Gwiazdowski: Co mówi papież keynesizmu?

REKLAMA

„Bawił” niedawno w Polsce z wizytą „papież keynesizmu” – Robert Skidelski. „Oficjalny przedstawiciel Johna Maynarda Keynesa na ziemi” mówi, że: „pozwoliłby długom publicznym rosnąć…” (tutaj) Nie mówi tylko jak bardzo…

Mówi natomiast, że Keynes „mówiąc, że „w długim okresie wszyscy będziemy martwi”, polemizował z liberałami spod znaku Hayeka i Misesa. Oni uważają, że jak jest kryzys, to trzeba zacisnąć zęby. I nie martwić się aż tak bardzo o to, co będzie się działo w ciągu najbliższych pięciu, sześciu lat, bo należy skoncentrować się na długoterminowych korzyściach z kuracji.”

REKLAMA

I oczywiście nie mówi prawdy z dwóch powodów. Po pierwsze zaciera (z głupoty lub celowo) różnicę między „kryzysem” a „długiem”. W 1929 roku mieliśmy „kryzys nadprodukcji”. A czego kryzys pojawił się w 2009 roku? To też był kryzys nadprodukcji…. derywatów i subprimów. Ta „nadprodukcja” spowodowała niedobór „płynności”. Czy „nadprodukcja” samochodów prowadziła do niedoboru samochodów? A „nadprodukcja” pieniędzy doprowadziła do braku pieniędzy. Gdy Keynes proponował swoje rozwiązania dług publiczny USA wynosił (1930 rok) ok. 16 mld USD, co stanowiło niespełna 20% GDP. Dziś wynosi 16 bln USD co stanowi 100% GDP. Po wojnie secesyjnej, czy po I i II wojnie światowej, gdy poziom zadłużenia bił kolejne rekordy nominalne i procentowe następowało znaczące jego obniżenie. Dziś nie sposób uwierzyć, że rząd USA kiedykolwiek będzie w stanie spłacić swoje długi bo zapowiada coraz większe wydatki. Dziś mamy więc przede wszystkim kryzys zadłużenia wywołany stosowaniem przez lata metod Keynesa – czyli ożywiania gospodarki przez wydatki rządowe.

Po drugie, Mises i Hayek nie „nie martwili się o to, co będzie się działo w ciągu najbliższych pięciu, sześciu lat”, tylko właśnie się martwili. Martwili się, że zaślepienie krótkoterminowymi efektami polityki Keynesa doprowadzi do niedostrzeżenia negatywnych konsekwencji długoterminowych. Martwili się o to, co później nico Friedman nazwał chorobą alkoholową gospodarki, która nie może już wytrzymać bez kolejnego „klina” pieniądza. O ile Austriacy byli abstynentami, o tyle Friedman wychodził z założenia, że pić można, ale z umiarem.

Po trzecie, skutki długookresowe nie dotyczą „kuracji liberalnej” tylko właśnie „kuracji Keynsowskiej”. Zalecenie liberalne jest bowiem takie: „nie stosować żadnej kuracji”.

Profesor „papież” mówi, że „liberałowie mówią, że nie ma co załamywać rąk nad cięciami budżetowymi, bo przecież dzięki nim gospodarka stanie się bardziej efektywna, a budżet zaoszczędzi”. Nie mówi, którzy liberałowie tak mówią. Bo liberałowie mówią, że gospodarka nie stanie się bardziej efektywna „dzięki cięciom”. Mówią, że gospodarka nie staje się bardziej efektywna dzięki zwiększającym się wydatkom finansowanym drukiem pieniądza. Jest różnica?

Keynes zapytałby, zdaniem swojego przedstawiciela na ziemi, „w imię jakich racji długoterminowe konsekwencje mają być tak dalece ważniejsze od krótkiego okresu”? To zapytajmy w imię jakich racji krótki okres ma być tak dalece ważniejszy od długiego okresu? Bo czy, po pierwsze, krótko trwająca euforia alkoholowa jest warta marskości wątroby? W dodatku, po drugie, jako powiernicy naszych dzieci, zamiast rozsądnie zarządzać majątkiem pozostawionym nam i im w spadku przez naszych rodziców, a ich dziadków, po prostu go przepiliśmy. A po trzecie, najgorsze, dlaczego nasze dzieci mają zostać dawcami wątroby, na której marskość zapadliśmy pijąc?

Podobno, jak twierdzi „papież”, „liberałowie nie ukrywają, że przyniosą one [to znaczy „cięcia” – przyp. mój] nieuchronny wzrost bezrobocia, ale ich zdaniem po kilku latach ci ludzie znajdą przecież pracę gdzie indziej” (…) To tak jakby powiedzieć komuś, kto ma trzydzieści lat i znajduje się w najpiękniejszym okresie swojego życia, szuka mieszkania, znalazł życiowego partnera albo właśnie urodziły mu się dzieci: zabieram ci pracę, ale poczekaj dziesięć lat! Jak dojdziesz do czterdziestki, to gwarantuję ci, że dostaniesz lepszą robotę niż ta, którą miałeś.” Czy w czasach komunistycznych było bezrobocie? Oficjalnie nie było. Ale „papież” nie wie, co to jest bezrobocie ukryte. To takie, gdy ludzie, co prawda, mają „etat”, ale nie wykonują pracy komukolwiek potrzebnej. Ten ich etat jest finansowany w taki, czy inny sposób przez innych. Liberał więc nikomu nic nie zabiera. Tylko przestaje dawać! Nie ma różnicy? No jest, ale tylko dla liberała. Dla innych nie ma.

„Proszę sobie wyobrazić – powiada „papież” – że ma pan 20 lat i marzy o byciu prawnikiem, dziennikarzem albo ekonomistą. I przychodzi do pana liberał i mówi: „Niestety, czasy są trudne, jest kryzys i jesteśmy w trakcie wielkich oszczędności. Proszę wrócić za 10 lat, a wtedy na pewno będzie lepiej. A w międzyczasie mamy dla pana bardzo atrakcyjną posadę zamiatacza ulic”.

Wychodzi pycha i buta. Ulic co prawda nie zamiatałem, ale marząc, że kiedyś będę prawnikiem, sprzątałem hale produkcyjne. Bo ktoś musi je pozamiatać, czy posprzątać. A teraz muszę za darmochę pracować (bo jak muszę płacić podatek, żeby rząd miał za co tworzyć miejsca pracy dla niektórych dziennikarzy i ekonomistów, to tak jakbym trochę pracował za darmo), a potem, zamiast odpoczywać, muszę zwalczać poglądy niektórych dziennikarzy i ekonomistów, żeby rząd nie kazał mi jeszcze dłużej pracować za darmochę.

Podobno osoba „pracując przez 10 lat poniżej swoich oczekiwań i możliwości (podkreślenie moje) prawdopodobnie porzuci po drodze większość ambicji i aspiracji”. Ja świecę przykładem – nie porzuciłem. Wówczas gdy sprzątałem to „oczekiwania” miałem wielkie. „Możliwości” zresztą też miałem – porządnie sprzątałem więc to mnie zatrudniali, a nie kolegów. Ale nie miałem jeszcze innych „możliwości” w zdobywaniu których sprzątanie mi nie przeszkadzało.

Bijącą z wywodu „papieża” pogarda dla „posady zamiatacza ulic” gorąco polecam tym wszystkim „zamiataczom ulic”, którzy mają nadzieję, że ludzie jego pokroju chcą drukować pieniądze dla ich dobra.

Najciekawsza jest jednak odpowiedź ekonomisty na pytanie dziennikarza „jaką alternatywę proponują keynesiści?” Otóż: „bardzo podobną do tej, którą Keynes proponował w latach 30. Liberałowie, jak Friedrich August von Hayek, mówili, że trzeba czekać na to, aż rynek w końcu wróci do stanu równowagi. Tymczasem Keynes zdał sobie sprawę, że gospodarka nie potrafi podnosić się po wielkich kryzysach w sposób naturalny. A już na pewno nie robi tego szybko. Ktoś musi jej pomóc. Kto to ma zrobić? Oczywiście ludzie! W końcu to nie jacyś wszechmocni bogowie doprowadzili do kryzysu, lecz właśnie ludzie tworzący gospodarkę. A skoro to my sami wpędziliśmy się w kłopoty, to teraz sami powinniśmy sobie pomóc. W końcu jesteśmy istotami myślącymi, nierzadko wręcz wyrafinowanymi. Dlaczego na polu ekonomi mielibyśmy się zachowywać jak barbarzyńcy?”

To jest Keynesowska „alternatywa”!!! Tłumacząc z języka Keynesowskiego na ludzki: rząd ma wydrukować więcej pieniędzy. Innych pomysłów ci panowie nie mają!

Rząd bowiem „to twór wymyślony po to, by poruszać się w kategoriach szerszych niż egoistyczne dobro jednostki”. Zdaniem „przedstawiciela Keynesa na ziemi”, „w czasie kryzysu sektor prywatny przestaje wykonywać swoje funkcje w sposób normalny i płynny. Albo z powodu braku kapitału, albo dlatego, że się przestraszył i potrzebuje czasu, żeby ochłonąć i wrócić do gry”. Niebywałe! Brakuje komuś „kapitału”? Przecież podobno „aktywa” banków cypryjskich wynoszą ponad 125 mld euro. Siedem razy więcej niż cypryjskie PKB!!! A Cypr bankrutuje! Może brakuje „kapitału intelektualnego”???

„Nie ruszymy z miejsca – mówi „papież” – bez nowej rządowej interwencji, a więc robionej pomimo wysokiego zadłużenia, bo to jedyny sposób na jego zredukowanie.”

Zwiększenie zadłużenia jest jedynym sposobem jego zmniejszenia. Dialektyka to heglowska czy marksistowska?

„To faktycznie sprzeczne z intuicją – przyznaje „papież” – ale tylko na pierwszy rzut oka. Wie to każdy biznesmen. Proszę spytać człowieka przedsiębiorczego, jak się rozkręca interes. Oczywiście odpowie, że w większości przypadków trzeba zacząć od pożyczenia pieniędzy”. Boże! Słyszysz i nie grzmisz! Najpierw to trzeba mieć pomysł, a nie pieniądze! Bez pomysłu za żadne pieniądze niczego dochodowego się nie stworzy. No dobrze, a jak już się ma pomysł to skąd pieniądze na jego realizację? Z oszczędności tych, którzy zarobili wcześniej i trochę odłożyli (jak pisali Mises i Hayek), czy może z mennicy państwowej?

Co prawda „pojedynczy człowiek ma faktycznie ograniczone możliwości zwiększania swojego dochodu, ale rząd znajduje się w diametralnie odmiennej sytuacji, bo on sam określa swoje dochody”!!! To jest teoria Adolfa Wagnera. Ulubionego ekonomisty innego Adolfa. Jak pisał Roman Rybarski, dla Wagnera różnica pomiędzy gospodarstwem państwowym i prywatnym sprowadza się do stosunku wydatków do dochodów. W gospodarstwie państwowym dostosowuje się dochody do wydatków, a nie wydatki do dochodów. Państwo samo określa zakres swojego działania i swoich funkcji, a następnie rozważa, jak pokryć koszty pełnienia tych funkcji. Tymczasem gospodarstwo prywatne dąży do uzyskania jak największego dochodu, a konsumpcje dostosowuje do rozmiaru tego dochodu. Kryzys finansowy państwa wyraża się więc w niemożności naciągnięcia dochodów do już ustalonych wydatków, co nie wydaje się Wagnerowi wielkim problemem. Jego zdaniem elastyczność podatków sprowadza się do zagadnień ściśle prawnych i oznacza, że podatek ma być skonstruowany tak, aby mógł się dostosowywać do zmiany zapotrzebowania finansowego lub do zmiany kwoty, która ma zostać pokryta podatkami. W tego typu ujęciu kiesa podatników musiałaby być niewyczerpalna. Co – jak wiadomo prawdą nie jest. Dlatego dziś „papież” sięga nie do kieszeni podatników tylko do mennicy państwowej. Państwo określa jaki dochód może zabrać podatnikom i ile może wydrukować pieniędzy. Z tym, że nie wszystkie rządy mogą drukować. Grecki czy cypryjski na przykład nie może. Do niedawna mogły one jeszcze „określić” ile chwilowo mogą pożyczyć. Ale teraz już tego zrobić nie mogą, bo im nikt nie chce pożyczać.

Podobno – twierdzi „papież” – „oszczędzanie nie sprawi, że rząd spłaci swoje zobowiązania, bo oszczędzanie zmniejsza PKB, a to przecież ze zwiększenia PKB spłacamy zadłużenie publiczne”. Pan „papież” raczył był zapomnieć, że PKB to… wydatki. Więc to nie z PKB „spłacamy zadłużenie”. To zadłużenie zwiększa wydatki, więc zwiększa także PKB!

„Inflacja jest ceną, jaką płacimy za wysoki stan zatrudnienia” – twierdzi „przedstawiciel Keynesa na ziemi”. Tylko że w latach siedemdziesiątych rosła i inflacja i bezrobocie. „Papież” Skidelsky tłumaczy to… kryzysem naftowym. Co prawda zaprzecza, że było to związane z Keynesizmem, ale dodaje, że „tak czy owak rządy zaczęły zbyt wiele wydawać. W tym sensie przedawkowały lekarstwo, jakie Keynes im zapisał”. No dobra. To jest jakaś miarka? Ile tego lekarstwa na kilogram ciała trzeba brać i jak często?

Ale da się zauważyć u „papieża” pewien przebłysk świadomości. „Nie należy zapominać że (…) Keynes był zdecydowanym zwolennikiem budżetu, który w dłuższym okresie dąży do równowagi. (…) Ale jest zasadnicza różnica, które wydatki budżetowe się równoważy. Nie powinno się finansować służby cywilnej z pożyczonych pieniędzy. (…) Tak samo ubezpieczenia społeczne czy emerytury, bo one nie generują żadnego nowego bezpośredniego przychodu. Te części budżetu zawsze powinny być zbilansowane. Co roku.” A do której kategorii wydatków zaliczyć te, na tworzenie miejsc pracy dla niektórych dziennikarzy czy ekonomistów? No bo, że rząd może drogi budować z podatków celowych to pisał już Adam Smith na długo przed Keynesem.

No i jeszcze jeden kwiatek – to liberałowie są odpowiedzialni za… faszyzm.

„Rządy Republiki Weimarskiej mogły sięgnąć po rozwiązania keynesowskie, ale wolały zaciskać pasa i wierzyć – jak Hayek – że w długim okresie gospodarka wróci do normy”.

Czy mi się coś pomyliło, że „rządy Republiki Weimarskiej” drukowały pieniądze prawie tak, jak dziś drukuje amerykański FED???

Keynesowi uznanie należy się w jednym: przewidywał, że Republika Weimarska nie będzie w stanie obsłużyć zadłużenia w warunkach jakie jej narzucono i skończy się to jakąś polityczną dyktaturą.

Zdaniem „papieża” „dziś jesteśmy w Europie w bardzo podobnej sytuacji jak w latach 30-tych. Weźmy partię komika Beppe Grillo, która przychodzi znikąd i zgarnia 25% głosów”.

Niebywałe, bo na przykład taki Monti „przyszedł” z samego Goldman Sachs i „zgarnął” raptem tylko 10%! Dla dobra demokracji trzeba ograniczyć demokrację. Nie można pozwolić, żeby ludzie głosowali na jakiegoś komika!

Zdaniem „papieża” nadejdzie jednak taki moment, „w którym ludzie będą mogli pracować mniej, a większa część ich życiowej aktywności zostanie wreszcie skierowana na inne tory niż wykonywanie zadań przynoszących finansową korzyść. Na sztukę, naukę, hobby. Na to wszystko, co naprawdę sprawia nam przyjemność…” Jak ja bym tak chciał!

(tekst pochodzi ze strony www.blog.gwiazdowski.pl)

REKLAMA