Mazur: Turecki cud gospodarczy. Czyli można bez Unii

REKLAMA

Najbardziej wymownym dowodem na to, że przynależność do Unii Europejskiej i korzystanie z łaskawych unijnych dotacji nie jest warunkiem ekonomicznego rozwoju w naszej części świata, jest Turcja, nazywana europejskim państwem granicznym (97 proc. jej terytorium znajduje się w geograficznie definiowanej Azji). Pomimo że kraj ten od 2005 roku prowadzi intensywne rokowania w sprawie akcesji do Unii Europejskiej, zapoczątkowane jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych, to swoimi gospodarczymi sukcesami dowodzi, że jedynie poleganie na sobie i poszanowanie podstawowych praw ekonomicznych jest prawdziwym i trwałym źródłem rozwoju. Na tle stagnacyjnych gospodarek europejskich Turcja jawi się jako prawdziwy ekonomiczny tygrys, tym bardziej że zarówno pod względem powierzchni, jak i liczby ludności jest to kraj dość duży.

Jest to również bardzo intrygujący przypadek polityczny. Tylko w okresie powojennym w Turcji doszło do czterech puczów wojskowych a w ciągu minionych 90 lat istnienia Republiki Tureckiej zdążono zdelegalizować 80 partii politycznych. Obecnie rządząca w Turcji już trzy kadencje Partia Sprawiedliwości i Rozwoju – z której wywodzi się zarówno premier, jak i prezydent kraju – jest następczynią rozwiązanej wcześniej Partii Cnoty, która zastąpiła z kolei zdelegalizowaną w 1997 roku Partię Dobrobytu. Partia Dobrobytu, zarejestrowana w 1992 roku, była także spadkobierczynią dwóch innych stronnictw politycznych działających w latach osiemdziesiątych, ale już sama nazwa, jaką nadano temu ugrupowaniu, świadczyła o gospodarczych priorytetach polityków dochodzących w Turcji do władzy w połowie lat dziewięćdziesiątych ub. wieku. Do końca lat siedemdziesiątych polityka ekonomiczna władz tureckich skoncentrowana była na celnej, antyimportowej ochronie krajowego przemysłu i dopiero ostatnie ćwierćwiecze skutkowało stopniową liberalizacją ekonomiczną połączoną z oszczędną polityką budżetową, co daje obecnie Turcji tak znakomite wskaźniki gospodarcze.

REKLAMA

Turecki wielki skok

Wzrost tureckiego PKB w 2010 roku wyniósł 8,9 proc., przewyższając nawet tempo chińskie; również wzrost w 2011 roku przekroczył zakładane tempo i wyniósł blisko 8,5 procent. Polski rząd na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów chwali się, że nasz skumulowany wzrost za ostatnie pięć lat wyniósł 18 proc., tymczasem tylko z przytoczonych wyżej danych widać, że taki sam przyrost PKB Turcy osiągnęli w kresie 2010-2011, czyli w dwa lata. Wprawdzie szacunkowe dane za 2012 rok są mniej optymistyczne (wzrost ok. 3,2 proc.), ale nie hamują one tureckich ambitnych planów infrastrukturalnych na najbliższy okres. Stopa bezrobocia oscylująca w latach poprzednich wokół kilkunastu procent, sukcesywnie spada (wyjąwszy kryzysowe lata 2008-2009), by z 11 proc. bezrobocia notowanego w 2010 roku spaść poniżej 9 proc. pod koniec roku 2011. Także pod koniec 2011 roku budżet państwa zanotował nadwyżkę – zjawisko dawno zapomniane w finansach krajów UE, w tym niestety także w Polsce – a relacja długu publicznego w stosunku do PKB również oscyluje na bezpiecznym, niespełna 40-procentowym poziomie. Jest to tym bardziej istotne, że jeszcze w 2006 roku relacja ta wynosiła ponad 46 proc., a w latach dziewięćdziesiątych zadłużenie to wynosiło ponad 70 proc. PKB. Czyli jednak można, i to szybko, obniżać zadłużenie, a jednocześnie zwiększać tempo wzrostu gospodarczego. Zwracam na to uwagę, gdyż niedawno przeżywałem swoiste déjà vu, słuchając zaproszonego do telewizyjnego studia posła Leszka Millera, wykładającego jak to konieczne byłoby poluzowanie polityki fiskalnej nawet kosztem inflacji, nawet kosztem deficytu, by podkręcić koniunkturę, bo wtedy wiadomo: wyższe zatrudnienie, wyższe wpływy itp. Czyli te same bajki co zawsze i nawet w tych samych szatach. Tureckie rezerwy złota wynoszą ok. 320 ton (wzrost o 337 proc. w ciągu 10 lat) i są np. trzy razy większe od podobnych rezerw naszego kraju. Blisko dwie trzecie gospodarki tureckiej jest oparte na usługach, przy czym z oczywistych względów najszybciej rozwijającą się gałęzią usług jest w ostatnich dwóch dekadach turystyka. W minionym roku Turcję odwiedziło w celach stricte turystycznych ponad 30 mln osób (wydatki tych turystów oszacowano w 2012 r. na ponad 6 mld dolarów) i m.in. także na ich potrzeby podejmowane są kolejne projekty infrastrukturalne, w tym transportowe. Turkom nie przeszkadza brak unijnych dotacji na inwestycje drogowe w budowaniu nowych dróg szybkiego ruchu i autostrad. Jakimś cudem okazuje się, że można budować drogi i bez pośrednictwa brukselskiej administracji. Sieć autostradowa w Turcji (nie licząc innych dróg szybkiego ruchu) liczy już ponad 2 tys. km (w Polsce niespełna 1400), a w ciągu następnych 10 lat ma przybyć kolejne prawie 3 tys. kilometrów.

Gospodarka kinetyczna

Turcja, jak zaznaczono, nie jest członkiem UE i beneficjantem środków unijnych, a mimo to ciągle rozbudowywana jest nie tylko sieć dróg, ale także trasy szybkiej kolei. Co ciekawe, w sytuacji gdy europejski przemysł motoryzacyjny przeżywa załamanie, a w Polsce branża ta likwiduje tysiące miejsc pracy, lokomotywą tureckiego eksportu jest właśnie ta gałąź przemysłu, a największe obroty przyniósł tureckim firmom motoryzacyjnym właśnie eksport samochodów. Szybko rozwija się także transport lotniczy – lotnisko w Stambule (w 2012 r. obsłużyło prawie 41 mln pasażerów) jest najszybciej rozwijającym się portem lotniczym w Europie, a Turkish Airlines są jednym z najbardziej ekspansywnych przewoźników w branży. Firma ta była wymieniana niedawno jako potencjalny nabywca PLL LOT. Ponadto w Turcji funkcjonuje jeszcze kilkanaście mniejszych linii lotniczych. Co ważne, Turcy nie tyle chcą kupować europejskie firmy dla ich wartości samej w sobie, ale dla faktu posiadania firmy działającej na rynku unijnym. Jest to ta sama motywacja, która do inwestowania w istniejące zakłady, a nie budowania firmy od podstaw (co byłoby nieraz łatwiejsze), skłania np. Chińczyków. Obok planowanej prywatyzacji sektora energetycznego Turcy przygotowują się także do budowy elektrowni atomowej. To właśnie głównie szybki rozwój ekonomiczny, dynamiczny wzrost obrotów z zagranicą i podwojenie od 2002 roku dochodu narodowego na mieszkańca pozwoliło rządzącej partii wygrywać kolejno trzy wybory z rzędu. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, OECD umieściła Turcję w swoich prognozach w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych gospodarczo państw świata. Obecnie kraj ten jest już w pierwszej dziesiątce producentów stali (konkretnie na ósmym miejscu), zajmując zarazem pierwsze miejsce pod względem dynamiki tej produkcji.

Demografia, głupcze!

Podwojenie dochodu na mieszkańca wiązało się z jeszcze szybszym wzrostem całkowitego dochodu narodowego, gdyż Turcja jest również jednym z krajów o najwyższym przyroście ludności. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jeszcze w 1960 roku Polska liczyła ciut więcej obywateli (blisko 30 mln) niż ówczesna Republika Turecka, przeżywająca wtedy swój pierwszy powojenny przewrót polityczny. Ale już 15 lat później Polaków było o 35 mln, podczas gdy liczba Turków wzrosła do 40 milionów. Obecnie jest nas, jak wiadomo, niewiele ponad 38 mln, a uwzględniwszy migracje zagraniczne, mieszkańców Polski nawet ubywa, podczas gdy kraj nad Bosforem liczy już blisko 75 mln ludności. Nota bene podobnie wygląda zestawienie naszej demografii z demografią np. Meksyku, tyle że Meksyk wydaje się ciągle krajem na antypodach, podczas gdy z Turkami mieliśmy w historii zatargi graniczne. Wynika z tego, że w ciągu minionego półwiecza liczba tureckich obywateli wzrosła ponad 2,5-krotnie i jest już prawie równa liczbie mieszkańców najludniejszego kraju europejskiego, czyli Niemiec (nota bene Turcy stanowią najliczniejsza grupę narodową mieszkającą w Niemczech). Rodzi to zresztą kolejne kontrowersje i niepewności związane z ewentualną akcesją Turcji do UE, gdyż w krótkim czasie mógłby to być najludniejszy kraj w Unii. Dodatkowym problemem jest fakt, że Turcja jest praktycznie w 100 proc. krajem islamskim.

Poza Unią jest też rolnictwo

Ważne miejsce w tureckiej ekonomii zajmuje również rolnictwo, co jest sprawą istotną w sytuacji tak dużego tempa przyrostu demograficznego i faktu, że ciągle spora część tej ludności żyje na wsi. Tak samo jak w przypadku inwestycji infrastrukturalnych, rolnictwo tureckie nie korzysta z tzw. programów i środków unijnych, a jednak kraj ten jest jednym z kilku na świecie całkowicie samowystarczalnych żywnościowo. Stało się tak, mimo że jeszcze na początku lat siedemdziesiątych stan tureckiego rolnictwa oceniano jako krytyczny. Nie oznacza to, że obecnie rolnictwo tureckie nie korzysta z pomocy rządu – oznacza jedynie, że te programy i dopłaty, które np. w Polsce odbywają się za pośrednictwem agend unijnych, Turcy realizują poprzez własny budżet. Tureckie rolnictwo zatrudnia blisko jedną trzecią całkowitej siły roboczej i obala przekonanie, że we współczesnym rolnictwie rację bytu mają jedynie gospodarstwa wielkopowierzchniowe. W Turcji jedynie 6 proc. z ponad 5 milionów gospodarstw rolniczych ma powierzchnię większą niż 20 hektarów. Mimo to Turcja jest jednym z największych producentów nie tylko roślin charakterystycznych dla cieplejszego klimatu – jak winogrona, oliwki, herbata czy bawełna – ale także takich jak buraki cukrowe, pszenica, tytoń, pomidory, jabłka czy cebula. Rozwija się także produkcja mleka i mięsa – zarówno wołowego, jak i drobiowego. Turcja zaczyna coraz mocniej konkurować w eksporcie produktów rolniczych z krajami UE, wypierając razem z Chińczykami firmy europejskie z ich dotychczasowych największych rynków zbytu, np. z Rosji (dla przykładu: w ostatnim okresie Turcja wyeksportowała do Rosji trzy razy więcej pomidorów niż cała UE). Rząd turecki poprzez politykę celną powoduje także mniejszy import wołowiny, preferując zamiast tego import bydła, próbując w ten sposób aktywizować własny przemysł okołorolniczy.

Mimo że dotychczasowa polityka ekonomiczna tego kraju nie jest jednorodna i ustabilizowana (dotyczy to np. polityki podatkowej – zmiany stawek podatku dochodowego, wysokie podatki na paliwa), a w wielu sprawach ciąży także nadal rządowy protekcjonizm i państwowa własność, dotychczasowe efekty tureckiej strategii są na pewno nie do przecenienia. Turecki przykład uświadamia, jak dynamicznie zmienia się gospodarcza mapa współczesnego świata, czego zdają się jakby nie dostrzegać krajowi decydenci, powtarzający do znudzenia wyuczone unijne mantry.

REKLAMA