Chodakiewicz: Jak libertynizm zatruwa Amerykę

REKLAMA

Libertynizm się rozplenił wszędzie. Libertynizm to ideologia dyktatury przyjemności, szczególnie seksualnej. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Uwielbiam dziewczyny. Ale nie chciałbym z tego robić ideologii. Jest to moja sprawa intymna. Postępowcom nic do tego.

Konserwatyści powinni się fali libertynizmu przeciwstawiać z kilku powodów.

REKLAMA

Po pierwsze: libertynizm jest niezgodny z chrystianizmem, a ten ostatni to Prawda objawiona.
Po drugie: libertynizm to taran rewolucji podminowującej tradycyjne instytucje, takie jak małżeństwo i rodzina.
Po trzecie: libertynizm staje się obecnie postawą obowiązującą wśród elit. Jest częścią postnowoczesności ujawniającą się jako składnik „nowej mentalności” postchrześcijańskiego człowieka w służbie tolerancjonizmu. Libertynizm zastępuje więc elitę służby pseudoelitą egoistycznej przyjemności.
Po czwarte: takie podejście szybko przenosi się na lud, wprowadzając zamieszanie moralne i prowadząc do straszliwych tragedii aborcji, samotnego macierzyństwa i konsumpcji pornografii na masową skalę.
Po piąte: to prowadzi do postulatów stałego powiększania państwa opiekuńczego, samonapędzającej się maszyny, która programowo nawołuje do tolerancjonizmu – w tym i libertynizmu – promując nachalnie rozmaite patologie, w tym marksizm-lesbianizm, którymi następnie „zajmuje się”, budując kolejne struktury biurokratyczne na koszt podatnika.
Po szóste: seks rekreacyjny jest formą agresji niszczącą wszelką intymność i zezwierzęcającą człowieka, co prowadzi do dalszego zbydlęcenia jednostki, szczególnie osób słabych psychicznie, które mają skłonność do szybszej degeneracji, a poddawane są obecnie straszliwej presji środowiska i popkultury.
Po siódme: jak mawiała pewna brytyjska arystokratka dwieście lat temu, „seks jest rzeczą zbyt dobrą dla gminu” (sex is too good for the common people).
Po ósme: można się bawić, bo każdy ma wolną wolę, w tym i do grzechu, ale trzeba dyskretnie – hipokryzja to hołd, jaki występek płaci cnocie (hipocrisy is tribute vice pays to virtue). Libertynizm się temu sprzeciwia. Chce koniecznie reklamować swoje patologie, aby stały się normą i ogarnęły wszystko i wszystkich.
Po dziewiąte: konserwatysta z natury jest podejrzliwy wobec nowych mód i stara się ostudzić gorące głowy i popierać samokontrolę, szczególnie gdy libertynizm promuje masowo dyktaturę przyjemności, w tym ekscesy „wesołkowatości” poprzez lobby hominternu, czyli międzynarodówki gejowskiej i jej satelitów feministycznych, genderowych i innych. Są to naczynia połączone, które niszczą ład naturalny.
Po dziesiąte: konserwatysta z zasady nie wtrąca się w sprawy intymne i prywatne drugiego człowieka, ale ma obowiązek postawić tamę krzykliwym, wulgarnym i radykalnym libertynom, którzy swoją ideologią starają się wejść nam na głowę, narzucić tę ideologię bezczelnie jako dyktaturę „alternatywnych stylów życia” – krzycząc przy tym o rzekomych „prawach człowieka”.
Po jedenaste: konserwatysta ma obowiązek bronić sfery prywatności, zapędzając patologie do swoistego półświatka degeneracji i uniemożliwiając im dominację w popkulturze.
Po dwunaste w końcu: konserwatysta broni prawa naturalnego i związków naturalnych – czyli takich, z jakich rodzą się dzieci – przeciwko nowinkarstwu wszelkiemu, a więc i hominternowskiemu moralnemu relatywizmowi, który usiłuje zniszczyć normę naturalną, okrzykując ją „heteronormatywnością”, czyli uznając za sztucznie skonstruowaną, „tak samo dobrą” jak „homonormatywność”. Jak egalitaryzm, to wszystko przechodzi – zoofilia, kazirodztwo, pedofilia i inne przyjemności. Oto kilka przykładów z Imperium.

Czciciele gwałtów

Już pisałem gdzie indziej o sławetnym „Sex Week” na jednej z czołowych amerykańskich uczelni, Uniwersytecie Yale. Podczas „święta walentynkowego” studenci maszerowali, wznosząc hasła na cześć nekrofilii i gwałtu. A dziekan pogratulował wszystkim tzw. kultury bzykania się (hook-up). Tylko prosił o „bezpieczny seks”. Feministki tymczasem argumentowały, że dziewczyny powinny się zachowywać jak dziwki i unikać stałych związków oraz utrzymywać kontakty albo z przygodnymi, albo z bezwartościowymi „partnerami-partnerkami”, bowiem tym sposobem same przekonają się, że małżeństwo z takimi osobami jest złem – i zamiast tego wybiorą po uniwersytecie karierę, a nie rodzinę.

Na walentynkach się nie kończy. Na początku marca w Yale prowadzono seminarium, na którym uczono „wrażliwości na zoofilię”. Seminarium prowadziła dr. Jill McDevitt, która określa się jako „seksuolożka” (sexologist) i właścicielka sklepu z zabawkami seksualnymi. Produkty można było swobodnie zamówić na miejscu. A ona tymczasem opowiadała studentom o cudzie „różnorodności seksualnej” (sexual diversity), w tym zoofilii. Potem przeprowadziła sondaż wśród studentów, z którego wynikło, że 52% bawiło się w sadomasochizm, 3% w zoofilię, a 9% przyjęło pieniądze za seks. Są to dzieci z uczelni, gdzie czesne i inne koszty za cztery lata wynoszą ok. 250 tys. dolarów. Nikt się nie przyznał do kazirodztwa, mimo że w imię „otwarcia” i „tolerancji” oraz „wrażliwości” dr. McDevitt naturalnie i tę przyjemność dyskutowała.

W tym momencie przypomniał mi się lumpenproletariat z Woli, od którego to 35 lat temu zasłyszałem następujący rym: „żaden brat nie będzie w niebie, póki siostry nie wy*****”. Cudownie, teraz za takie diamenty ludowej mądrości płaci się w Yale czesne. Chodzi o to, aby dzieciaki przyzwyczaić do najgorszych perwersji. A wtedy patologie stają się wszechobecne w imię tolerancji. Poza tym gdy się wbije studentom w głowę, że „różnorodność seksualna” jest nie tylko postępowa, ale i powszechna, to piewcy tolerancji będą mieli stałe rezerwy młodych ludzi do wykorzystywania. Urobione odpowiednio dzieciaki można bzykać do woli w imię tolerancji. I postępu. Ach, cudowny powiew rewolucji podtatusiałego „wesołka” czy mamuśkowatej feminazistki przy orgazmie w małolacie!

Fanatycy masturbacji

A to, co się dzieje w Yale, naturalnie spływa na pośledniejsze uczelnie, gdzie czesne jest znacznie niższe. Na przykład w Allegheny College podczas uroczystości walentynkowych prowadzono zajęcia z masturbacji. W kaplicy uczelnianej. Normalnie kaplica służy katolikom do mszy oraz innym chrześcijańskim wyznaniom do ich nabożeństw. A teraz tolerancjoniści uznali, że wszystko jest równe, więc odprawili swoje gusła z libertynizmu. Kapłan i kapłanka tej sekty, Marshall Miller i Kate Weinberg, pokazywali studentom, jak się dotykać, aby było najprzyjemniej. A kazanie brzmiało następująco: „Czasami jest trudno samemu znaleźć punkt G (G spot), ponieważ trzeba wsadzić palec albo palce do pochwy w przedniej części ścianki, co powoduje, że przyjmujemy niewygodną pozycję, a nasza dłoń przybiera formę pazura (…). Naturalnie są lepsze pozycje. A jak masz partnera, to możesz tę osobę poprosić, aby wsadziła palec albo palce do pochwy (…). Niektóre kobiety dowiadują się, że jeśli zmienią pozycję czy kąt nachylenia, to mogą się ocierać o partnera, o nasadę penisa czy kość łonową – i ocierając się tak uzyskujemy dość podniety, aby osiągnąć orgazm podczas stosunku”.

Miller i Weinberg prawili o tym, że masturbacja to nie grzech. „Mądrze” rozważali historię Onana w Biblii, twierdząc, że nie jest ona jednoznaczna. Według nich, Pan Bóg zabił Onana nie za onanizm, a za to, że nie chciał spać z żoną swego brata. I zachęcali do masturbacji już od przedszkola (preschool). Sprzedawali swoje książki i inne produkty. Miller i Weinberg są bowiem komiwojażerami libertynizmu, objeżdżającymi kampusy uniwersyteckie. A płaci im się z czesnego. Podczas gdy chrześcijańscy studenci skarżyli się, że ich poglądy ignoruje się na kampusie, studentki-tolerancjonistki krzyczały: „Mam potrzeby!”, „Mam prezerwatywy!”, „Jezus!”. Dziekan i inni biurokraci uczelniani „nie mieli problemu” ani z seminarium, ani z jego lokalizacją. I to wszystko miało miejsce podczas przygotowań do Wielkiego Postu. Jak sataniści mówią „amen”?

Kasyno prezerwatyw

I tak jest wszędzie. W Central Michigan University studenci grają w „bingo chorób wenerycznych” i prowadzą „kasyno prezerwatyw”. W celu wygłoszenia prelekcji zaproszono tam nawet weterana ponad 8 tys. pornosów, aby zademonstrował, o co chodzi, lecz niestety Ron Jeremy Haytt był niedysponowany. Ale reszta programu poszła jak burza. I znów za pieniądze podatnika, bo CMU to uczelnia publiczna, stanowa. I za kasę rodziców, bez ich wiedzy i zgody. Program reklamuje się: „nie będzie gadki o moralności, nie gadamy o etyce”. Za to promujemy „randkowanie szybkościowe” (speed dating). I znowu mamy do czynienia z prywatną firmą, która wspiera tolerancjonizm, aby w ramach kapitalizmu politycznego kosić kasę. Polityczna poprawność tworzy fałszywy rynek, fałszywe reklamy tworzą fałszywy popyt. Naturalnie wszystko to widoczne jest już na poziomie niższym.

W stanie Massachusetts szkoły średnie debatują, jak podchodzić do studentów transgenderowych, czyli takich, którzy zdecydowali się, że są psychicznie innej płci niźli ta, z którą się urodzili naturalnie. Według prawa stanowego, szkoły nie mogą ich dyskryminować. I tak Logan Ferraro bez kłopotu stała się chłopakiem. Dla takich studentów najpewniej trzeba będzie budować osobne szatnie i łazienki. I naturalnie szykuje się cała seria sesji indoktrynacyjnych dla małolatów. Znów na koszt podatnika. A tymczasem w takt podobnej mantry „wkluczania” (inclusiveness) pod stałym obstrzałem znajdują się harcerze, którzy nietolerancyjnie nie chcą przyjmować „wesołków” w swoje szeregi. Nie ma kłopotów z homoseksualistami – tacy zawsze w harcerstwie byli, ale nie robili ze swojego przypadku ideologii. „Wesołkowie” chcą natomiast być rozpoznawalni jako tacy. I koniecznie chcą być instruktorami. Jeszcze jedno pole do popisu dla tolerancjonizmu.

Harcerze na celowniku

Na przykład zgodnie z zasadą „niezgody na dyskryminację”, miasto Filadelfia stara się eksmitować harcerzy z ich własnego budynku. Bo nie dopuszczają „wesołków” do młodzieży. Harcerstwo jest w tym mieście właściwie jedyną twierdzą, gdzie dzieci i młodzież mogą znaleźć ochronę przed gangami. I przystanią, gdzie dzieciaki mogą dostać korepetycje oraz jakąś namiastkę niespatologizowanego życia rodzinnego. Uczą się dyscypliny, higieny, porządku. Instruktorzy skautingu często zastępują nieobecnych ojców. Są autorytetami. W Filadelfii tylko połowa dzieci kończy szkołę średnią. Gangi terroryzują całe dzielnice. Większość dzieci wychowują samotne matki. Wszyscy błagają o pomoc. Skauci – oprócz Kościoła katolickiego i zborów – są jednymi z niewielu, którzy wychodzą na przeciw tak poważnym wyzwaniom.

Dlaczego przyczepiono się do harcerzy? Jak bowiem napisał Anthony Esolen, „świat się kręci wokół predylekcji feministek wywodzących się z klas wyższych i średnich oraz od ich satelitów”. Skauci są nie tylko homofobiczni, ale również patriarchalni. Musi się nimi zająć państwo. A tymczasem po wyrugowaniu harcerstwa dzieci padają łupem gangów. You see? Harcerze na razie w dalszym ciągu się stawiają. Tolerancjoniści muszą się zadowolić takimi sukcesami jak skorumpowanie moralne „Miss Teen Deleware”, która to wywodząca się z rodziny zastępczej nastolatka natychmiast po zwycięstwie została gwiazdą pornosa. Melissa King tłumaczy się: „Bo myślałam, że będzie fajnie, i potrzebowałam kasy”. Dostała 1500 dolarów. Mięso jest. Trzeba je tylko odpowiednio młotkiem na papkę stłuc. W imię tolerancji dla „innego”.

Szykujmy się!

Rośnie fajne młode pokolenie. Już nie przez sądy, a przez referenda stanowe przechodzą „wesołkowate małżeństwa”. Gdy nie można zrobić krwawej rewolucji jak Lenin, to zmiany wprowadza się cierpliwie jak Gramsci – marsz przez instytucje. Trzeba o tym wiedzieć, aby zatrzymać homintern…

REKLAMA