„Tajemnica Westerplatte” czyli rewizjonistyczne popłuczyny

REKLAMA

Wchodzi wreszcie na ekrany film „Tajemnica Westerplatte”, którego realizacja od kilku lat wzbudzała wielkie spory i kontrowersje. Awantury wokół scenariusza i dotacji Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej były swego czasu opisywane na łamach „Najwyższego CZASU!” (m.in. jako pierwsi opublikowaliśmy fragmenty scenariusza). Poszło o to, że reżyser, mało znany aktor, pomyślał film jako utwór „rewizjonistyczny” w stosunku do legendy o obrońcach Westerplatte, opiewanej przez Wańkowicza i Gałczyńskiego. Miała to być kontynuacja całego nurtu „rewizjonistycznego”, jaki pojawił się w po 1956 roku w polskim kinie (głośna „szkoła polska”) i szerzej – w ówczesnym życiu kulturalnym. Chodziło wtedy o zwalczanie romantycznej wizji polskiej walki o niepodległość.

Polemika wokół filmów „szkoły polskiej” przerodziła się szybko w ostrą walkę ideologiczną i polityczną między frakcją partyjnych tzw. rewizjonistów (byłych stalinowców cudownie przekształconych w liberałów) a grupą narodowych tzw. partyzantów, a szerzej: partyjnych narodowców.

REKLAMA

Polemika ta jest dzisiaj zapomniana, a szkoda, bowiem rzuca ona światło na dzisiejszą ideologię współczesnych potomków owych „rewizjonistów” z „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i innych mediów. Prawda jest taka, że aktualne polemiki ideowe i polityczne w pewnym stopniu, żeby było dziwniej, nawiązują do tych dawniejszych, z czego patriotycznie nastawieni działacze chyba nie zdają sobie sprawy. Owa grupa partyjnych „narodowców” w latach osiemdziesiątych XX wieku została rozbita w pył przez juntę Jaruzelskiego-Kiszczaka-Rakowskiego, co praktycznie zakończyło wyżej wspomnianą wojnę. Dlatego „rewizjoniści” i ich potomkowie uzyskali wolną rękę na działalność w mediach i kulturze.

Powyższe dygresje mają duże znaczenie przy analizie filmu Chochlewa, ponieważ autor nieco buńczucznie stwierdza w wywiadach, że chciał oddać sprawiedliwość żołnierzom z Westerplatte, ale jednocześnie pragnął pokazać „niezakłamaną” prawdę o legendzie polskiego Września i ujawnić jakieś straszliwe tajemnice.

Film wyraźnie nawiązuje do głośnego utworu „Westerplatte” Stanisława Różewicza z 1967 roku, wyróżnionego wówczas nagrodami Ministerstwa Kultury, Ministerstwa Obrony Narodowej i na festiwalu w Moskwie. Powodem tego sukcesu był fakt, że Różewicz ukazał w swym filmie w miarę bezstronnie polemikę między majorem Sucharskim (reprezentującym realizm) a jego zastępcą, kapitanem Dąbrowskim, zalecającym romantyczną walkę do końca, jak major „Hubal”. Takim podejściem reżyser zadowolił wszystkich antagonistów, co uwidoczniło się w ówczesnych nagrodach i recenzjach.

Film Pawła Chochlewa, w pocie czoła ukończony po długotrwałych trudnościach i awanturach produkcyjnych, wygląda jednak na popłuczyny po utworze Różewicza. Na domiar złego, jak na współczesne standardy kina wojennego, został zrealizowany bardzo słabo. Przez ponad połowę filmu oglądamy bezładną strzelaninę między polskimi obrońcami a chaotycznie nacierającymi Niemcami. Historycy II wojny światowej twierdzą, że nie widać tu zupełnie przyzwoitego jak na owe czasy uzbrojenia polskiego przyczółka na Westerplatte. Trzeba wprost powiedzieć, że od strony dramaturgicznej i wizualnej utwór Chochlewa, nie wiedzieć dlaczego nazywany „autorskim”, ustępuje wielu obrazom wojennym zrealizowany w okresie PRL-u, pomijając ich stronę propagandową. Najważniejszy jednak jest fakt, że film zupełnie kładzie całkowicie nietrafiona rola Michała Żebrowskiego jako majora Sucharskiego.

Filmowy Skrzetuski zastąpił Bogusława Lindę, który z niejasnych powodów oddał rolę – już po nakręceniu wielu ujęć. Nie bardzo rozumiemy charakter dowódcy Westerplatte, który – jak twierdzą historycy – był człowiekiem niewysokim, skromnym i raczej małomównym. Tutaj widzimy rozlazłego pieszczocha, dbającego o poranną toaletę, a w dodatku, co się sugeruje, chorego na padaczkę i depresję. Na tym tle rośnie sylwetka jego zastępcy, kapitana Dąbrowskiego, świetnego oficera, pragnącego walczyć do końca. Zamierzona polemika „romantyzmu” z „realizmem” rozmywa się tu więc zupełnie. To miała być właśnie jedna z owych tajemnic legendy Września!

Drugim „rewizjonistycznym” elementem filmu jest ukazanie faktu, że w czasie siedmiodniowej obrony zdarzył się wypadek dezercji ukarany śmiercią, czego historycy wyraźnie nie potwierdzają. Do zaprezentowania tych zdarzeń sprowadza się ponoć szaleńcza odwaga Chochlewa. Wizji reżysera nie mogą zweryfikować obrońcy Westerplatte, bowiem ostatni z nich zmarł w ubiegłym roku.

REKLAMA