Sommer: Co się stało na Broad Peak?

REKLAMA

Nie ma już szans na uratowanie dwóch polskich alpinistów – Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, którzy zginęli najprawdopodobniej 6 marca nad ranem, schodząc z niezdobytego nigdy wcześniej zimą dwunastego ośmiotysięcznika Broad Peak (8051 m n.p.m.).

Wydaje się – choć niektórzy mają co do tego wątpliwości – że czas na zastanowienie się, dlaczego akurat ten odcinek serialu pod nazwą „Polski himalaizm zimowy” okazał się aż tak tragiczny. Tu od razu zastrzeżenie – bazuję na informacjach ogólnie dostępnych, a oczywiście dużo lepszą wiedzę mają wspinacze bezpośrednio zaangażowani w akcję i ta wiedza może wpłynąć na zmianę perspektywy. Być może podzielą się nią po powrocie do kraju.

REKLAMA

[nggallery id=72]

Po pierwsze więc zaskoczyła mnie informacja o tym, że Tomasz Kowalski podczas jednego z wcześniejszych wyjść wycofał się z powodu zmarznięcia i przemrożeń. Moim zdaniem, po takiej sytuacji nie powinien się już więcej na poważnie wspinać podczas tej wyprawy. Choć oczywiście jestem tylko alpinistą-amatorem, to mam pewne doświadczenie w tych sprawach.

Objawy

Otóż po pewnej wyprawie wiążącej się z przekroczeniem 7 tys. metrów, gdy na wysokości ok. 7200 m n.p.m. poczułem się źle i wycofałem, skutki medyczne tego zdarzenia odczułem dopiero po tygodniu, a leczyłem je ponad miesiąc po powrocie do Polski. Innymi słowy: objawy zewnętrzne są tylko objawami, a co się tam dokładnie w środku dzieje, tego nie sposób dociec bez specjalistycznego sprzętu. W tym kontekście informacja o tym, że Tomasz Kowalski okazał się w ostatecznym rachunku najsłabszy, współgra z jego wcześniejszymi problemami. W ogóle przyjmowanie na tak ekstremalną wyprawę chłopaka, który z podobnymi warunkami nigdy się nie zetknął, od początku wydawało mi się nieco ryzykowne. Ale zdaje się, że nie było nikogo lepszego, komu by się chciało mrozić tyłek przez trzy miesiące.

Dysproporcja

Po drugie – mieliśmy do czynienia z wyraźną dysproporcją sił. Adam Bielecki, z którym wspinałem się bodajże 11 lat temu na Pik Lenina, wyrósł w międzyczasie na zawodnika, który w Polsce nie ma sobie równych. Obserwując jego styl, widzimy, że bardzo ryzykuje, ale to ryzyko w jego przypadku jest zrównoważone umiejętnością szybkiej ucieczki. Z punktu widzenia Adama decyzja o kontynuowaniu wspinaczki na Broad Peak po przekroczeniu szczeliny we wczesnych godzinach popołudniowych, czyli z perspektywą powrotu po ciemku, a konkretnie w świetle księżyca i czołówki, była racjonalna. Natomiast dla reszty grupy już nie. Nie wiem, czy Adam odradzał reszcie kontynuację wspinaczki.

Nawet jeśli tak było, to najwyraźniej nikt z ekipy go nie posłuchał. Czas, w jakim grupa doszła do szczytu, dodatkowo potęguje zamieszanie poznawcze – bo świadczy o tym, że żaden ze wspinaczy zbytnio nie odstawał. Schodzący Adam mógł więc mieć wrażenie, że wszystko jest w porządku. Wydaje się, że bardziej poważnie do sprawy podszedł elbrusowy szybkobiegacz Artur Małek, którego powolne zejście w połączeniu z ponownym wyjściem na poszukiwania może świadczyć o tym, że starał się przynajmniej realnie przygotować do udzielenia ewentualnej pomocy. W każdym razie zabrakło zdecydowanie określonego deadline’u (nomen omen), czyli sztywnego postanowienia, że np. po godz. 15.00 wszyscy odwracają się i schodzą.

Wariant pośredni

Wtedy szczyt być może nie zostałby zdobyty, ale nikt by nie zginął. Oczywiście można było też zastosować wariant pośredni – Adam zasuwa bez względu na okoliczności, a reszta ma deadline. Tylko charaktery by na to pewnie nie pozwoliły… I powstaje tylko jedno kontrowersyjne pytanie: czy Adam mógł pomóc? I znana na nie odpowiedź: na pewno mógł spróbować, choć nie wiadomo, co z tego by wyszło.

Reasumując: polski himalaizm zimowy trzeba kontynuować (choć dobrze by było, gdyby nie sponsorowało go państwo), biorąc jednak pod uwagę przewagę Adama Bieleckiego (z którym po prostu strach się wspinać) oraz wprowadzając nieco ostrzejsze reguły gry dotyczące momentu wycofania. Bo dwie ostatnie, zwycięskie wyprawy pokazały, że zimą w Karakorum nie ma przebacz. Rok temu zginęło 60 proc. atakujących wierzchołek, a w tym roku – 50 procent. I w obu przypadkach zawinili wspinacze, a nie tzw. czynniki obiektywne. W każdym razie wspinaczka wysokogórska to ostatni chyba sport dla prawdziwych mężczyzn, którym przyświeca starożytne hasło: Navigare necesse est. Vivere non est necesse (pol. żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością; żeglowanie jest ważniejsze od życia). Łatwo to było Pompejuszowi powiedzieć…

REKLAMA