. praw mniejszości i kobiet, a więc całego tego poprawnego politycznie bełkotu programowego rzekomych obrońców praw obywatelskich, to media lewicowe wyraźnie się od niego dystansują.

Przyczyna tkwi zapewne w rodzinnej fortunie senatora z Massachusetts. John Kerry, katolik o żydowskich korzeniach rodzinnych, jest mężem Marii Teresy Thierstein Simőes-Ferreira Heinz. To arystokratycznie brzmiące nazwisko jest bardziej dowodem snobizmu pani Heinz niż jej szlacheckiego pochodzenia. To raczej zlepek wielu nazwisk dziadków, którzy pochodzili z różnych stron świata.

Sama Maria Teresa urodziła się w 1938 roku w Mozambiku – ówczesnej portugalskiej kolonii – z ojca Portugalczyka i matki o brytyjskim, niemieckim, szwajcarskim i włoskim rodowodzie. Być może dlatego pani Heinz jako absolwentka Wydziału Literatury i Języków Romańskich płynnie posługuje się na co dzień językiem angielskim, hiszpańskim, włoskim i rodzinnym portugalskim. Ten poliglotyzm jest bardzo przydatny w jej rodzinnych interesach. Prywatny majątek pani Heinz, właścicielki między innymi słynnej firmy produkującej ketchup i inne sosy oraz przyprawy kuchenne, obliczany jest na sumę 1,2 miliarda dolarów.

Formalnie jednak senator i jego żona mają osobne majątki i osobne wydatki, co wynika z umowy zawartej przez nich jeszcze przed ślubem. Wiele wskazuje jednak, że jest to strategia przemyślana w celu uniknięcia między innymi wysokich podatków lub posądzenia o dopłacanie do kampanii politycznej męża. Znamienne, że John Kerry, który jest politycznym propagatorem radykalnego podwyższenia podatku dochodowego dla najzamożniejszych obywateli, sam w 2003 roku zapłacił wraz z małżonką zaledwie 12% federalnego podatku dochodowego.

Czarna polewka dla Camerona

Zmiana na stanowisku sekretarza stanu wymaga zastanowienia się nad czteroletnią strategią amerykańskiej dyplomacji. Jakie priorytety stawia sobie 68. sekretarz stanu USA? Czy rzeczywiście jest on w stanie wprowadzić w życie amerykańskiej dyplomacji doktrynę swojego słynnego poprzednika Jamesa Monroe’a? Czy we współczesnym, zglobalizowanym i silnie kulturowo zamerykanizowanym świecie jest miejsce na izolacjonizm pierwszej potęgi militarnej i gospodarczej świata?

Czwarty punkt doktryny Monroe’a głosi, że „Stany Zjednoczone odżegnują się od jakiekolwiek ingerencji w wewnętrzne sprawy państw europejskich”. Uderza to oczywiście w wojskowy sojusz północnoatlantycki. Podważa także specjalne stosunki Stanów Zjednoczonych z Wielką Brytanią. Dla Brytyjczyków nominacja Johna Kerry’ego na sekretarza stanu nie jest dobrą wiadomością.

Jednym z założeń koncepcji wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej była alternatywa w postaci ustanowienia specjalnych stosunków Zjednoczonego Królestwa z Ameryką Północną. Brytyjscy konserwatyści oczekiwali akceptacji Waszyngtonu dla niedawnej propozycji przeprowadzenia referendum dotyczącego dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Tymczasem w rozmowie telefonicznej z premierem Cameronem prezydent Barack Obama zdecydowanie oświadczył, że chce silnej Wielkiej Brytanii w silnej Unii Europejskiej. Gospodarz Downing Street 10 musiał poczuć się po tej rozmowie wyraźnie zdradzony. Specjalne stosunki Waszyngtonu i Londynu odchodzą do lamusa.

Czy się komuś to podoba, czy nie, jest oczywiste, że amerykańska dyplomacja pod kierownictwem Johna Kerry’ego traktuje Europę jako jedność, w której nie ma mniej lub bardziej uprzywilejowanych partnerów.

Konflikt poza kontrolą Waszyngtonu

O utracie kontroli Waszyngtonu nad polityką regionalną w różnych częściach świata może świadczyć konflikt w Mali, za którego uporządkowanie wzięli się obecnie Francuzi. Waszyngton może mieć jedynie nadzieję, że nie trzeba będzie po nich sprzątać – jak w Wietnamie. Afryka od dawna pozostaje jednak poza obszarem bezpośrednich wpływów Amerykanów. Na czarnym lądzie ścierają się głównie wpływy europejskie i chińskie.

Innym przykładem regionu, który coraz bardziej wyślizguje się Ameryce spod kontroli, jest obszar północno-zachodniego Pacyfiku, a konkretnie Morza Wschodniochińskiego – najbardziej zmilitaryzowanego akwenu świata. 15 stycznia br. Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin wydał dyrektywę podniesienia gotowości bojowej sił zbrojnych Chin. Chińscy komuniści uznają archipelag Diaoyu (po japońsku: Senkaku), zespół pięciu wysepek i trzech nagich skał zagubionych ok. 170 km na wschód od Tajwanu i 160 km na północ od japońskich wysp Yaeyama, za terytorium chińskie siłą anektowane w 1895 roku przez Cesarstwo Japonii.

Ameryka zarządzała tymi wyspami w latach 1945-1972. W latach 60. na wyspach odkryto bardzo bogate złoża ropy naftowej i gazu ziemnego. Do dzisiaj te surowce są nietknięte, a wyspy należą do kilku japońskich właścicieli prywatnych. Powodem nasilenia się napięcia pomiędzy Tokio a Pekinem jest propozycja nacjonalizacji wysp przez rząd Japonii w celu eksploatacji złóż surowców energetycznych. Jeszcze we wrześniu zeszłego roku Waszyngton spodziewał się, że zarówno Japonia, jak i Chiny zwrócą się do amerykańskiej administracji o arbitraż. Kiedy tak się nie stało, Hillary Clinton wyraziła w imieniu rządu USA pełne poparcie dla Japonii. Tymczasem obie strony sporu chcą załatwić sprawę między sobą, totalnie ignorując fakt, że Amerykanie skierowali na neutralne wody Morza Wschodniochińskiego część swojej floty pacyficznej z dwoma grupami bojowymi z lotniskowcami na czele. Z tych lotniskowców startować mogą myśliwce F-22 i F-35, korzystające z technologii stealth – zapewniającej niewykrywalność przez chińskie radary.

Część myśliwców F-22 i F-35 została przekazana siłom samoobrony Japonii. Ze względu jednak na poważną groźbę rozwoju konfliktu o wyspy Diaoyu, USA postanowiły utrzymywać na stałe w bazie Kadena Air w Japonii, znajdującej się w prefekturze Okinawa, grupę bojową takich myśliwców.

Zadowolony Putin

Przed dyplomacją amerykańską pod kierownictwem Johna Kerry’ego jest jeszcze wiele innych problemów regionalnych. Jednym z nich będzie sytuacja bliskowschodnia. Na razie Waszyngton zastanawia się, z kim w Tel Awiwie można prowadzić rozmowy, skoro Kneset podzielił się pod względem politycznym dokładnie równo. Skoro rola dyplomacji amerykańskiej tak bardzo upadła w ciągu ostatnich czterech lat, to kto może być z tego zadowolony? Jest tylko jeden beneficjant osłabienia Ameryki na arenie międzynarodowej – Kreml.

Tam, na lewym brzegu rzeki Moskwy, w przepastnych pałacowych gabinetach sześćsetletniej warowni nominacja Johna Kerry’ego, tak jak wcześniej ponowny wybór jego szefa, została powitana wystrzałem korków od szampana.

REKLAMA