Wielomski: Wierzysz w smoleński zamach? W Polsce nie jesteś „u siebie”

REKLAMA

Z okazji trzeciej rocznicy zdarzeń pod Smoleńskim przez Polskę przetoczyły się rozmaite demonstracje. Największą z nich zorganizowało PiS w Warszawie. Przy okazji doszło do tradycyjnych połajanek i polemik na temat tego, czy 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z tragicznym wypadkiem, czy też zamachem. Wszystkich przebił Antoni Macierewicz ogłaszając, że prawdopodobnie trzy osoby przeżyły i ma potwierdzenie tej informacji z trzech niezależnych źródeł, których jednak nie ujawni. I słusznie – przecież mogłoby się tym ważnym świadkom coś stać. Służby, razwiedki i inne „wiadome siły” na pewno zajęłyby się nimi i szybko by „zniknęli”. Tak się akurat składa, że 10 kwietnia byłem na konferencji naukowej poświęconej bezpieczeństwu we współczesnej myśli politycznej. W kuluarach zauważano, że sprawą dziwną jest, iż w takim dniu, przy okazji takiej rocznicy, nikt nie wystąpił z referatem o bezpieczeństwie w aspekcie smoleńskim. Tak, to bardzo interesujący temat – i to nie tylko w rozumieniu bezpieczeństwa lotów, ale naszego poczucia, że Polska jest naszym domem i czujemy się w nim „jak u siebie”.

Wiara w zamach – „dwa wybuchy na pokładzie”, sztuczną mgłę, wielki laser, bombę próżniową itd. – normalnie byłaby tylko wykwitem chorej wyobraźni kilku mitomanów. Jednak w Polsce podziela ją ok. 25-30% społeczeństwa. Rozmaite obsesje prześladowcze i spiskomanię spotykamy w każdym społeczeństwie i jest normalne, że ten nienormalny pogląd podziela jakiś niewielki odsetek społeczeństwa. Sytuacja gdy podobny pogląd wyznaje 25-30%, świadczy albo o masowej chorobie psychicznej, o charakterze epidemii, albo o istnieniu niezwykle korzystnego podglebia dla szerzenia się tego typu opinii. W tym ostatnim przypadku możemy mówić o istotnym zagrożeniu poczucia bezpieczeństwa Polaków, którzy ulegają tego typu wariackim teoriom.

REKLAMA

Wiara w zamach smoleński, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej niesamowitych i nieprawdopodobnych hipotez, łączy się organicznie z przekonaniem sporej części społeczeństwa, że Polska to nie jest kraj w którym ludzie ci są „u siebie”. W zamach wierzą ci, dla których III RP to kraj powstały w wyniku wielkiego spisku przy Okrągłym Stole, dzięki któremu komuniści i SB zbudowali nowy kraj i rządzą w nim nadal niepodzielnie, mając swoje ekspozytury w PO, SLD, Ruchu Palikota i PSL. Czyli we wszystkich partiach poza „narodowowyzwoleńczym” Prawem i Sprawiedliwością. W wizji tej Polska jest rodzajem nieformalnej kolonii rosyjskiej, a Władimir Putin – kimś w rodzaju oficera prowadzącego Donalda Tuska. Jeśli porównać ten pogląd ze znanymi nam z historii, to paralele znaleźć nie jest trudno. Podobnie uważali romantyczni insurekcjoniści w listopadzie 1830 roku, którzy też nie byli „u siebie” i odrzucali Królestwo Kongresowe jako swoją ojczyznę, nie mogąc pogodzić się z faktem, że Kongresówka została odbudowana z woli cara i z nim jako prawowitym królem polskim. Podobnie myśleli rewolucjoniści ze stycznia 1863 roku, którzy zwalczali program margrabiego Wielopolskiego nie dlatego, że był zły, ale dlatego tylko, iż margrabia doszedł do władzy z rosyjskiego nadania.

Nasi „prawdziwie patriotyczni” insurekcjoniści nie chcą jednak dostrzec, że Donald Tusk nie został wyznaczony na stanowisko premiera przez Putina ani przez SB. Gdyby w Polsce panowało takie „kondominium”, to premierem i prezydentem nie mogliby tu nigdy zostać ani Jarosław, ani Lech Kaczyńscy. No, chyba że traktujemy okres władzy PiS jako krótki moment udanego powstania, który możemy porównać z uchwałą sejmu z 25 stycznia 1831 roku o usunięciu z tronu polskiego króla Mikołaja, będącego zarazem carem Rosji.

Radykalizacja i upowszechnienie się tego rodzaju nastrojów nie służy wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Insurekcjoniści sami ją „wyjaśnili”, wymyślając coraz to nowe wersje zamachu i nie dostrzegając, że mnożenie kolejnych koncepcji czyni całą tę wizję operetkową: skoro Rosjanie rozpylili mgłę, to po co byłaby bomba próżniowa i wielki laser? A skoro wysadzili samolot za pomocą bomby, to po co był im jeszcze ten wielki laser? Ta radykalizacja jest na rękę rządzącej PO. Rząd tej partii nie robi niczego pożytecznego i robić nie musi: Donald Tusk jest tylko katechonem, czyli tym, który powstrzymuje dojście apokaliptycznego PiS do władzy. Wyborcy PO przestali już nawet oczekiwać od Tuska realizacji swojego liberalnego programu wyborczego. Domagają się tylko zatrzymania tandemu Kaczyński-Macierewicz. Dlaczego? Dlatego, że w odróżnieniu od elektoratu PiS czują się w Polsce mniej lub bardziej bezpiecznie. Czują, że w Polsce są „u siebie”. Dom zwany III RP jest pełen dziur w dachu i hula w nim wiatr i deszcz. Mimo to jest to ich dom i mają tego poczucie. Tusk nic nie robi, ale zapewnia coś, co w ZSRS za Leonida Breżniewa określano mianem „małej stabilizacji”, a co Tusk ujął jako zapewnienie „ciepłej wody w kranie”.

No dobrze, a co z rzeczywistymi przyczynami wypadku lotniczego pod Smoleńskiem? Piszę nie o „zamachu”, ale o „wypadku”. Nie, nie dlatego, że jestem ekspertem od wypadków lotniczych i wypowiadam się jako fachowiec. Jestem jednym z tych, którzy o rządzie Donalda Tuska mają zdanie jak najgorsze, ale równocześnie uważają obecne państwo polskie za swoją ojczyznę i czują wobec niego lojalność. Mam 150 rozmaitych zastrzeżeń do tego państwa – od chorobliwego etatyzmu i wysokich podatków, po tolerowanie propagandy homoseksualnej – ale nadal uważam je za swoje i czuję się w nim „u siebie”. Dlatego też wierzę w przyczyny wypadku podawane przez rządowych ekspertów. Nie bardzo widzę powód, dla którego mieliby mataczyć i kryć Rosjan. Za kompletny absurd uważam przypuszczenia, że rząd działał celowo, aby samolot się rozbił. Postrzegam rząd Donalda Tuska jako przeraźliwie nieporadny i pozbawiony wizji, ale nie podejrzewam, że celowo i świadomie działał na niekorzyść własnego państwa i narodu, dopuszczając się działalności „agenturalnej” czy otwartej „zdrady”. Koncepcja wielkiego spisku, gdzie Putin pociąga za wszystkie sznurki, przekracza mój rozum. To kwestia fideistycznej wiary, której mi brakuje…

REKLAMA